[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Diego czekał uprogu, czując się niepewnie na tej ciemnej ulicy o póznejporze.Cheapside było raczej bezpieczne w dzień, ale nabocznych uliczkach, takich jak ta, zwykle roiło się odkieszonkowców czy jeszcze gorszych rzezimieszków.Miej- ska dżungla przerażała Diega nie mniej niż prawdziwa, przedktórą w dzieciństwie przestrzegał go ojciec, opowiadając omrocznych gąszczach, gdzie pnącza owijały się wokół nóg,gdzie pełzały węże i słychać było pomruki dzikich kotów.- Hejże, piękny młodzieńcze! - zawołała do niego kobietanadchodząca z północnego krańca uliczki.Uniosła spódnicepowyżej kostek, odsłaniając czerwoną halkę.Pasma cienkichjasnych włosów wysuwały się spod czepka jak węże, asznurówki stroju były poluzowane, aby w każdej chwili mogłago z siebie zrzucić niczym gad swoją skórę.-Potrzebujesztowarzystwa?- Dziękuję, pani, nie - odparł Diego z uprzejmym, leczchłodnym uśmiechem.W trakcie wojskowych przemarszów w Niderlandachzadawał się z kobietami, które towarzyszyły oddziałom-przeważnie były to praczki, które dorabiały sobie na boku,oddając się żołnierzom.I stopniowo zaczął im współczuć,widząc, że samo życie pcha je na złą drogę.W jego krajukobiety nie musiały upadać tak nisko, lecz tutaj była to ponurakonieczność.A w Londynie wręcz reguła.Doprawdy, nierozumiał tego miasta.- %7łal, żeby marnował się taki oręż - kusiła dziewka.-W życiunie miałam czarnego - zagruchała uwodzicielsko niezrażonajego odmową.-Przykro mi, miła pani, ale na razie mam ważniejsze potrzeby.Jakiś chudzielec wychynął zza węgła i zbliżał się ku nimszybkim krokiem; spiczasty podbródek sterczał mu jak rzezbana dziobie fregaty. -Co jest, Mary? Nie marudz, tylko ruszaj dalej.Maryprzewróciła oczami.- Dobra, dobra, Jed, już idę.Dobrej nocy, panie - pożegnałaDiega szczerbatym uśmiechem.Dopiero teraz mężczyzna zobaczył Negra stojącego naschodkach.-Cholerni cudzoziemcy! - Splunął mu do stóp.-Chciałeś miećza darmochę, co?-Nie - odparł krótko Diego, modląc się, żeby stary wrócił iwpuścił go wreszcie do środka, bo ostatnią rzeczą, o jakiejmarzył, była rozróba pod drzwiami Milly.Drab stanął przed nim w wyzywającej pozie i widać było, żekombinuje, jak zabrać mu mieszek.- Nie życzymy tu sobie, żebyś napastował nasze dziewczyny,zrozumiałeś?W uliczce pojawiło się dwóch osiłków, a za nimi jeszczedwóch.-Jakieś kłopoty, Jed? - zapytał jeden z nich.Diego z przerażeniem zobaczył, że ma posturę nosorożca.Zjednym przeciwnikiem dałby sobie jeszcze radę, ale ci mieliliczebną przewagę.- Ten czarnuch zaczepił Mary  warknął Jed.- Nieprawda! - zaprotestowała dziewczyna, odwracając się kunim.- Stul pysk! - Jed dał jej po twarzy tak, że zatoczyła się naścianę.- Do diaska, Jed, co wyprawiasz? - skrzeknęła, łapiąc się zapoliczek.- Chcesz mnie zabić?-Zostawcie ją! - krzyknął Diego, stając pomiędzy ladacznicą agrozną pięścią jej opiekuna. - Aapy przy sobie, ty czarny diable! - krzyknęła kolejnakobieta, która wyłoniła się z mroku.Diego zrozumiał, że popełnił straszny błąd, odchodząc spoddrzwi na środek ulicy.Teraz otoczyła go banda, a kobieta,która mogła zaświadczyć o jego niewinności, kuliła sięprzerażona pod ścianą.- Zmiataj stąd! - wrzasnął nosorożec, odtrącając ją na bok iwyprowadzając potężny cios w podbródek przeciwnika.Diego zrobił unik, ale od tyłu zaatakował go chudzielec.Pochwili padł pod gradem razów; ramię przygwożdżono mu dobruku, a jedna z kobiet usiadła mu na nogach.Sprawne dłoniezaczęły przetrząsać jego ubranie w poszukiwaniu sakiewki.Diego wierzgnął, odrzucając kobietę na bok, i skulił się,starając się chronić głowę i tułów przed nieuchronnymatakiem.Stary Uriah niespiesznie wszedł na piętro, żeby zawiadomićMilly o przybyciu gościa.Jego słowa zagłuszyły odgłosyzamieszania na ulicy.Milly wyjrzała i zobaczyło Diegaszarpiącego się z trzema łotrami i ich dziwkami.Z hukiemotworzyła okno.- Zostawcie go! - wrzasnęła.- Uriah, zrób coś! Starszy sługawyjrzał jej przez ramię.-Ależ panienko, jest ich trzech!- Na litość boską, nie stój tak! Wezwij straże, sąsiadów -wszystko jedno, sprowadz pomoc! - Milly chwyciła dzban zwodą do mycia i chlusnęła nią na walczących, jakby byligromadą gryzących się psów.- Pomocy! Pomocy! Jak na komendę zaczęły otwierać się okiennice i głowywyjrzały na zewnątrz.- Co się stało, panno Porter? - zapytał jej sąsiad krawiec, panRich.Wokół szyi miał owiązaną serwetę; najwidoczniejoderwała go od kolacji.Milly gwałtownym gestem wskazała na kotłowaninę w dole.-Mój przyjaciel.oni go zabiją.pomocy, błagam!Rich odwrócił się, wołając swoich czeladników.Po chwilidrzwi jego zakładu otworzyły się i czterech młodych mężczyzngotowych do bójki wypadło na ulicę.Milly próbowaławypatrzeć w tym zamieszaniu Diega, lecz zniknął pod nawałąkotłujących się ciał.Ku swojej uldze zobaczyła ChristopheraTurnera, który wyłonił się z pobliskiego domu z dwomatowarzyszami.- Kit, dzięki Bogu! Tam gdzieś' jest Diego, ratuj go!-krzyknęła.Christopher przyłożył palce do czoła w geście salutu, dając jejznak, że spieszy na wezwanie.Zerwał z siebie czerwonypłaszcz i cisnął go koledze, a potem dał susa w sam środekawantury.Milly dostrzegła, że Diego zdołał stanąć na nogi iwymienia ciosy z drabem o posturze niedzwiedzia.Christopher, przewidując, czym skończy się ta walka, chwyciłprzyjaciela Milly za kołnierz i wyszarpnął go z kotła.Diego wbitewnym zapamiętaniu dalej rozdzielał ciosy na prawo i nalewo, nie patrząc, kto wróg, a kto przyjaciel.Milly zbiegła nadół i otworzyła drzwi na ulicę.Christopher szybko wepchnąłDiega do środka i sam wskoczył za nim.Zostawiając swójpłaszcz na łaskę losu, z hukiem zatrzasnął drzwi. -Boże! Jak ich rozdzielić? - jęknęła Milly, martwiąc się terazo czeladników pana Richa i kolegów Christophera.-Zaraz sami przestaną, bo już nie ma się o co bić -uspokoił jąaktor.- Nie kłopocz się o nich.Rzeczywiście, pięści przestały młócić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •