[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczął też przemyśliwać, czy aby nie zdjąć płaszcza i nie podłożyć sobie zwiniętego pod siedzenie.Bał się jednak, że pozbawiony okrycia doszczętnie przemarznie.Dłoń, którą przytrzymywał sobie kaptur na głowie i tym samym wystawiał na zimny wiatr, zgrabiała mu aż do bólu.Ostrożnie więc zmienił ręce, chwytając za kaptur prawą a lewą kryjąc dla ogrzania w kieszeni.W tej samej chwili Drzewiec zrobił wielki krok, kołysząc ramionami i Merry omal nie zleciał.Cudem zdołał wyrwać rękę z kieszeni i przytrzymać się enta.Serce tłukło mu się jeszcze przez dłuższy czas.Zerknął w bok na Pippina, Tuk spojrzał na niego ze zmęczeniem i westchnął smętnie.On też miał już szczerze dosyć tego marszu.Wtem las skończył się nagle odsłaniając widok na zachodnie zbocze Methedarsu i jakiś nieznany Merry’emu górski grzbiet.Wiatr uderzył w nich na nowo, z wielką siłą.Drzewiec na którym potężne podmuchy nie robiły żadnego wrażenia zaczął wspinać się pod górę, a kolumna entów ciągnęła za nim.W miarę jak szedł, oczom hobbitów zaczęła ukazywać się przełęcz.Na szczęście nie było na niej śniegu, biała czapa przykrywała jedynie szczyt Methedrasu.Pieśń entów zmieniła się, ścichła, słowa ustąpiły miejsca dziwnemu, przejmującemu zawodzeniu.Merry skulił się na ramieniu Drzewca, zdjęty nagle paraliżującym, wszechogarniającym strachem.Już niedługo zobaczą, co kryje się za tą przełęczą.Hobbit zapragnął odwlec ten moment, zawrócić, cokolwiek, byle nie szturmować Isengardu.- Merryyy! Pippin!!! - Rozległo się za nim wołanie Boromira.Obaj hobbici odwrócili się.Pobladły Gondorczyk pokazywał ręką za siebie.Merry podążył wzrokiem we wskazanym i kierunku i poczuł jak włosy zaczynają ze zgrozy podnosić mu się na głowie.Za kolumną maszerujących entów, jak czarna fala, podążał las.A przynajmniej tak to z daleka wyglądało.Przedziwne drzewa wylewały się z Fangornu na zbocza Methedrasu, pochłaniając zieleń kosodrzewiny niczym rzeka smoły.Choć na niebie spomiędzy chmur przeświecało słońce, wszędzie tam, gdzie docierały te istoty zapadał głęboki cień.- Merry… - jęknął Pippin, nie odrywając wzroku od przerażającego zjawiska – Co to.co to jest?Merry nie mogąc dobyć głosu pokręcił tylko głową.- To huornowie - odparł nieoczekiwanie Drzewiec.- Zebrali się i idą za nami, żeby zabijać.Nie chciałbym być teraz w skórze Sarumana i jego orków, hemm, o nie!- Huornowie – powtórzył Merry, przełykając nerwowo.- Jesteśmy prawie na miejscu -ciągnął Drzewiec, sprawiając wrażenie zupełnie nie przejętego tym, co dzieje się na tyłach jego armii.– Tylko parę kroków dzieli nas od Isengardu, ale nie będę ryzykował, że Saruman dojrzy nas przedwcześnie, hem hum.Obejdziemy zatem tę przełęcz od zachodu.Chcę zerknąć na bramę Orthanku – i to mówiąc, przyspieszył.Merry zerknął za siebie.Entowie ruszyli pojedynczo, jeden za drugim, milknąc jak na komendę, choć Drzewiec nie kazał im zaprzestać śpiewu.Wierzbowiec szedł jako drugi.Boromir wciąż oglądał się wstecz, na huornów.Merry natomiast odwrócił wzrok.Nie chciał na nich patrzeć, budzili w nim jakiś pierwotny lęk.Marsz po kamienistym zboczu góry, wbrew pozorom, trwał krótko i Merry kompletnie nie spodziewał się widoku, jaki nieoczekiwanie rozpostarł się przed jego oczami.Skalna ściana ograniczająca widok od prawej, urwała się nagle, jak ucięta nożem i zaskoczony hobbit ujrzał cel wędrówki.Isengard.Merry ze świstem wciągnął powietrze do płuc.Tuż obok niego Pippin wydał zduszony okrzyk grozy.Zza olbrzymiego, kamiennego pierścienia strzelała w niebo gigantyczna czarna wieża o osobliwym kształcie – cztery filary łączyły się na wysokości pięciuset stóp wielką, połyskliwą płytą, by ponad nią rozchylić się na cztery strony świata.Wieńczyły je pomniejsze wieże, ostro zakończone.Przypominały zęby tkwiące w rozwartej paszczy, albo przemyślne narzędzia do zadawania tortur.W dolinie panował ruch, jakieś machiny buchały ogniem, obracały się wielkie koła podobne do młyńskich, orkowie uwijali się jak mrówki.Z rozpadlin w ziemi biły dymy, rozpościerając się ponad Doliną Czarodzieja, usianą brunatnymi płachetkami pól, które uprawiali niewolnicy Sarumana.Nie było tu żadnych drzew, żadnej zieleni, ani koloru innego poza czernią budowli, szarością rzeki wijącej się w dole i owym brudnym brązem ziemi.Nawet drogi były czarne, z jakiegoś dziwnego kamienia, otoczone żelaznymi łańcuchami.Tu i ówdzie widniały poczerniałe pnie pościnanych i popalonych drzew.Nad wieżą krążyły wrony.Był to najbardziej przerażający i przygnębiający widok, jaki Merry ujrzał w całym swym życiu.- Co tu się stało, na trony Valarów ?- Hobbit usłyszał głos Boromira i z pewnym zaskoczeniem zorientował się, że stoi na ziemi; entowie zdjęli ich z ramion i postawili na skale, wszystkich trzech.Zapatrzony w Orthank nawet nie zauważył, że Drzewiec po niego sięga.- Przecież Isengard tak nie wygląda! – Ciągnął Boromir w osłupieniu patrząc na ponury krajobraz.– Czytałem o tym! Nan Kurunir opisywano jako piękną zieloną dolinę, klejnot Gór Mglistych! A to - to nie jest żaden klejnot! To jest… Mordor - dokończył cicho.- Nan Kurunir była piękną i zieloną kotliną, panie Boromirze – odparł Drzewiec smutno.– Oto hum hum masz przed sobą obraz zniszczenia, jakie czyni nienawiść i szaleństwo, wypływające z żądzy panowania nad światem.- To potworne - jęknął PippinMerry milczał, wpatrzony w zębiska czarnej wieży.To niemożliwe.Jakie czary powołały do istnienia taką budowlę? Przecież czegoś podobnego nie sposób po prostu zbudować, siłą ludzkich rąk.Ani elfich.Kto to zrobił? Jak wielką potęgą musiał dysponować?Merry poczuł się nagle bardzo mały i bardzo nieważny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •