[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastałem chłopca w wielkiej sali, pamiętnej z uroczystych okazji.Tron księcia,misternie rzezbiony w potężnym klocu hebanu, stał na podwyższeniu.Marek siedział przynim, wpatrzony w wychodzące na dziedziniec wysokie, wąskie okno.Wstał, odpowiedział na mój ukłon i zaprosił mnie do stolika, wymyślnego cacuszka z alabastru i białego marmuru, z pionkami z kości słoniowej i hebanu.Wieże miały kształt słoniz oblężniczymi wieżyczkami.- Będziesz grał czarnymi czy białymi? - spytał.- Zamiast wykorzystywać twoją gościnność, zdam się na los - odparłem, wziąłem popionku z każdej strony i za plecami ukryłem je w zaciśniętych dłoniach.Wyciągnąłem przedsiebie pięści.Klepnął lewą.Białe.- Twój niemiecki jest naprawdę świetny, szlachetny panie - skomplementowałem gopodczas gry.- Musiałeś posiąść talent językowy twojej matki.- Znasz moją matkę? - spytał.- Zostałem jej przedstawiony, to wszystko.Ale jej umiejętności językowe są szerokoznane.Ach, widzę, ku czemu zmierzasz.- Ale czy potrafisz do tego nie dopuścić? - zakrzyknął triumfalnie.Rozejrzałem się po szachownicy, po czym podałem mu dłoń.- Zręczna robota, szlachetny panie.Ujął ją i przyciągnął mnie bliżej.- Byłeś bardzo dobry - szepnął.- Pozwoliłeś mi wygrać znacznie subtelniejszymimetodami niż tamten błazen po południu.Teraz zagrajmy na serio.I nie bój się.Obiecuję, żenie każę cię ściąć, jeśli mnie pokonasz.Wyszczerzyłem w uśmiechu zęby.- W takim razie moja kolej grać białymi.Obróciliśmy szachownicę i zaczęliśmy nanowo.Jak na swój wiek był znakomitym graczem i w krótkim czasie zniwelował wszelkąprzewagę, którą stworzył mi debiut.Skończyliśmy remisem.- To jest zabawa - oświadczył.- Chciałbym, żeby ludzie nie traktowali mnie z takąuniżonością.- Nieuniknione, obawiam się.Dopóki nie osiągniesz pełnoletności i nie dasz o sobieznać, ludzie będą podchodzić do ciebie ostrożnie.- Może już powinienem to zrobić - rzekł zamyślony, rozsiadając się wygodnie nakrześle.Wzruszyłem ramionami.Smutno popatrzył na szachownicę.- Ojciec mi to dał.W prezencie po powrocie z wyprawy krzyżowej.- Długo go nie było, prawda?- Tak.A teraz odszedł na zawsze.Zbyt krótko miałem ojca.Nie chciałem już byćksięciem.- Wyrazy współczucia, szlachetny panie.Nie potrafię w żaden sposób cię pocieszyć poza tym, że śmiało mogę stwierdzić, iż mąż jego zalet z pewnością poszedł do nieba.Bądzwdzięczny za czas, który spędziliście razem.Pomyśl o najprzyjemniejszych chwilach z tegookresu, gdy najbardziej za nim zatęsknisz.- Raz zabrał mnie do Wenecji - powiedział rozjaśniony.- A potem do Rzymu.Wcześniej nigdy nie wyruszyłem za morze.Obejrzeliśmy wszystko.Byłem nawet u OjcaZwiętego.-1 pomyśl o wszystkich synach, którzy nigdy nie udali się w podróż ze swoimi ojcami.Mój ojciec wyprawiał się w świat, szukając korzeni, i nie było go całe lata.Pewnie w swoimkrótkim życiu spędziłeś więcej czasu ze swoim ojcem niż ja w moim długim życiu ze swoim.- To prawda - przyznał mi rację.Ziewnął i opadły z niego wszelkie pozory dorosłości.- Muszę iść spać.Staram się odzyskać siły, aby wziąć udział w widowisku.Wstałem i ukłoniłem się.- Proszę pozwolić, że podziękuję za wspaniałą gościnę, szlachetny panie.- Pewnie winieneś podziękować za to matce - stwierdził domyślnie.- Zgaduję, że onao to zadbała.Ale w to mi graj.Błazen i szachista pod choinkę.Dobranoc, Herr Okta-wiuszu.- Dobranoc, szlachetny panie - powiedziałem i kłaniając się po raz ostatni, wyszedłemz sali.- Zwietnie się spisałeś - szepnęła Wiola.W trakcie gry zauważyłem, że mijała wejście do sali, i zgadłem, że obserwowała całąscenkę.- Znakomity chłopiec - oceniłem go.- A ty jesteś dobrym szachistą.Dałeś mu zremisować drugą partię, prawda?- Wyznaję.- Tym razem jednak się nie połapał.Masz więcej twarzy niż brylant fasetek.Maszdzieci? - Pewnie wyraz mojej twarzy gwałtownie się zmienił, bo natychmiast się wycofała.-Przepraszam.Nie chciałam być wścibska.Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak mało otobie wiem.- Tak powinno być, księżno - rzekłem lekkim tonem.Potrząsnęła głową.- Nie, nie powinno.Kiedy się to skończy, usiądziemy i porozmawiamy.Długo i odserca.Może zagramy w szachy.I proszę, Feste, nie dawaj mi forów.- Jak sobie życzysz, szlachetna pani - powiedziałem, składając ukłon.Lekko pogładziła mnie po twarzy i odeszła.Hmm, a co to znowu? Czyżby księżna raczyła dostrzec błazna? Czy też zakochała sięw kocie? Rankiem wybrałem się do jedynego stworzenia, które naprawdę mnie rozumiało.Nakarmiłem je, osiodłałem i wyjechałem północno-zachodnią bramą.Kiedy się obejrzałem,ujrzałem stojącego na murach Peruna.Obserwował mnie.Pomachał mi.Odpowiedziałem mutym samym.Uświadomiłem sobie, że mam tylko dwa dni oddechu przed jego wyzwaniem.Zeus w zwykłym tempie pokonał stok, ale nietypowo jak na niego zwolnił tam, gdzieścieżka odbijała ku urwisku.Skierowałem go w drugą stronę.Wydawał się zdenerwowany,wbiegając do lasu.Nie mogłem go winić.Też się denerwowałem.Zciągnąłem wodze, narzucając mu stępa, i rozpocząłem poszukiwania.Droga byładość szeroka, aby pomieścić sporych rozmiarów wóz, chociaż jeśli dobrze czytałem ślady, toostatnio żaden tamtędy nie przejeżdżał.Zdziwiło mnie, że patrole Peruna tu nie dotarły, alemoże podczas zimy ograniczał swoje obowiązki do terenu miasta.O tej porze roku tylkogłupiec wybierałby się w podróż i pozostawało mu zdać się na opiekę boską, gdy nie mógłliczyć na Perunową.Słońce stało nad wschodnim grzbietem i padające z wysoka światłoprześwitywało między drzewami.Wiał lekki wiatr.Zarośla oraz rosnące bliżej urwiskazimozielone drzewa broniły od zasp.Droga była tak dobrze utrzymana, jak tylko amatorleśnik i tropiciel mógłby sobie życzyć.Przez większą część podróży pilnie oceniałem pobocza, szukając miejsca zdatnego dozasadzki.W trakcie tego zajęcia przypomniałem sobie, że nie tak dawno w tym właśnie lesieprzebywał ktoś, kto mnie zaatakował.W pustce brzęk miecza, który dobyłem z pochwy,wydał mi się zbyt głośny i jakiś głupio niepasujący do otoczenia.Wcale nie poczułem siępewniej.Przebywszy w głąb lasu jakieś pięć mil, dostrzegłem zwisającą pod nienaturalnymkątem gałąz.Zciągnąłem wodze i ostrożnie zszedłem z siodła, z mieczem w dłoni i nadzieją wsercu, że nie będę go musiał użyć.Gałąz niedawno ułamano, a dodatkowo z innych gałązekstrącono biały puch.Kucnąłem i uważniej przyjrzałem się śnieżnej pokrywie.Była gładka.Prawdę mówiąc, zbyt gładka.Kilkoma krokami pokonałem pas zarośli iwszedłem w wysoki las.W śniegu pojawiła się świeżo wyżłobiona ścieżynka, ślady stóp idwie płytkie koleiny między nimi, jakby wleczono tędy człowieka.Po obu jej stronachwidniały dowodzące pewnej niedbałości w maskowaniu śladów niewysokie zwały śniegu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •