[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj po prostu egzystował.Pewnego lata ciągle.się huśtałam.Robiłam wieledziecinnych rzeczy: biegałam boso, zbierałamdmuchawce, wszystko, na co nigdy wcześniej nie miałamczasu.Ulrik zakopał się w swoich książkach.To byłopiękne lato.Siedział w wiklinowym fotelu i czytał.Czasami wstawał, żeby rozbujać huśtawkę.Trochę siębałam, że spadnę, ale on tylko się śmiał.Wieczorami siedzieliśmy do pózna, słuchaliśmy Verdiego.Zejdziemyna dół? Na dół?  zdziwiła się Ann. Do piwnicy.Tam umarła.Laura uśmiechnęła się smutno i Ann na chwilę sięzawahała.Coś jej w tej kobiecie nie było szczere.Spotkała się z tym już wcześniej: pod powłoką spokojukryła się nieprzewidywalna furia.Odsunęła jednak wątpliwości i ruszyła za Laurą. Strasznie tam brudno.Nie stać mnie nazatrudnienie nielegalnej polskiej sprzątaczki. To nic  powiedziała Ann. Nic nie powiem okurzu.Laura otworzyła drzwi i już miała wejść na schody,ale w ostatniej chwili odwróciła się. Chwileczkę, muszę wziąć jakieś światło.Elektryczność na dole wysiadła.Ann Lindell zerknęła w ciemność. Proszę  powiedziała Laura, wręczając jej latarkę.Poszukam jeszcze jednej.Powinna być w kuchni.Odeszła.Bateria ledwie działała.W przytłumionym świetleAnn dostrzegła kontury schodów i niewielką część dnapiwnicy.Blask latarki odbił się w baterii butelek wina.Większą część pozostałej przestrzeni zajmowałytekturowe pudła.Pochyliła się do przodu, żeby lepiej widzieć.Po obustronach znajdowały się przejścia wiodące do jakichś ciemnych pomieszczeń.Powietrze pachniało stęchlizną.Wróciła Laura. Nie mogę znalezć drugiej.Niech pani idziepierwsza.Tylko uwaga na trzeci stopień.Jest bardzozdradliwy.Ann spojrzała w dół.Laura pokiwała głową iuśmiechnęła się.Ann zeszła stopień niżej, pozwalającświatłu wydobywać z mroku drogę.Trzeci stopieńzachwiał się pod nią. Uwaga  usłyszała za plecami głos Laury. Towłaśnie ten stopień stał się przyczyną śmierci mojejmatki. Wchodziła na górę czy schodziła? Wydaje mi się, że wchodziła, bo niosła słoikborówek.Laura zachichotała.Ann obejrzała się. Teraz umrzesz  powiedziała Laura bezbarwnymgłosem i pchnęła Ann w plecy.Komisarz Lindell runęłaze schodów głową naprzód.39Korytarzem przechodziła rudowłosa pielęgniarka.Mówiła sama do siebie, nieświadoma faktu, że Ola Haverjej się przygląda.Położyła dłoń na karku, odchyliła głowędo tylu i przeciągnęła się. Coś panią boli?  zapytał Haver. Spojrzała na niego, zaskoczona. Tak, wiem, zlewam się ze ścianami  powiedziałHaver. Pewnie jest pan tajniakiem  odparła i uśmiechnęłasię.Ola Haver zakochał się z miejsca.Zdarzało mu się toczasem.Zazwyczaj uczucie mijało bardzo szybko, zakażdym razem jednak było równie przyjemne.To byłjego gwarantowany sposób na nudę. Musi pani ciężko pracować  zauważył. Jak wszyscy, prawda?  stwierdziła rzeczowo.Jak się ma pański kolega? Głównie mamrocze o ptaszkach. Dopóki istnieją policjanci ornitolodzy, dopóty niegaśnie nadzieja  powiedziała pielęgniarka i obdarzyła gokolejnym uśmiechem. Istnieją policjanci zdolni do wszystkiego  odparłHaver. Właśnie w tym rzecz, prawda?  powiedziała. Dowszystkiego.Odniósł wrażenie, że nie pałała sympatią do glin.Winnej sytuacji poprosiłby ją o wyjaśnienia. Ja jestem miłym policjantem  oznajmił zuśmiechem. A ja jestem miłą pielęgniarką. Ależ z nas para!  Haver wpadł w entuzjazm.Parsknęła śmiechem.Tego właśnie chciał  usłyszeć,jak się śmieje. Co z nim będzie?  zapytał i wskazał głową na izolatkę, w której leżał Fredriksson. Prawdopodobnie będą go dziś operować  odparła To znaczy, że będzie nieprzytomny przez kilka dobrychgodzin, tak? Jestem pewna, że jutro rano uda się z niegowydobyć kilka sensownych zdań. Wątpliwe, nigdy wcześniej się to nie zdarzyło mruknął Haver. Przypomina mi to historię pacjenta,który po operacji zapytał, czy będzie w stanie tańczyć, akiedy lekarz stwierdził, że nie powinien mieć żadnychproblemów, pacjent rozpromienił się i zawołał: Toświetnie! Dotąd mi się nie udawało!Pielęgniarka ponownie parsknęła śmiechem. Wiem, wiem.Dowcip z brodą  stwierdził Haver. Z długą brodą. Uśmiechała się, odchodząc.Wrócił do Fredrikssona, nadal pogrążonego we śnie.Stanął u wezgłowia łóżka i badawczo przyjrzał sięprzyjacielowi.Odprężona twarz rannego emanowałaspokojem.Obserwując go, Haver nagle poczuł sięnieswojo.Poszedł wyjrzeć przez okno.Na przelotowejulicy przy szpitalu zwiększył się ruch.Płynęła nią rzekasamochodów, ludzie spieszyli do przystankuautobusowego, członkowie personelu szpitalnego wbiałych fartuchach przebiegali przez jezdnię wnieprzepisowy sposób, z kompletną pogardą dla śmierci.Jak zawsze, kiedy był w szpitalu, Haver doświadczałnieco sentymentalnego poczucia powagi i wdzięczności. W tych ścianach, za oknami szpitalnych pokojów, toczyłasię nieustająca walka.Armia lekarzy, pielęgniarek,salowych, techników, sprzątaczy, dozorców i Bóg jeszczewie kogo toczyła bój o życie.Na przykład ta pielęgniarkana korytarzu, ta ruda, której uśmiech prawdopodobnieuśmierzył niezliczone cierpienia.Czegóż nie zdołają dokonać ludzkie ręce, pomyślałniemal nabożnie i wbrew własnej woli oderwał wzrok odokna.Obrócił się i zerknął na leżącego bezwładnieprzyjaciela.Allan Fredriksson odwzajemnił jegospojrzenie. Nie śpisz?Fredriksson pokręcił głową.Jego oczy były czyste.Nie pozostał w nich żaden ślad przymglenia. Martwiliśmy się  powiedział Haver.Mimo lekkiego uśmiechu, Fredriksson wciążwyglądał poważnie. Szpitale zawsze działają na mnie przygnębiająco oznajmił. Mimo wszystko udało ci się z tego wyjść bezwiększych problemów. Która godzina? Wpół do czwartej.Allan zamknął oczy i Haver wyczuł, że usiłowałsobie przypomnieć, o której wyjechał z Alsike [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl