[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mama powiedziała, że bardzo sięcieszy, że nasz wielki, grozny szeryf.zawsze tak nazywa Devina -wyjaśnił - zwariował na punkcie Cassie.- Bryan zamilkł.- Hej, wiesz co?Gdyby się pobrali, bylibyśmy kuzynami! Bomba, nie?- Mama nie wyjdzie za szeryfa! - gniewnie krzyknął Connor.Bryan wytrzeszczył oczy.- Ale.- Mama nigdy za nikogo nie wyjdzie.- Connor poderwał się na nogi,odruchowo zacisnął dłonie w pięści.- Mylisz się.Nic ich nie łączy, nic anic! Wszystko sobie wyssałeś z palca!- Hej, Con, o co ci chodzi?- Szeryf nas odwiedza, bo jest szeryfem.Bo pilnuje porządku.Wcalesię nie zadurzył w mojej mamie.Odszczekaj to.Odszczekaj!Może by odszczekał, gdyby Connor normalnie go poprosił, alegniewny błysk w oczach przyjaciela sprawił, że w Bryana też wstąpiłazłość.180RS - Nie mam zamiaru.Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, jak Devinwodzi wzrokiem za twoją mamą.Connor rzucił się na niego z pięściami.W pierwszej chwili miałprzewagę, bo Bryan nie spodziewał się ataku.Wkrótce ją stracił: Bryan byłweteranem, jeśli chodzi o bójki, a Connor nowicjuszem.Po paru sekundach Bryan przygwozdził przyjaciela do ziemi.Leżelijeden na drugim, brudni, podrapani, oddychając ciężko, Connor zrozkrwawioną wargą, Bryan z odsłoniętymi zębami niczym rozjuszonywilk.- Poddajesz się?- Nie!Connor dzgnął przeciwnika łokciem w bok.Ten jęknął z bólu.Obrzucając się wyzwiskami, stoczyli się w krzaki.Bryan ponownieznalazł się na górze; uniósł pięść, zamierzając wymierzyć cios.Naglezamarł w tej pozycji.Coś usłyszał; gotów był przysiąc, że głosumierającego człowieka, ale dochodzący jakby zza grobu.- Con, słyszałeś?- Tak.- Zaciskając rękę na podartej koszulce Bryana, Connorrozejrzał się na boki.- Ale to brzmiało jak.jak.- Jak duchy - szepnął Bryan.- O Chryste, Con.To oni, to naprawdęoni.Dwaj kaprale.Connor leżał bez ruchu, wytężając słuch.Dziwne głosy znikły; ciszęwypełniało pohukiwanie sów, szelest drobnej zwierzyny.Ale wcześniejsłyszał.I czuł.Dzięki temu zrozumiał, co to znaczy wojna, walka jednegoczłowieka z drugim, obcego z obcym, brata z bratem.181RS Ogarnął go wstyd, bo Bryan był jego bratem, a on podniósł na niegopięść.Azy zapiekły go pod powiekami.Uderzył przyjaciela, brata; czymróżnił się od Dolina, który bił żonę i syna?- Bry, przepraszam.- Nie umiał powstrzymać łez.- Przepraszam.Nie chciałem.- Hej, nic się nie stało.Niezły masz cios, wiesz?- Bryan poklepał kumpla po ramieniu, wstał i zaczął strzepywać zsiebie liście, kawałki suchych gałązek, kolce.- Ale musisz bardziejpopracować nad gardą.- Nie chcę się więcej bić.Nienawidzę walki.- Connor usiadł na ziemi i otoczył rękami kolana.- Kiepsko wyglądamy.Trzeba będzie coś wymyślić.Może powiemy,że zaatakowało nas stado dzikich psów?- E tam.Nikt nie uwierzy.- No to ty coś wymyśl.Piszesz opowiadania, więc masz głowę nabitąpomysłami.Connor westchnął, oparł czoło na kolanach.Nie chciał kłamać.Nienawidził kłamstw równie mocno,jak przemocy.Ale nie chciał ujrzećzawodu w oczach matki.- Może powiemy, że niechcący rzuciłem piłkę w jeżyny i kiedyszukaliśmy jej, to kolce czepiały nam się ubrań.Niezłe, pomyślał Bryan.Czasem proste kłamstwo jest lepsze odzawiłych tłumaczeń.- A twoja warga? Do jutra ci spuchnie.- Powiem, że upadłem.Bryan przetarł ręce o brudne dżinsy.182RS - Nie boli? - spytał.- Może przyłóż sobie puszkę coli.- Nie trzeba.- Słuchaj, ja.nie chciałem obrazić twojej mamy.Ona jest naprawdęfajna.Gdyby ktoś mówił coś złego o mojej mamie, też bym się wściekł irzucił z pięściami.- W porządku - mruknął Connor.- Wiem, że nie chciałeś jej obrazić.- Skoro wiesz, to dlaczego mnie zaatakowałeś? Connor podniósłgłowę.Był już znacznie spokojniejszy.- Wydawało mi się, że szeryf odwiedza nas, bo mnie lubi.- Jasne, że cię lubi.- Ale wpada głównie z powodu mojej mamy.Pewnie się z nią całujei.No, wiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl