[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli możesz uzdro- wić zmarłych, w porządku.Jeśli nie, będziemy kontynuować ratowanietych trzech wampirów.- Bardzo honorowe zagranie - stwierdził Jean-Claude.- Są chwile, kiedy honor jest wszystkim, co ci zostaje - odparł Domi-nic.Przez moment człowieka i wampira łączyło bliskie perfekcji zrozu-mienie.Bogactwo historii, jeśli nie wspólnej, to podobnej, stało międzynimi.Ja się wyróżniałam.Spojrzałam na Richarda i między nami również nawiązała się nić po-rozumienia.Doceniliśmy naszą śmiertelną długość życia.Fatalizm wgłosie Dominika przerażał.Ile już lat spędził na tej ziemi? Czasamirozmawiałam z wampirami, ale nigdy z ludzkim sługą.Nie pytałam.Waga lat w brązowych oczach Dominika nie pozwoliła mi spytać.Spojrzałam na piękną twarz Jean-Claude'a i zastanowiłam się, czybyłabym tak uczciwa i nie zaryzykowałabym czyjegoś życia, by go wy-leczyć? Patrzenie na śmierć Jean-Claude'a było inną sprawą, ale obser-wowanie jego rozkładu, jak dzieje się z Sabinem? W wielu względachto byłoby gorsze od śmierci.Oczywiście Sabin też umierał.Nieważnejak był potężny, przez wieki nie mógł zatrzymać tego procesu.Albomógł.Może Dominic mógł wsadzić go do kukły, wypchać nim mate-riał, jak z rękawiczkami na jego dłoniach.Może Sabin nadal mógł ist-nieć niezależnie od stopnia redukcji swojego ciała? Ta myśl była kom-pletnie obrzydliwa.Patrzyłam na powstających zmarłych.Oddali spojrzenie.Jeden zzombich był prawie nietknięty.Szara skóra czepiała się kości, bardziejjak glina niż ciało.Jedno niebieskie oko patrzyło na mnie.Drugie wy-schło jak rodzynek.Przypominało mi to, co się stało z okiem Sabina.Powiedzenie, że dotknęłam oka i uzdrowiłam je, miało się nijak dorzeczywistego zajścia.Albo że wyrzezbiłam ciało jak glinę.Nie tak.Wpatrywałam się w zombie.Zlokalizowałam w sobie moc, która po-zwalała mi ożywiać zmarłych i wepchnęłam w niego jej cząstkę, formu-jąc ją na podobieństwo płomienia.Wyszeptałam przy tym: żyj, żyj.Widziałam to już wiele razy, jednak nigdy nie przestało mnie zdu-miewać.Ciało przechodziło niesamowitą metamorfozę - wypełniło się,wygładziło, ciepło popędziło przez szarą skórę.Suche, kruche włosyurosły i zakręciły się; stały się brązowe i miękkie.Martwe oko napom-powało się jak balonik, wypełniając oczodół.Para odnowionych oczu wpatrywała się we mnie.Nawet obszarpana odzież wyglądała teraz jaknowa.Nosił kamizelkę ze złotym zegarkiem na łańcuszku.Jego ubraniajuż sto lub dwieście lat temu wyszły z mody.- Jestem pod wrażeniem - powiedział Dominic.- Jeśli zmieniłbystrój, mógłby uchodzić za człowieka.Skinęłam głową.- Mogę stworzyć doskonałego zombie, ale to nie pomoże twojemumistrzowi.- Wezwij wampira z pokoju z trumnami.- Dlaczego? - zapytałam.Dominic wyciągnął mały srebrny nóż z pochewki na plecach.Niezdawałam sobie sprawy, że ma przy sobie broń.Robię się nieostrożna.- Co masz zamiar z nim robić? - zapytał Jean-Claude.- Za twoim pozwoleniem, zranię wampira i poproszę Anitę, żeby gowyleczyła.Jean-Claude zastanowił się, po czym skinął głową.- Małe cięcie.Dominic skłonił się.- Oczywiście.Wampiry same mogły wyleczyć drobne ewentualne rany.Jeśli mi sięnie uda, żadna strata.Nie byłam pewna, czy wampir by się ze mną zgo-dził.- Anito - ponaglił Dominic.- Damian, chodz do nas - zawołałam.Jean-Claude skwitował mój wybór uniesieniem brwi.Jeśli oczeki-wał, że wezwę Williego, bardzo się mylił.Willie był moim przyjacie-lem.Nie chciałam patrzeć jak ktoś go rani, nawet jeśli już był martwy.Dzisiejszej nocy w klubie Damian próbował psychicznie wykorzy-stać kobietę.Niech jego szatkują.Damian wszedł do środka, błądząc oczyma, póki mnie nie znalazł.Jego twarz była ciągle pozbawiona wyrazu, pusta.Bardziej pusta niż wczasie snu - raczej tak, jak tylko umarli potrafią.- Damian, stop.Zatrzymał się.Jego oczy są najbardziej zielonymi, jakie kiedykol-wiek widziałam.Intensywniej zielone od oczu Catherine, raczej kocieniż ludzkie.Dominic stanął naprzeciw Damiana i wpatrzył się w niego.Przyłożyłsrebrne ostrze do bladego policzka i pociągnął nim w dół, natychmiast. Krew popłynęła przez tę doskonałą bladość wąskim strumyczkiem.Wampir nie zareagował, nawet nie mrugnął.- Anito.Popatrzyłam na Damiana; nie, raczej na skorupę Damiana.Skiero-wałam w niego moją moc.Chciałam, żeby żył.Właśnie to słowo doniego wyszeptałam.Krew zwolniła swój upływ, w końcu przestała płynąć.Krawędzieranki gładko się ze sobą połączyły.To było.łatwe.Dominic starł krew chusteczką wyciągniętą z kieszeni marynarki.Blady policzek Damiana znowu był nieskazitelny.To Cassandra pierwsza wypowiedziała słowa:- Ona może uzdrowić Sabina.Dominic przytaknął.- Tylko może.- Odwrócił się do mnie z triumfem, radością wymalo-waną na twarzy.Będziesz potrzebowała mocy swojego triumwiratu,żeby przebudzić Sabina podczas jego dziennego snu, ale kiedy już tozrobisz, myślę, że dasz radę go wyleczyć.- Płytkie cięcie to jedno - powiedziałam.- Ale Sabin to.nieład [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl