[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy zechciałby pan wymienić nazwisko wprowadzającego? - padłopytanie.Niech to wszyscy diabli!Chase myślał gorączkowo.Mężczyzna w todze zwrócił się do Iretona, używając słowa ,Woodcock",które dobrze pasowało do całego tego wstrętnego przedsięwzięcia.Sukces takiej potajemnej inicjaty-wy zależał od zachowania anonimowości, ze względu na to, o jak dużą stawkę tu grano.Wymienienienazwiska Kinkade'a mogłoby spowodować katastrofę, bo ujawniłoby, że Chase jest tu intruzem.271 - Pan Welland-Dowd - rzucił na chybił trafił.Serce waliło mu jak młotem.Zacisnął kurczowo palce na ręce Rozalindy, chcąc uspokoić zarówno ją,jak i samego siebie.Dłoń miała zwilgotniałą.Mógł wyczuć jej przyspieszone tętno.- Poślę zaraz po pana Wellanda-Dowda - oznajmił młodzieniec, a Chase poczuł przypływ triumfu.Młodzieniec przyjrzał się uważnie Rozalindzie i zmarszczył brwi, jakby czegoś nie był całkiempewien.- Widzę, że przyprowadził pan ze sobą kobietę, wprawdzie o właściwej aparycji, ale być może nieuprzedzono pana, że to praktyka nieco nieprzepisowa.Rzeczywiście, praktyka była całkiem nieprzepisowa.- Panie.- Wrexion - odparł Chase z wielką godnością.- Hugh G.Wrexion.- Och, znakomicie, sir! - Twarz recepcjonisty się rozpromieniła.- Dziękuję - odpowiedział z powagą Chase.Rozalinda ścisnęła go dwukrotnie za rękę.Był to zapewne jej sposób okazywania rozbawienia.- Zgodziłem się na płacenie za nieco droższą subskrypcję.Pan Welland-Dowd to potwierdzi.Powinien pan chyba o tym wiedzieć.Obiecał mi, że pana o wszystkim powiadomi.Chase powiedział to wszystko protekcjonalnym tonem, popartym lodowatym spojrzeniem.Mężczyzna spojrzał na niego.Raz i drugi zabębnił palcami po biurku.- Oczywiście, sir - rzekł krótko.- Zaraz poślę po pana Wellanda-Dowda.Gdyby chciał się pan wpisaćdo naszej księgi.Chase nabazgrał  Hugh G.Wrexion" w wykazie gości.- Doskonale, sir.Zechce pan łaskawie poczekać.Pan Welland-Dowd zaraz przyjdzie.Oprowadzi panai wszystko pokaże.Salonik gier jest za tą zasłoną.pewnie pan już słyszał, jak świetnie bawią się tamdżentelmeni, a sądząc z wyglądu - najwyrazniej miał na myśli272 Rozalindę - chciałby pan zapewne zacząć zabawę od razu.Jeśli tak, to znajdzie pan Pokoje Rozkoszypo lewej.Chase spojrzał w stronę miejsca, które wskazywało mu ramię młodzieńca.Wyłożony czerwonym ibiałym marmurem hol i drzwi z ciemnego drewna przywodziły raczej na myśl hotel.Albo też, oczywiście, burdel.Niektóre z drzwi były otwarte.A z jednych, najbliższych, niósł się właśnie ów niezbytprzekonywający krzyk.Wellanda-Dowda przywołano dzwonkiem, całkiem jakby dzwoniono nasłużbę.Młody recepcjonista wpatrywał się w Chase'a i Rozalindę jasnym, pełnym życzliwościwzrokiem.Obracał w palcach gęsie pióro i gwizdał bezgłośnie.Usłyszeli odgłos kroków i słowa, które poprzedziły ukazanie się osoby.- Panie Twiggenberry, o czym ja tu słyszę.Mężczyzna znieruchomiał na ich widok.Nic dziwnego.Wellandem-Dowdem okazał się bowiem sierżant MacGregor.Sięgnął po pistolet, lecz Chase i Rozalinda byli od niego szybsi, no i oczywiście mieli brońodbezpieczoną.Rozalind zerwała z głowy opaskę.- Jeśli dotkniesz pistoletu, MacGregor, pociągnę za spust - powiedział Chase.- Jakim byłbymżołnierzem, gdybym nie miał zapasu prochu i nabojów? A umiem strzelać celnie nawet w nocy.Była to przesada, ale MacGregor zbladł jak ściana.Rozalinda wymierzyła swój pistolet w Twiggenberry'ego, który zaczął się głupkowato uśmiechać, alenie opuścił własnego pistoletu.Chase odwrócił się i rąbnął laską w jego stopę.Twiggenberry wrzasnął, zaskoczony, Chase wytrąciłmu broń z ręki, parskając z pogardą.A potem sięgnął po złoty sznur podtrzymujący zasłony.- Rozalinda, zwiąż mu ręce z tyłu i zaknebluj go moim halsztu-kiem.Niech pan założy ręce za plecy,bo inaczej spotka pana coś złego277 z mojej strony, jeśli ona nie zdoła się z panem rozprawić wcześniej.Aatwo pociąga za spust i w ogólejest nieprzewidywalna.No wie pan, jak to kobieta.- Tu Chase mrugnął do Rozalindy, a potem zwróciłsię do MacGregora: - Dlaczego akurat ty, MacGregor? Były żołnierz się zachwiak- McCaucus-Bigg nie mógł się obejść bez mojej pomocy.Płacił mi, ale też i groził.A ja muszęwyżywić rodzinę.- O tak, musiał pan cierpieć straszne męczarnie.Bardzo współczuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl