[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Donieprzyjaciela było nie więcej jak tysiąc jardów i każdy ruch na naszej dróżce prowokowałnatychmiastową serię spandauów.No-man's land od prawie trzech miesięcy minowali wszyscy po kolei i tylko nocą patrole obu stronbuszowały po przedpolu, wywołując niepotrzebne zamieszanie i prowokując się wzajemnie dogwałtownego ognia mozdzierzy i artylerii.Wiosna szła już na grandę i w ostrych promieniach słooca zaczęło się zielenid.55Uzupełnienie. Jedyną i największą atrakcją całego przedpola było stado zupełnie już zdziczałych perlic, na które obiestrony polowały zawzięcie od dwóch przeszło miesięcy.Perlice, prawdopodobnie po początkowychstratach, zbystrzyły się tak, że w żadnym wypadku nie dopuszczały bliżej niż dobre trzysta metrów iprzy swojej ruchliwości prawie uniemożliwiały celny strzał.Obie strony jakby zawzięły się; patrole dzienne - tak ich, jak i nasze - całą uwagę i zacięcie skupiałyraczej na perlicach, pozostawiając siebie w spokoju.Już od samego świtu biegła wzdłuż naszegoodcinka wiadomośd: perlice na niemieckiej stronie! I niecierpliwe wyczekiwanie na strzał, który możeje przepędzid znowu na naszą stronę.Zamieszkałem razem z Andrzejem w opuszczonym domu i nie bardzo się pokazywałem, boobawiałem się trochę Jędrka Rutany, który mógłby narobid alarmu i odesład mnie ciupasem zpowrotem do szpitala.Tak minęło parę dni, aż nadziałem się na Czornego, którego diabli przynieśli razem z jego kościelnym.- Czyś ty, ksiądz, nie zwariował? Kurzysz tym łazikiem jak cholera, przecież cię ustrzelą jak kaczkę.- A ty co tu robisz? Zaraz powiem Rutanie.Twoje psie prawo w szpitalu leżed i tam bogobojnieumierad, a nie z pyskiem do swojego kapelana.Znalazł się radca.Podszedł Andrzej:- Gdzie ty się, proboszcz, pchasz z tym łazikiem? Nawet do zakrętu nie dojedziecie, jak będziecie takkurzyd.- Drugi mądry się znalazł! Odczepcie się obydwaj.Jak będę wracał, to wpadnę do was na kubek.No i pojechali.Daleko dojechali? Do zakrętu.Jak im w tego ich łazika przysmarowano, to kościelny mało nie umarł ze strachu, gdy swoją krewzobaczył, a dostał niewąsko.A biedny Czorny ledwie się z rowu wygramolił.Mieliśmy ogromnąuciechę, że ksiądz na ładnych parę dni stracił transport, no i kościelny na drugą taką eskapadęnamówid się nie da, i kto wie, czy po wylizaniu się nie zrezygnuje z tej zaszczytnej funkcji.Motyka przyjął mnie bardzo serdecznie, tylko Jędrek Rutana pysk rozdarł i ledwie dał się udobruchad.Ale gorączkę mi zmierzył, i pewnie krew go zalewała, ze nie miałem.Następnego dnia perlice znowu były na tamtej stronie, więc poszedłem zobaczyd swój czołg i poznadnową załogę.Biegiem stanęli przed czołgiem i meldowali się w myśl przyjętego regulaminu:- Starszy pancerny Obrycki, kierowca.- Podchorąży Szmidt, radiooperator.- Starszy pancerny Kowalski, celowniczy. - Pancerny Kumraus, drugi kierowca, strzelec przedni.Przede mną stało czterech doskonale prezentujących się żołnierzy.Pięknie wyprasowanebattledressy, bielusieokie pasy, baretki odznaczeo, twarde twarze pewnego siebie żołnierza.Zrobilina mnie jak najlepsze wrażenie.Przywitaliśmy się jak starzy znajomi.Wszedłem na czołg i do wieży.Uderzyło mnie, że w czołguwszystko jest tak jak ze starą załogą: i moje trzy lornetki na haku, i puszka z papierosami, i dwietabliczki czekolady.Na radiostacji nowy kombinezon i para śnieżnobiałych rękawic.- Trzydzieści dymnych i cała prawa komora em pięddziesiąt cztery - zameldował Kowalski.- Jakeście do tego doszli?- A bo Obrycki tak się szarpał, że poszliśmy do pierwszego szwadronu i tam podchorąży Kobierzyckiwszystko nam objaśnił i pouczył.Cała załoga kazała pana porucznika pozdrowid.Zaczynało się bardzo dobrze.Widziałem i czułem, że się ogromie podobam nowej załodze i że są zemnie zadowoleni.Ale tu nastąpiło nieoczekiwane.Odchodzącego, dogonił mnie Obrycki.- Panie poruczniku!- Co jest?- Panie poruczniku, ja chciałem tak trochę porozmawiad o tym, jak to niby jest z tym naszym czołgiemi załogą.Czołg - nie narzekam, chod czasem pysny jak zimno, ale tak, to chodzi jak złoto.A z tą załogą- to nie bardzo po mojej myśli, i chyba pan teraz zrobi jakiś porządek.- Jak to?- Ano, bo to ja jestem Obrycki z Obrytek, panie poruczniku, jak się należy.O panu poruczniku to i takwszyscy wiedzą, że pan, i szkoda gadad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •