[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Od czasu, kiedy odwiedził go w hotelu  Jałta w Koszalinie,szantażysta nie pokazał się więcej, nie miał zresztą tejmożliwości, Skolnicki stanowczo zapowiedział w domu i wfabryce, aby tego człowieka nie wpuszczano.Mimo towielokrotnie czuł jego obecność, na ulicy czy w lokalu widziałten uparty, nieruchomy wzrok i tę przysadzistą sylwetkę, ale dotej pory tamten trzymał się z daleka.Teraz był o krok. Czy podejdzie?  myślał dyrektor, mówiąc coś do Węgrów,którzy nie dostrzegli tej wymiany spojrzeń. Może nie ośmielisię.A jeżeli, to co wtedy.Przez tłum, który stojąc na parkiecie klaskał ospale w stronęorkiestry i domagał się dalszych tańców, przedarła się Grażyna.Skolnicki wstał, Węgrzy podnieśli się również, kelner podsunąłczwarte krzesło.Kałęcka miała na sobie wzorzystą, kaszmirowąsukienkę, w której było jej do twarzy.Lekko zarumieniona, zbłyskiem radości na widok Skolnickiego, wyglądała tak ładnie,że jeden z Węgrów natychmiast poprosił ją do tańca, nieczekając nawet na inicjatywę orkiestry.W pół godziny pózniej tańczyła z dyrektorem, nie panującnad sobą przytuliła policzek do jego ramienia, postanowiła niemyśleć, nie pamiętać, nie wspominać.Skolnicki wyczuł tennastrój i rzekł: A nie chciałaś przyjechać. Chciałam. Nie od razu. Bo pytali mnie o ciebie.O nas  poprawiła się. Kto pytał?  zdziwił się. Milicja. O co im chodziło? Czy się znamy, jak dawno.i w ogóle. Kiedy cię pytali? Ze dwa tygodnie temu. Dlaczego od razu mi nie powiedziałaś? Mogłaśzatelefonować. Nie mogłam, oni nie chcieli.Milczał chwilę, rozważając w duchu to, czego się dowiedział.Wreszcie rzekł niepewnie:  Coś powiedziała o nas? %7łe pracowałam w ,,T-2Q i stąd się znamy.%7łe byliśmy razczy dwa razy w kawiarni, zupełnie przypadkiem.To wszystko. O co im mogło chodzić? Nie rozumiem. Ja też nie  skłamała.Obiecała kiedyś, że będzie lojalna,chciała teraz dotrzymać słowa, właściwie niepotrzebnie zaczęłacałą rozmowę. I dlaczego pytali o to właśnie w lokalu, każdy nas możezobaczyć i już nie da się ukryć bliższej znajomości. No, więc co z tego?  rzucił niecierpliwie. Chyba sięmnie nie wstydzisz?Wzruszyła ramionami, to było absurdalne, dobrze wiedział,że go wciąż jeszcze kocha, chociaż on od tamtych czasów.Orkiestra definitywnie przestała grać i poszła na kolację.Wrócili do stolika.Węgrzy mieli już dosyć, chcieli się pożegnać,następnego dnia musieli wcześnie wstać, aby zdążyć na naradęw ministerstwie.Skolnicki dyskretnie, na boku, uregulowałrachunek.Obaj inżynierowie mieszkali w hotelu przy restaura-cji, nie było więc problemu z odwożeniem.Kiedy odeszli nagórę, Skolnicki powiedział: Może posiedzimy jeszcze trochę? Lokal zamykają dopieroo drugiej, a teraz dwunasta.Zgodziła się łatwo.Tańczyli więc, pili wino, rozmawiali owszystkim i o niczym, ale Skolnicki nie mógł zapomnieć oczłowieku siedzącym wytrwale przy sąsiednim stoliku, mimo iżczłowiek ten nie odzywał się i nie podchodził.Dyrektor czułjednak, że jest bezustannie obserwowany.Podniecenie, wy-wołane alkoholem i obecnością Grażyny, z wolna zaczęłoprzeradzać się w gniew. Podejdę, dam w mordę  myślał, niepanując już nad sobą  niech będzie, co chce, nie wytrzymam,psiakrew, zatłukę. Co ci jest, Jerzy?  usłyszał przestraszony głos Grażyny.Ocknął się, zobaczył, że ściska w ręku łyżeczkę od kawy, ażzgięła się wpół, musiał mieć dziwny wyraz twarzy, bo kelnerprzyglądał mu się z daleka. Nic  potrząsnął głową, odłożył sponiewieraną łyżeczkę. Wyjdzmy stąd.Jesteś zmoczony, blady.Już pózno.  Odwiozę cię do domu. Lepiej nie  odparła łagodnie, ale stanowczo. Wrócętaksówką, stoją przed hotelem.Ty też nie prowadz wozu, zadużo piłeś.Poproś, może ktoś z personelu ma prawo jazdy, toodprowadzi wołgę do garażu.Dasz mu za to parę złotych. Odwiozę cię  powtórzył z uporem.Przywołał kelnera,zapłacił za wino i kawę.Nie odwracając głowy czuł, wiedział, żetamten wciąż na niego patrzy. Zcierwo  mruknął półgłosem. Panie dyrektorze!  powiedział kelner z urazą.Oprzytomniał, spróbował się uśmiechnąć, wypadłoto nędznie. Ja nie do pana, przepraszam bardzo.Wyszli do szatni.Jakaś drobna, szczupła blondyneczkanakładała płaszcz i jedwabną chustkę.W fotelu pod ścianąmężczyzna w okularach przypatrywał jej się, mrużąc oczy, byłw ciemnym ubraniu, widocznie gość hotelowy, bo pobrzękiwałkluczem od pokoju.Kiedy dziewczyna już się ubrała, wstał,oboje przemknęli jakoś bokiem w stronę schodów.Transakcjabyła zawarta. Jerzy, ja nie chcę, żebyś mnie odwoził  powiedziałaGrażyna zapinając płaszcz. Naprawdę, wolę jechaćtaksówką.Nadspodziewanie zgodził się od razu, bo dojrzał, jak krępy,czerwony na twarzy mężczyzna zbliża się w ich kierunku.Pożegnał ją z roztargnieniem, aż się zdziwiła, myślał już tylko onieuniknionym starciu, do którego musiało dojść, tu, w hotelualbo na ulicy.Zastanawiał się tylko, jak zacząć.Zanim jednaksię zorientował, parę osób z hałasem weszło do szatni, ktoś gopotrącił, zrobił się szum, a potem mężczyzna znikł nagle, jakbygo nigdy nie było. O, nie!  pomyślał Skolnicki. Tak się to nie skończy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl