[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przejściu pojawia sięzarys ludzkiej sylwetki.Mężczyzna ze zdjęć jestw średnim wieku, ma figurę w kształcie jabłkai łysieje.Jego nogi pokrywają sztywne, ciemnewłosy, rosnące również na ramionach.Przeciętniak.Oczywiście prawdziwi psychopaciwyglądają podobno najzwyczajniej na świecie,więc te obserwacje o niczym nie przesądzają.Pospiesznie zawiązuje szlafrok, przesłaniającpodkoszulek i szorty, podczas gdy w drzwiachpojawia się jego żona.Błyskają białka jej oczu. Co się dzieje?  pyta wylękniona, obejmującsię ciasno ramionami.Oboje spoglądają w kierunku frontowych drzwi.Wychylam się delikatnie z ukrycia i dostrzegamdziwną, czerwoną poświatę.Ogień.Nocrozświetlają płomienie.Co on narobił? Esther, jeżeli nie wrócę za piętnaście minut odzywa się mężczyzna  zadzwoń po policję i strażpożarną.I bez względu na wszystko, nie wychodzna zewnątrz.Przyjdę po ciebie. Bierze do ręki coś gładkiego i ciężkiego, co stałotuż za futryną, i uzbrojony w ten sposób wychodzina zewnątrz.Kobieta załamuje ręce i biegnienatychmiast do telefonu.Wnioskuję z tego, żeRyanowi zostało jakieś dziesięć minut.W porywach.Mam nadzieję, że zdoła o siebiezadbać.Teraz czas na mnie.Szerzej uchylam drzwi łazienki.Kiedy kobietazwraca się w moją stronę plecami, przebiegamchyłkiem przez korytarz, do sypialni.Niecoprzymykam drzwi pokoju, dzięki czemu zyskujęwięcej swobody.Pobieżny rzut oka nie ujawnianiczego odbiegającego od normy.Opuszczonew pośpiechu, wymięte posłanie.Biorę głębszywdech i obchodzę wnętrze na czworakach,zaglądam pod łóżko, szukam ukrytej klapy,obluzowanej deski, czegokolwiek, co mogłobywskazywać na istnienie tajemnego świata poniżej.Wciąż jednak bez rezultatów.Ot, cztery ściany,cztery haftowane krzyżykami poduszki, toaletkai łóżko.Podnoszę wzrok.Sufit jest biały, żadnychrys czy łączeń.Muszę się stąd wynosić.Pomyliliśmy się.Niepowinniśmy byli tutaj przychodzić.A porwanie majakiś związek z tym, że Lauren śpiewa.Znów czujęukłucie dyskomfortu.Carmen, czy ty próbujesz micoś powiedzieć? Wracam do drzwi i kiedy wyglądam jednymokiem przez szparę, dostrzegam, że kobietaodwiesza słuchawkę wiszącego przy wejściutelefonu.Zerkam w przeciwnym kierunku,w stronę kuchni i widzę, że tylne wejście zaczynasię otwierać, ukazując rosnącą łysinę wielebnego.Zaraz zrobi się gorąco.Zapominam o oddechu.Moje serce wszczyna obłąkańczy raban, słyszędudnienie krwi w uszach, czuję ją w oczach.Znówmnie rwie, jakbym naciągnęła mięsień klatkipiersiowej, jakby Carmen starała się mnie ostrzec,przekazać, że lada chwila sprawy przybiorą złyobrót, bardzo zły.Co mam zrobić?Kobieta jest bliżej, lecz wciąż stoi tyłem.Mammoże pięć minut, zanim jedno z nich wrócii zastanie mnie sparaliżowaną przy ich łóżku,obróconą w kamień, w słup soli.Muszę się ruszyć.Tylko dokąd? W jaki sposób? Czy gdybymrzuciła się biegiem, udałoby mi się przemknąć obokżony? Czy raczej pochwyci mnie w drzwiachi z łatwością przytrzyma drobne ciałko Carmen,dopóki nie nadejdzie jej mąż i nie przyjedziepolicja?Nikt nie może mnie tutaj zobaczyć.Nikt niemoże mnie tutaj zobaczyć.Carmen mawystarczająco dużo kłopotów.I wtedy dzieje się coś dziwnego.  Esther!  woła głośno mężczyzna. Na pomoc!Jestem w kuchni! Pospiesz się!Kobieta zawraca, z szeroko rozwartymi oczymaprzebiega obok mojej kryjówki i na oślep pędzikorytarzem, słysząc straszliwą grozę w głosiemałżonka.Zanim dotarło do mnie, że się w ogóle ruszyłam,pokonałam już sprintem pół korytarza w przeciwnym niż ona kierunku, ku frontowymdrzwiom.Otwieram je.Na mgnienie oglądam sięza siebie i widzę, jak kobieta zatrzymuje sięi odwraca zdezorientowana, zaskoczona podobniejak jej mąż, który na chwilę zamiera, zamykająckuchenne drzwi, ze stalowym kijem bejsbolowymw ręku.I wtedy zaczynam rozumieć.On nie mógł jejzawołać.Przecież aż do tego momentu nawet mnienie widział. No co robisz!? Aap ją!  ryczy, wskazując mniezdezorientowanej żonie. Ale  kobieta zaczyna się drzeć  dopiero cokazałeś mi& ?!Zatrzaskuję drzwi za sobą, tuż przed ichzszokowanymi twarzami, unikam deszczupłonących sosnowych gałęzi, biegnę jak nigdydotąd.Moje ciało pracuje wreszcie w zgranymrytmie, zupełnie jakbyśmy  ja i Carmen  ostatecznie zrosły się w jeden organizm.To ja to zrobiłam.Zrobiłam to.Trzy przecznice dalej świadomość tego, co sięstało, odbiera mi resztki tchu i ciężko przysiadamprzed czyimś domem.Dygocą mi nogi.Za moimiplecami czerwona poświata barwi odległyhoryzont.W tej chwili musi już płonąć całedrzewo, wysokie jak niewielki blok mieszkalny.Dolatuje mnie wycie syren zbliżających się wozówstrażackich.Koniecznie muszę dotrzeć do domuRyana, nim ktoś zauważy Carmen Zappacostęwłóczącą się po ulicach Paradise z popiołemw kręconych włosach.Tyle że nie potrafię sięruszyć.Co jeszcze jestem w stanie zrobić? Cowięcej zapomniałam o sobie samej?Zauważam go dopiero, gdy wreszcie podnoszęsię z chodnika.Stoi po drugiej stronie ulicyi spogląda prosto na mnie, niczym niemy wyrzutsumienia.Nie rusza w moją stronę.Nic w jegosylwetce nie zdradza gniewu, smutku lub choćbyzaciekawienia.Chce po prostu, bym go zobaczyła,bym miała świadomość jego obecności.Być możezresztą był tutaj od początku, a tylko ja dopieroteraz go dostrzegłam.Prawą dłoń wspiera narękojeści miecza, którego ostrze niknie w fałdach bielejącej szaty.W lewej, uniesionej, chroni żywypłomień.Mógłby być moim bratem, bratem mnieprawdziwej, moim blizniakiem.Rozpoznaję rysy,jakie witają mnie niekiedy w lustrze.Identycznegęste, proste, doskonale równe brązowe włosy,nieco przydługie jak na współczesną modę.Brązowe oczy.Jest bardzo wysoki.Blady.Klasyczna uroda.Barczysty.Piękny jak żywyposąg.Nie jak Luc, lecz przypominający gopostawą, gestem, swoją najgłębszą naturą.Lucrównież mógłby być mu bratem.Kim oni są?Kolejna myśl uderza mnie nagle z energiąwybuchu niewielkiej bomby.Kim my jesteśmy?Ryan miał rację, kiedy próbował to wcześniejopisać.Zwiatło zdaje się wypływać ze skórynieznajomego, jakby cały był z niego utkany.Jakby był istotą zrodzoną z czystego ognia.Odziany jest w szatę tak jaskrawobiałą, że niejestem w stanie wyłowić jej detali.Spoglądam po sobie i okazuje się, że iluminacja,którą broczę w mroznym powietrzu nocy, stanowinajwyżej marną imitację, zaledwie cień blasku,jaki roztacza stojący naprzeciw mnie jaśniejącymężczyzna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •