[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruch wahadłowy, sygnalizatory świetlne,mnóstwo tablic informacyjnych o prowadzonych inwestycjach.Unijne flagi.Nazwy firmkrzyczące z szyldów.Banery reklamowe powieszone na płotach.I w tym wszystkim drogoweznaki, tkwiące na poboczach jak powciskane w piasek niedojedzone lizaki.Taki widzieliobraz mijanej Polski.- No to mamy Europę - skwitowała wreszcie Rosemarie, jakby chcąc powiedzieć, żezauważyła zmiany wjej dawnym kraju.Olsztyn.Krajowa szesnastka. Rosemarie nigdy nie była w Olsztynie.Biskupiec.W tym mieście, gdzieś na jego uliczkach, mieszka Helena Kres.Sorkwity.Rosemarie ukradkowo wytarła oczy i patrzyła ze zdziwieniem na mijane domy.Zakrętna Pustniki.Od tej stronyw lewo.Ona zawsze skręcała od Mrągowa.W prawo.Bo jezdziłosię  do miasta tylko tam.Olsztyn był za daleko na zwykłe zakupy.Noclegi mieli zarezerwowane w niewielkim pensjonacie w Gielądzie Starym, ostatniejwsi przed Pustnikami.Aadny, nowy żółty dom na zakręcie wyglądał dość przyzwoicie nazdjęciu w Internecie.Jego zaletą był brzeg jeziora, łagodnym jęzorem wchodzący do ogrodu.Mimo że na Mazurach panowała coraz chłodniejsza jesień, słoneczniki w ogrodzie przeddomem niczym wielkie słońca rozjaśniały nieco ponurość dnia.Gospodarze, u których zamieszkali, okazali się pogodni i gościnni, na dodatek znalijęzyk niemiecki.- U nas wszyscy go znają - zaśmiała się gospodyni, pani Tereska.I opowiedziała, jakkiedyś przyjechał do nich Amerykanin.Chciał się porozumieć z ludzmi ze wsi po angielsku,ale oni odpowiadali mu tylko po niemiecku.Wrócił i zapytał:- Czy Polska jest jakąś kolonią Niemiec? Dlaczego wy tu wszyscy mówicie poniemiecku?Wynajęli dwa pokoje na parterze budynku, z widokiem na jezioro.Wystarczyłootworzyć drzwi, zrobić kilka kroków przez ogród i już był łagodny brzeg, chlupoczący okamienie.O tej porze roku jezioro było uśpione, spokojniejsze, przebrzmiałe upałami isłońcem.- Jak pięknie tu musi być latem.- westchnęła Rosemarie, dla której widok ten byłniemal jak mistyczne nabożeństwo.Wyjazd do Pustników odłożyli do jutra.Dziś chcieli odpocząć po podróży, zjeść cośtutejszego, rozpakować rzeczy.Mieli przed sobą dwa tygodnie - by na nowo odkryć Mazury.Pora roku być może nie sprzyjała wycieczkom, ale przynajmniej nie było tu letniego tłoku.Sentymentalne Powroty pięknie współgrają z samotnością.- Uwielbiam francuską kuchnię.Zwłaszcza desery, a najbardziej rozczulającym jestpetites tartes a la mousse au chocolat et framboises.Jednak Polska kuchnia ma w sobie cośsycącego i takiego.domowego.Prostota składników, a jaki smak! - powiedział Michał,krojąc na talerzu kolejny pieróg oblany smażoną cebulką.Pani Tereska podała wszystkimdodatkowe porcje, zadowolona z apetytu gości. Wcześniej poczęstowała wszystkich rosołem z dodatkiem kopru zamiast pietruszki.Rosemarie westchnęła:- Wciąż pamiętam tutejszą tradycję.W Pustnikach do rosołu zawsze dawaliśmypietruszkę, w Gielądzie dodawało się koper.- Coś więc pozostało, niezmiennego jak krajobraz.Niby zwykła zielenina -roześmiała się Inga.Już w polowie podróży poczuta się trochę gorzej, lekki ból w plecach nie niepokoiłwprawdzie, ale jednak dawał o sobie znać.Inga tłumaczyła sobie, że to wszystko przez brakruchu i siedzącą pozycję, nieuniknioną podczas jazdy samochodem.Z apetytem zjadła kolacjęi zapragnęła wyciągnąć się w wygodnym łóżku.Michał pomógt Indze zanieść bagaże, a Rosemarie została na piętrze z panią Tereską.- Zmęczona? - zapytał, patrząc na bladą twarz Ingi.- Chyba tak.Wszystko mnie boli.Plecy, kręgosłup.- To od jazdy samochodem.- Na pewno.- Połóż się, jutro rano wstajemy, musisz mieć siłę.- Michał.Dziękuję.Opiekujesz się mną jakbym była kimś bliskim.- Może jesteś?Inga popatrzyła przez okno, na gęstą szarość, o której wiedziała, że jest jeziorem.Czymogła być mu bliska? Może wtedy, we Francji, ale teraz?.Tamten czas oddalił się już odniej zbyt daleko, by można było do niego wrócić.Do Michała czuła coś w rodzaju ciepłejprzyjazni, ale to, co ostatnio przeżyła, sprawiło, że nie była gotowa na nowy związek.Udawała więc, że nie słyszy tego  może jesteś..To nie był dobry czas na takie wyznania.Sięgnęła po torbę.- Inga.Może moglibyśmy.Przecież wtedy, latem.- zaczął nieśmiało.- Nie wiem, tyle się od tamtego czasu wydarzyło.- %7łałujesz tego, co się wtedy stało?- Nie wiem, czy było potrzebne.- Inga, chyba czujesz, że nie jesteś mi obojętna.%7łe przyjechałem tu przede wszystkimdla ciebie.Cała ta rodzinna historia, te wspomnienia.Przecież to nie może byćprzypadkowe!- Michał, rozumiem, ale daj mi jeszcze trochę czasu.Wrócimy kiedyś do tej rozmowy.Od tamtej chwili sporo się wydarzyło, naprawdę, czuję, że jestem inna.Muszę poukładaćswoje myśli, zebraćje, nauczyć się żyć na nowo, wyłącznie własnym życiem, a nie życiem dla kogoś.Wiele zrozumiałam przez ten czas.Nie wiem, czy w ogóle chcę z kimś być,rozumiesz?- Dobrze, zatem poczekam.- Michał.- Tak?.- Spojrzał na nią z nadzieją.Chciał, by chociaż do niego podeszła, bypołożyła mu głowę na ramieniu, a on poczułby wtedy jej zapach; pachniała wciąż tak samo,jak wtedy, we Francji.Delikatny zapach świeżych kwiatów zmieszany z wiatrem.- Nie, nic.Już nic.Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.Patrzył potem przez okno, czy światło wjej pokojuzgasło.A kiedy niewielki prostokąt szyby pociemniał, wyobrażał sobie, w jakiej pozycji śpiInga.Jak oddycha, czy cicho, niemal bezszelestnie, czy może pochrapuje jak zmęczonebieganiem dziecko.Nigdy jeszcze nie widział jej śpiącej.Zniadanie było już gotowe, gdy rankiem weszli na górę.Pani Tereska od rana krzątałasię przy stole.Była gospodynią domową, jej mąż pracował gdzieś w mieście, codziennie ranowyjeżdżał, musiała więc wstać, przygotować mu kanapki, a potem odprowadzała gowzrokiem do drzwi.Dzieci już dorosły, wyjechały do dużych miast na studia i mieli terazwięcej czasu dla samych siebie, jak na początku małżeństwa.To piękny czas, gdy dzieciopuszczają swoje gniazda.Można wtedy usiąść przy stole bez Pospiechu i pomyśleć, jakwiele za nami dni i nocy oddanych dzieciom.Czy te chwile opłacały się?Na talerzykach leżały wędliny, sery, w koszyku świeże pieczywo.Herbata zaparzonaw wielkim dzbanku czekała na rozlanie do kubków.rzez kształtny dzióbek wydobywała siępara.- Jak się spało? Sen na nowym miejscu podobno się sprawdza - zaPytała z uśmiechempani Tereska.- Mnie śniły się Pustniki, te dawne, z lat mojej młodości - odpowiedziała Rosemarie.Inga milczała.Ból w plecach z każdą godziną stawał się silniejszy.Byt na tylewyrazny, że Inga zaczęła poważnie się niepokoić.%7łałowała nawet trochę, że tak lekkomyślniewybrała się w daleką podróż.A jeśli ten ból w plecach to nie brak ruchu i zmęczenie, anawrót choroby?.Po śniadaniu założyli cieple kurtki i wsiedli do auta.Dzień zapowiadał sięsłonecznie, choć byto dość chłodno.- W tym roku mieliśmy naprawdę złotą polską jesień - zaśmiała się pani Tereska,machając im na pożegnanie.Będzie czekała z obiadem.Z rosołu zrobi pomidorową, na drugiedanie przygotuje sandacza z prawdziwkami.Wschodniopruski przepis.Rosemarie uśmiechnęła się do swoich wspomnień.Bo sandacz w prawdziwkach ocalał, mimo wojny,zmiany państwa, systemu.Ludzie stąd wciąż go przyrządzali.IV Cjielądzie Starym droga rozwidla się.Na Tustniki trzeba jechać prosto.- Na szczęście grzyby obrodziły w tym roku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •