[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A on, bez najmniejszego cienia żalu, usunął ją od swojego życia, odrzucił.I to na oczach AlanaCampbella.A ten głupi Szkot dopilnował, żeby całe miasto dowiedziało się o tym.Tylko dzisiajcztery osoby poczyniły niesmaczne uwagi na ten temat w jej obecności.Ona, piękna LucindaFeatherington, stała się pośmiewiskiem Londynu.Czuła ucisk w piersi na myśl o tym, płonące gniewem oczy odbijały się w lustrze.Lucinda poprawiła lok na czole, starając się pohamować drżenie dłoni, rozdygotanych od furii.Nigdysię nie podda.Nigdy.Widziała żonę Jacka - tłustą, małą wiejską mysz.To niemożliwe, żeby Jackzakochał się w kobiecie, która wygląda tak prostacko.Nie, z pewnością chodzi o coś innego.Musiałistnieć powód, dla którego nigdy wcześniej nie wspominał o tej kobiecie, a następnie nagle się z niąożenił.Lucinda przyrzekła sobie, że odkryje tę tajemnicę, cokolwiek to było.A kiedy już ją rozszyfruje.- Piękna, jak zawsze.W niskim, męskim głosie słychać było cień prowincjonalnego akcentu.Oddech Lucindy przyspieszył,ale okazało się, że to nie Jack.To ten przeklęty Campbell.Ciemne włosy opadały mu na czoło, na szyi widniał starannie przewiązany fular.Wielka szkoda, że Lucinda nieczuła pociągu do Campbella.Zwietnie do siebie pasowali - on przystojny brunet, ona pięknablondynka.Niestety, Campbell nie stanowił dla niej wyzwania, w przeciwieństwie do Jacka Kincaida.- Campbell, nie spodziewałam się zastać tu ciebie.Mężczyzna uśmiechnął się.Lucinda musiałaprzyznać, żejest ogromnie przystojny.Szkoda, że nie miał grosza przy duszy.Wtedy może zdecydowałaby się naflirt.Campbell, stojąc niebezpiecznie blisko, oparł się biodrem o marmurowy blat stolika.- Zaskoczona moim widokiem? Wzruszyła ramionami.- Może trochę.Uśmiech mężczyzny zrobił się nieprzyjemny.- Nie przypuszczałaś, że zdobędę zaproszenie do tak wykwintnego towarzystwa?Zaczęła wygładzać fałdy sukni, z zadowoleniem stwierdzając, że wzrok towarzysza powędrował dojej kremowego biustu wyłaniającego się z owalu dekoltu.- Książę Devonshire nie kryje się ze swoimi sympatiami i antypatiami.Ciebie darzy antypatią, jaksłyszałam.- Devonshire jest przybity, bo stracił pieniądze na jakimś interesie, a mnie oskarża o to, że zyskałem natej transakcji.- A zyskałeś?- W sądzie mi tego nie udowodni.- W takim razie jestem podwójnie zdumiona, że wciągnął cię na listę swoich gości.Chyba, że wcaletego nie uczynił?Campbell roześmiał się, w jego oczach dostrzegła dziwną mieszanką gniewu i rozwiązłości.- Ależ uczynił.W zeszłym tygodniu grałem w karty z czarującą księżną w Mayfields.Tak jejprzypadłem do gustu, że mnie zaprosiła. - Och, pewnie przegrała, a ty wymusiłeś na niej zaproszenie.Słyszałam, że jej długi karciane sąolbrzymie.- Faktycznie.Ja też słyszałem, że książę będzie musiał coś z tym zrobić, żeby uniknąć wstydu.- Jakież to straszne - zakpiła Lucinda, przyglądając się rozmówcy spod półprzymkniętych powiek.Campbell miał wyśmienite maniery, a mimo to w jego zachowaniu było coś niepokojącego.Nie potrafiła powstrzymać się przed wyobrażaniem sobie ich dwojga odbijających się w lustrachotaczających jej sypia-lniane łoże.Ciemna skóra Campbella wspaniale by kontrastowała z jej skórą,niemal białą jak śnieg.Tworzyliby piękną parę.Szkoda tylko, że bardzo ubogą.Lucinda poznała już biedę i miała jej dosyć.Chciała pieniędzy, życia w luksusie i bogactwie.Campbell nadawał się tylko na chwilową rozrywkę, nic więcej.Campbell zrobił krok w jej stronę, a ich ciała prawie się ze sobą zetknęły.Spoglądał na usta Lucindy.- Nie powinnaś patrzeć w ten sposób na mężczyzn.To ich zachęca do myślenia, że maszniebezpieczne zamiary.- Campbell skrzywił się, a w jego oczach pojawił się lodowaty błysk.- Aleprzecież sama dobrze o tym wiesz.Lucinda uniosła dumnie głowę.- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.- Nie? - Campbell pochwycił lok na jej czole i lekko za niego pociągnął.Lucinda poczuła powiewmęskiej wody kolońskiej.- Jesteśmy istotami pożądającymi czułości.Istotami pławiącymi się wewłasnej zmysłowości.Stał tak blisko, że wyraznie widziała jego oczy z ciemnymi, aksamitnymizrenicami.Powinna się cofnąć, bo Campbell pozwalał sobie na zachowanie, które nielicznymuchodziło płazem.Tyle, że ona nadal cierpiała po policzku wymierzonym przez Jacka jej próżności,dla której podziw Campbella był jak kojący balsam. Mimo że Campbell to słabe zastępstwo Jacka Kincaida.Bardzo słabe.Odwróciła się gwałtownie, wyrywając lok spomiędzy palców rozmówcy.- Pod pewnymi względami jesteśmy do siebie podobni, ale jedna rzecz bardzo nas różni.- Mianowicie?- Nasze urodzenie.Nie pochodzę z pospólstwa.Wyraznie poczuła lodowatą wściekłość, która wjednejsekundzie ogarnęła jej towarzysza.To jej dało poczucie siły, a wraz z nią przyszło podniecenie:uwielbiała mieć kontrolę nad zachowaniem i uczuciami ludzi, pragnęła wzbudzać w nich bolesneuniesienia i rozpacz odrzucenia.Kochała to.Uśmiech Campbella był zimny jak lód.- Pozwól, że się nie zgodzę.Nie pochodzę z pospólstwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •