[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatnie słowa, 5 czerwca 1910 roku O.Henry (William SydneyPorter)I taki wiersz na grobie złóż:  Który śmierć kochał, spoczął już,%7łeglarz do domu wrócił z mórz I wrócił z górskich kniej myśliwy". Requiem" Robert Louis StevensonWszystko, co leży pomiędzy spełnieniem Strasznego czynu apierwszym zamysłem Jest nocną zmorą i snem przerazliwym. %7ływot i śmierć Juliusza Cezara", akt II, scenaWilliam Shakespeare99R S Dwór St.Aubyn Kornwalia, Anglia, 1802 rokGdy w deszczu i mgle Verity leżała omdlałą na krętympodjezdzie, zjawa, której obecność wciąż wyczuwała resztkamiświadomości, parła naprzód.Na szczęście jej nie zmiażdżyła.Cudownym zrządzeniem losu kły i pazury jej nie dosięgły.Jednakkiedy demon stał nad nią, sapiąc i parskając, gdy owionęły ją kłębyciepłego oddechu, gigantyczny kruk nagle sfrunął z jego grzbietu,objął ją skrzydłami i poderwawszy z ziemi, podał zjawie.- Nie.nie, proszę - jęknęła cicho Verity i mimo że wciąż trudnojej było unieść powieki, zaczęła prężyć ciało, aby stawić opórzłowieszczemu ptakowi.- Niech cię diabli, wiedzmo! Przestań się bronić albo spiorę ciępo twoim przeklętym tyłku nie z tego świata! - zadzwięczał burkliwiew jej uchu niski, władczy głos.Potem zaczęła lecieć przez ciemność pod baldachimemkornwalijskich wiązów, więc nie widziała niczego więcej.Przestałastawiać opór.Pomna ostrzeżenia, Verity leżała całkiem bezwładnie,czując pulsowanie w skroniach i przeszywający ból w kostce.Zwysiłkiem łapała ustami powietrze.O dziwo, stwór pachniał tytoniem i whisky i na dodatek coś doniej mówił.Przez chwilę zdawało jej się, że została porwana przezkolosalnego kruka, władającego ludzką mową.Niemożliwe.Musiałojej się coś roić.Od uderzenia o ziemię pomieszało jej się w głowie.Na100R S pewno tak właśnie się stało.Porwał ją dla występnego celu osławionyzbójca Black Jack Raven!Dlaczego jednak jechał na białym koniu, zamiast na czarnym, idlaczego wiózł ją w stronę St.Aubyn? Verity wreszcie odważyła sięwysunąć głowę i zobaczyła dwór.Lampy lśniły w deszczurozmazanym światłem.Jeszcze bardziej zdumiało ją, że biały ogierpokonał ostatni zakręt podjazdu i zatrzymał się dokładnie przedwejściem z dwiema mosiężnymi latarniami, zwisającymi z krokwi poobu stronach drzwi.Zanim Verity zorientowała się w sytuacji, została zdjęta zkońskiego grzbietu i wniesiona na dębowy ganek, gdzie wysoki,posępny mężczyzna, który trzymał ją w niewoli, sięgnął do mosiężnejkołatki w kształcie głowy lwa.Po chwili drzwi otworzyły się szeroko istanął w nich pan Lathrop.- Milord! - wykrzyknął.Jeszcze bardziej zdezorientowało ją to, że mężczyzna trzymającyją, jakby ważyła tyle co piórko, nie odpowiedział na okrzyk major-doma, lecz energicznie odsunął go z drogi i wkroczył do sieni.- Obawiam się, Lathrop, że panna Collier miała wypadek.Proszęzapalić lampy w bibliotece i rozpalić ogień na kominku.Natychmiast!- zażądał władczym tonem i wszedł dalej, powiewając licznymipelerynami szerokiego czarnego płaszcza.- Przypilnuj też, żeby ktośzajął się Phantomem, niech nie stoi na deszczu!101R S - Dobrze, milordzie.Natychmiast to zrobię, milordzie.- Gnąc sięw ukłonach, majordom oddalił się niezwłocznie, głośno wołając napomoc służbę.W czasie gdy Verity z pewnym opóznieniem zaczynałapojmować, że została pochwycona nie przez zbójcę Black JackaRavena, lecz przez swego chlebodawcę Jaga Ransleigha,hrabiego St.Aubyn, bezceremonialnie ściągnięto z niej spencerek iusadzono ją w bibliotece na kanapie obitej skórą w kolorze burgunda.Dookoła świeciły już liczne lampy, a do ust przytknięto jejkryształowy kieliszek wypełniony brandy.W kominku zaczęły skakaćpłomienie ognia.- Proszę wypić, panno Collier - polecił hrabia, wpatrując się wjej pobladłą twarz.- Nie, proszę, nie.Jestem nieprzyzwyczajona do mocnegoalkoholu, milordzie - zaprotestowała słabo.- Przemokła pani i przemarzła, a obawiam się, że również bardzosię przestraszyła.Brandy dobrze pani zrobi.Nalegam.Gdyby nie zauważyła tego wcześniej po zachowaniu służby,która stała dyskretnie oddalona w oczekiwaniu na polecenia,zrozumiałaby właśnie teraz, że hrabia nie jest człowiekiem, którytoleruje opór lub nieposłuszeństwo.Do niej również odnosił się wsposób raczej bezceremonialny, właściwy osobom nienawykłym dosprzeciwu.Nie chcąc wywoływać zamieszania, Verity bez dalszychprotestów pociągnęła łyk brandy.Nieznany smak na języku okazał sięcałkiem przyjemny, więc przynaglana przez hrabiego wypiła łyczkami102R S cały kieliszek.Ogarnęło ją miłe ciepło, a ból głowy i kostki niecoustąpiły, mogła więc wreszcie względnie przytomnie przyjrzeć sięswemu chlebodawcy.Podobnie jak jego kuzyn, pułkownik Shelbourne, Jago Ransleighnie wydawał się ani stary, ani młody.Był wysoki, śniady jak bliznięta,miał grzywę lśniących czarnych włosów i przenikliwe, głębokoosadzone czarne oczy z gęstymi rzęsami.Obfite brwi niemal zbiegałysię nad nosem i przypominały trochę krucze skrzydła.Nos był orli,usta - pełne, zmysłowe, a lekko wysunięta dolna szczęka świadczyła ozdecydowaniu, a może nawet arogancji.Sylwetka z szerokimibarkami i torsem zwężała się ku smukłym biodrom i muskularnym,długim nogom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl