[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez całąwiosnę i lato słyszałem wciąż:  Projekt Grot Strzały, Projekt Grot Strzały..- Ale tych dwóch.- Potrząsnąłem głową.- Przecież to jeszcze dzieciaki!- W Wietnamie takie same dzieciaki obcinały żółtkom uszy.Byłem, widziałem.- Ale.Dlaczego to zrobili?- Nie mam pojęcia.Może o czymś wiedzieli, a może tylko podejrzewali? Na pewno zdawalisobie sprawę, że ludzie w końcu zaczną ich wypytywać.Jeśli zdążą, ma się rozumieć.- Jeżeli masz rację, to znaczy, że to było coś wyjątkowo paskudnego.- Ta burza.- mówił dalej Ollie, jakby mnie nie usłyszał.- Może coś uszkodziła albospowodowała jakiś wypadek.Licho wie, w czym tam grzebali.Niektórzy twierdzą, że chodziło o wyjątkowo silne lasery i masery, inni, że o kontrolowaną reakcję termojądrową.Przypuśćmy.Tylko przypuśćmy, że przypadkiem wyrąbali dziurę prosto do innego wymiaru.- To czcze gadanie.- A oni? - Wskazał na ciała.- Oni są prawdziwi - przyznałem.- Teraz musimy się zastanowić, co robić.- Moim zdaniem powinniśmy ich odciąć i gdzieś ukryć.Najlepiej przykryć czymś, czego niktnie ruszy - żarciem dla psów, płynami do zmywania naczyń albo czymś w tym rodzaju.Gdyby towyszło na jaw, zrobiłoby się jeszcze gorzej.Właśnie dlatego cię tu przyprowadziłem, Davidzie.Cośmi mówi, że tylko tobie mogę zaufać.- Zupełnie jak hitlerowscy zbrodniarze wojenni, którzy popełniali samobójstwa w swoichcelach.- mruknąłem.- Mnie też przyszło to na myśl.Umilkliśmy.Niemal natychmiast zza metalowej bramy ponownie dobiegły znajome odgłosyskrobania i szurania.Odruchowo stanęliśmy bliżej siebie.Na całym ciele miałem gęsią skórkę.- W porządku - powiedziałem.- W takim razie bierzmy się do roboty.- Sygnet Olliego zalśnił w blasku latarki.- Chciałbymzniknąć stąd jak najprędzej.Przyjrzałem się stryczkom.%7łołnierze posłużyli się taką samą linką do bielizny jak ta, którąobwiązał sobie wokół piersi człowiek w czapeczce golfisty.Sznur werżnął się głęboko w opuchnięteciało, a mnie ponownie zaczęło dręczyć pytanie, jaka tajemnica skłoniła tych dwóch młodych ludzido takiego czynu.Doskonale zdawałem sobie sprawę, co Ollie miał na myśli, mówiąc, że gdybywiadomość o podwójnym samobójstwie wydostała się z tego pomieszczenia, zrobiłoby się jeszczegorzej.Mnie już zrobiło się gorzej, choć jeszcze niedawno dałbym sobie głowę uciąć, że toniemożliwe.Ollie otworzył duży, solidny scyzoryk o długim ostrzu, którym zapewne rozcinał kartonowepudła.I sznurki, ma się rozumieć.- Ty czy ja? - zapytał.- Każdy po jednym.I tak właśnie zrobiliśmy.Kiedy wróciłem, przy Billym była pani Turman, Amanda zaś znikła bez śladu.Oboje spali.Ruszyłem przed siebie alejką; po kilkunastu krokach ktoś zawołał mnie półgłosem:- Panie Drayton.Davidzie!Amanda, z oczami jak szmaragdy, stała przy schodkach prowadzących do biura.- Co się stało? - zapytała.- Nic takiego.Podeszła do mnie.Poczułem delikatny zapach perfum.Boże, jak pragnąłem tej kobiety! - Kłamiesz.- Naprawdę nic.Fałszywy alarm.- Skoro tak chcesz.- Wzięła mnie za rękę.- Właśnie byłam w biurze.Jest puste, drzwi sązamykane na zamek.Twarz miała zupełnie spokojną, w jej oczach natomiast płonął dziki, niemal zwierzęcy ogień,a z boku szyi widziałem szybkie uderzenia pulsu.- Nie rozumiem, co.- Widziałam, jak na mnie patrzyłeś.Jeśli koniecznie chcesz o tym rozmawiać, to nic z tego niebędzie.Twój syn jest z panią Turman.- Wiem.Przyszło mi do głowy, że może to dobry sposób (nie najlepszy, ale jednak), żeby choć nachwilę zapomnieć o tym, co przed chwilą robiłem z Olliem.Na pewno nie najlepszy: po prostujedyny.Wspięliśmy się po wąskich schodkach i weszliśmy do biura.Tak jak powiedziała, było puste,w drzwiach był zamek.Przekręciłem go.W ciemności Amanda stała się tylko kształtem.Wyciągnąłem ręce, dotknąłem jej, przyciągnąłem do siebie.Drżała.Osunęliśmy się na podłogę,przez chwilę całowaliśmy się, klęcząc, położyłem rękę na jędrnej piersi.Przez gruby materiał bluzywyraznie czułem łomotanie serca.Przypomniałem sobie, jak Steff ostrzegała Billy'ego, żeby niedotykał przewodów pod napięciem.Przypomniałem sobie siniak na jej biodrze, kiedy w nocpoślubną zrzuciła z siebie sukienkę.Przypomniałem sobie, jak zobaczyłem ją po raz pierwszy,jadącą na rowerze przez dziedziniec Uniwersytetu Maine; maszerowałem wtedy z pracami pod pa-chą na zajęcia z Vincentem Hartgenem.Nie mogłem sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek wżyciu miał tak gigantyczny wzwód.Potem się położyliśmy i Amanda wyszeptała:- Kochaj się ze mną, Davidzie.Rozgrzej mnie.Szczytując, wbiła mi paznokcie w grzbiet iwykrzyknęła czyjeś imię.Nie miałem jej tego za złe.Wyszliśmy na remis.Kiedy zeszliśmy dogłównej hali, zaczęło się już coś w rodzaju upiornego przedświtu.Nieprzenikniona czerń za otwo-rami obserwacyjnymi zaczęła się niechętnie przeistaczać w równie nieprzeniknioną szarość, bypotem jaśnieć coraz bardziej, aż do matowej, nieskalanej bieli kinowego ekranu.Mike Hatlen spał wzdobytym gdzieś składanym turystycznym foteliku, Dan Miller siedział nieopodal na podłodze, za-jadając pączka posypanego cukrem pudrem.- Zapraszam, panie Drayton.Rozejrzałem się w poszukiwaniu Amandy, ale ona była już w połowie alejki.Nasze sam nasam w ciemności już wydawało mi się niewiele bardziej realne od snu; nawet w tym nędznymdziennym świetle prawie nie byłem w stanie w nie uwierzyć.Usiadłem.Podsunął mi pudełko.- Może pączka? Pokręciłem głową. - Cukier to śmierć.Gorzej niż papierosy.Rozbawiłem go.- W takim razie proszę od razu wziąć dwa.Ze zdziwieniem stwierdziłem, że stać mnie jeszcze na śmiech.Odkryłem to dzięki Millerowi ibyłem mu za to wdzięczny.Zgodnie z jego radą wziąłem dwa pączki; były bardzo smaczne.Zarazpotem sięgnąłem po papierosa, choć zazwyczaj rano nie palę.- Powinienem wracać do chłopca - powiedziałem.- Lada chwila się obudzi.Miller skinął głową.- Te różowe robale znikły - poinformował mnie.- Ptaki też.Hank Vannerman mówił, żeostatni rąbnął w okno około czwartej.Wygląda na to, że te.zwierzęta są znacznie bardziej aktywnew ciemności.- Brent Norton chybaby panu nie uwierzył.Ani Norm.Ponownie skinął głową.Milczenieprzedłużało się, wreszcie Miller zapalił papierosa i spojrzał na mnie.- Nie możemy tu zostać, Drayton.- Dlaczego? Przecież mamy pod dostatkiem żywności i napojów.- Nie chodzi o prowiant i pan dobrze o tym wie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •