[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała ta zbieranina znajdowała się w opłakanej kondycji fizycznej.Najczęściej skarżyli się na biegunkę i dyzenterię, ale Rob J.stwierdzał też mnogośćinnych chorób rzucające się na piersi i płuca ciężkie przeziębienia, syfilis, rzeżączkę,delirium tremens oraz inne skutki alkoholizmu, przepuklinęi liczne przypadkiszkorbutu.W namiocie szpitalnym stał kosz z lekarstwami armii Stanów Zjednoczonych,ogromny pojemnik z płótna i wikliny, zawierający najrozmaitsze medykamenty.Zgodnieze spisem inwentarzowym powinien ponadto mieścić czarną herbatę, biały cukier,ekstrakt kawy, suszoną wołowinę, mleko skondensowane oraz spirytus.Kiedy Rob J.zapytał o te artykuły Woffende-na, ten zrobił urażoną minę.  Zostały skradzione, jak sądzę  odburknął tonem nadmiernie zaczepnym.Po spożyciu kilku posiłków Rob J.odkrył przyczynę nader częstych w obozie dolegliwościżołądkowych.Odszukał oficera intendentury, znękanego podporucznika nazwiskiemZearing, i od niego dowiedział się, że armia przeznacza na wyżywienie pułkuosiemnaście centów dziennie na żołnierza.Pozwalało to na skomponowanie dziennejracji składającej się z dwunastuuncji solonej słoniny, dwóch i pół uncji bobu bądzgrochu oraz osiemnastu uncji mąki lub dwunastu sucharów.Mięso bywało najczęściejczarne z wierzchu, zgniłożółte zaś po rozkrojeniu, suchary żołnierze nazywali robaczywymi zamkami", wielkie bowiem i grube ich pajdy, najczęściej spleśniałe,zamieszkiwane były licznie przez larwy much i ryjkowce.Każdy żołnierz otrzymywał swójprzydział w postaci wyrobów surowych, które przyrządzał sobie następnie wedle uznanianad ogniskiem, gotując przeważnie bób, mięso zaś, pokruszone suchary, a nawet mąkęsmażąc na tłuszczu wieprzowym.Taka dieta, jako dodatek do już grasujących chorób,sprowadzała katastrofę na tysiące żołądków, a latryn w obozie nie było.Ludziewypróżniali się gdzie popadło, zwykle nie opodal namiotów, ci zaś z biegunką wybiegalijedynie przed namiot, pod namiot sąsiadów.Nad obozem wisiała chmura smrodupodobna do tej, jaka unosiła się nad parowcem  War Hawk", Rob J.doszedł zatem downiosku, że przyrodzonym zapachem armii jest odór fekaliów.Zdawał sobie sprawę, żew sprawie diety pozostaje bezsilny  przynajmniej na razie  postanowił więc poprawićchociaż warunki sanitarne.Nazajutrz po południu, po przeglądzie chorych, podszedł dosierżanta, który uczył akurat paru żołnierzy z kompanii C pierwszego batalionu walki nabagnety. Sierżancie, nie wie pan przypadkiem, gdzie by tu można znalezć jakieś szpadle? Szpadle? Co bym nie miał wiedzieć?  odrzekł tamten ostrożnie. Chciałbym, żeby postarał się pan o tyle, ilu ma pan ludzi, i żeby mi pańscyżołnierze wykopali rów. Rów, sir?  Sierżant wytrzeszczył oczy na tę osobliwą figurę w workowatymczarnym garniturze, wymiętej koszuli związanej pod szyją cienkim krawatem i czarnymcywilnym kapeluszu o szerokim rondzie na głowie. Zgadza się, rów.W tym dokładnie miejscu.Na dziesięć stóp długi, na trzy szeroki,na sześć głęboki.Z tego cywilnego lekarza był chłop jak dąb.Wyglądał na bardzo pewnego siebie.Pozatym sierżant wiedział, że stopniem równy jest porucznikowi.Jakiś czas potem, gdy sześciu żołnierzy kopało pracowicie dół pod okiem sierżanta idoktora Cole'a, obozową uliczką nadszedł pułkownik Hilton w towarzystwie kapitanaIrvine'a z kompanii C pierwszego batalionu. Co to ma znaczyć u diaska?  natarł na sierżanta pułkownik Hilton.Sierżantrozdziawił gębę i spojrzał na Roba J. %7łołnierze kopią szambo, panie pułkowniku  wyjaśnił Rob J. Szambo? Tak jest, sir, latrynę. Wiem, co to takiego szambo.Lepiej spożytkują czas ćwicząc walkę na bagnety.Ciludzie idą niedługo do walki.Uczymy ich, jak zabijać buntowników.%7łołnierze z mojegopułku będą strzelali do konfederatów, dzgali ich bagnetami, dorzynali, a jeśli trzebaoszczywali i osrywali na śmierć.Ale latryn kopać nie będą.Jeden z trzymających łopatę żołnierzy zarechotał rubasznie.Sierżant spoglądał na RobaJ.i szczerzył w uśmiechu zęby. Czy jasno się wyraziłem, panie asystencie? Tak jest, panie pułkowniku  odparł Rob J.bez uśmiechu. To się zdarzyło czwartego dnia jego pobytu w pułku.Potem minęło takich dni jeszczeosiemdziesiąt sześć.Płynęły wszystkie nader wolno, każdy bardzo skrupulatnieodliczany.50 List od synaCincinnati, Ohio 12 stycznia 1863Kochany Tato,Zgłaszam się po  skalpel Roba J."!Mowę na uroczystej promocji wygłosiładiutant naczelnego lekarza armii, Williama A.Hammonda, pułkownik Peter Brandon.Niektórzy twierdzili, że była udana, ale mnie rozczarowała.Dr Brandon poinformowałnas, że lekarze, jak świat światem, zawsze pełnili medyczną powinność wobec armiiswoich krajów.Powołał się na liczne przykłady: biblijnych %7łydów, starożytnych Greków,Rzymian etc, etc.Następnie roztoczył przed namiwspaniałe możliwości, jakieprowadząca wojnę armia Stanów Zjednoczonych oferuje lekarzom  pensje, różnegratyfikacje dla tych, którzy służą krajowi.Oczekiwaliśmy, że przypomniane namzostaną sławne imiona naszej nowej profesji, Platon i Galen, Hipokrates i AndreasVesalius, on tymczasem palnął nam typową mówkę dla poborowych.Do tego zupełniezbędną: siedemnastu spośród trzydziestu sześciu świeżo upieczonych medyków z mojegorocznika zdążyło się już zaciągnąć do służb medycznych armii.Myślę, że mniezrozumiesz, jeśli ci wyznam, że choć bardzo bym chciał zobaczyć Mamę, przyjąłem zulgą jej decyzję, że nie przyjedzie do Cincinnati.Pociąg, hotele etc.są w dzisiejszychczasach tak zatłoczone i brudne, że podróżująca samotnie kobieta byłaby narażona nastraszne niewygody, jeśli nie wręcz niebezpieczeństwa.Ale szczególnie boleśniedoskwierał mi brak ciebie  jeszcze jeden powód, by znienawidzić wojnę.Nauroczystość promocji przyjechał z Xenii ojciec Paula Cooke'a (handluje paszą i zbożem) ipo ceremonii zabrał nas obu na wystawną kolację z winem, toastami i gratulacjami.Paul należy do tych, którzy prosto stąd jadą do wojska.Można się co do niego łatwopomylić, bo taki zeń żartowniś, ale był pierwszym studentem w naszej grupie i otrzymałświadectwo summa cum laude [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •