[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy człowiek na Marsie& w każdym razie na jakimś Marsie.Kto by pomyślał? Tachwila wynagradzała mu lata rozczarowań, kiedy po Dniu Przekroczenia zamknięto programkosmiczny; wynagradzała trudy lotu, tygodni podróży bez żadnego towarzystwa próczpsychotycznych ojca i córki, a w końcu mrożące krew w żyłach lądowanie w MarsjańskimModule Ekspedycyjnym, niesprawdzonym pojezdzie opadającym w praktycznie nieznanąatmosferę.To wszystko nie miało teraz znaczenia.Przeżył i był tutaj.Krzyknął radośnie i zatańczył; butami wyrzucał w górę marsjański piasek.Nie spieprzytej sprawy. Hej, Tom Swift&  zamruczał w słuchawce głos Sally. Wracaj do programu.Frank westchnął. Zrozumiałem, Sally.Wziął się do pracy.*Najpierw odwrócił się do MEM-a.Lądownik był tak zwaną dwustożkową kapsułą nośną  przypominał samolot z grubymkadłubem, umieszczony na delikatnych z wyglądu płozach; płytki osłony termicznej i krawędzienatarcia były przypalone po wejściu w atmosferę.Frank podszedł do statku i z wysuwanej płyty zdjął kamerę telewizyjną.Pomęczył siętrochę, ale w końcu umocował ją do uprzęży na piersi.Wziął też zestaw flagowy, czyli składanymaszt i flagę w worku polietylenowym. O kolejne kilka kroków przesunął granicę ludzkiej eksploracji tego Marsa. Odchodzę teraz od lądownika.Zamierzam przejść ostrożnie do obszaru oświetlonegosłońcem.Kiedy opuścił cień MEM-a, odwrócił się, by kamera szerokim ujęciem pokazała pejzaż. Obraz jest trochę rozmyty, Frank.Za szybko przesuwasz obiektyw.Frank posłusznie zwolnił obrót.Marsjański grunt pod podeszwami wydawał się trochęśliski.W tym miejscu nie widział żadnych śladów lądowania, żadnego pyłu spod podwozia.Gleba pod nogami wydawała się dziewicza.Piaski Marsa, na Boga!Kawałek dalej na zachód zobaczył ciemniejszą, delikatną linię na piasku.Wyglądała jakniski grzbiet, stromą stroną odwrócony od niego  może brzeg krateru.Ruszył tam, oddalając sięod MEM-a. Nie wychodz poza pole widzenia  ostrzegła Sally.Krater miał średnicę kilkudziesięciu metrów, przypominał płytką, regularną misę z ostrozaznaczoną, choć kruszącą się krawędzią.U jej podstawy migotał lód  wyglądał jak skorupa naciekłej wodzie.A dookoła rozrzucone bryły podobne do piłek, gładkoskóre i na oko wytrzymałe,lekko zielonkawe pod patyną rdzawego pyłu. Są jak kaktusy  informował Frank podniecony. Widzieliśmy takie na zdjęciach zlądownika.Bardzo odporne, z wysoką tolerancją na suszę& ale bez kolców.Pewnie tutaj nie mażadnych marsjańskich zwierzaków, które podżerają je w poszukiwaniu wilgoci. Znowu wypadłeś z programu, Frank. Czy tylko o tym potrafisz myśleć? Nawet teraz? To twoja lista.Jak tylko próbuję jej przestrzegać. Szlag& No dobra.Potrzebował tylko chwili, by rozłożyć teleskopowy maszt i wbić zaostrzony koniec wtwardy grunt.Wyjął z torby i umocował do masztu amerykańską flagę.Flaga była udoskonalona,holograficzna, symbolizująca Egidę USA.To miejsce  tuż obok marsjańskiego ogrodu nadawało się na niewielką ceremonię.Frank ustawił kamerę na ziemi, stanął przed obiektywem i sprawdził, że jest w poluwidzenia z MEM-a. Słyszysz mnie, Sally? Załatw to szybko.Frank wyprostował się i zasalutował. Piętnasty marca roku 2045.Ja, Francis Paul Wood, niniejszym przejmuję to terytoriumoraz wszystkie terytoria i ich wykroczne cienie na tym Marsie jako prawny obszar StanówZjednoczonych Ameryki Północnej, by stały się dominium Stanów Zjednoczonych AmerykiPółnocnej, podległym jej rządom i prawom&Nagle obok wyrosła jakaś postać.Frank zachwiał się zaszokowany.Człowiek w pokrytym szronem skafandrze pojawił sięznikąd.W słuchawkach zahuczał stentorowy głos śpiewający jakąś pieśń.Frank nie rozumiałsłów, ale poznał melodię. To hymn Rosji! Co u& Za pózno, żeby przejąć te tereny, jankesie! Potrzebujecie większej flagi!Frank wyprostował się. Kim jesteś, do cholery? Spózniłeś się, Wiktor!  zawołał Willis Linsay.Rosjanin zasalutował MEM-owi. Też się cieszę, że cię widzę, Willis.Przedstawisz mnie temu gościowi tutaj? Hej& Masz na imię Frank? Chcesz, to cię nauczę refrenu.Spróbuj po angielsku: Chwała ci, naszawolna Ojczyzno, prastary związku bratnich narodów& Hej, Willis!  Klepnął plastikowepudełko u pasa. Przy okazji: krokery na Marsie działają. To widzę. Ludowa mądrości dana przez przodków! Chwała ci, kraju! Jesteśmy z ciebie dumni!& ROZDZIAA 17Załoga  Galileo , z niewielką pomocą Wiktora Iwanowa, nieoczekiwanej jednoosobowejgrupy powitalnej  nieoczekiwanej dla Sally i Franka  przez kolejne dwadzieścia cztery godzinywyłączała funkcje lądownika MEM i rozpakowywała ładunek.Obejmował on równieżprefabrykowane komponenty dwóch samolotów.Miały to być szybowce, lekkie i wiotkie, coSally zrozumiała, gdy tylko części rozmieszczono na cienkich płachtach ułożonych napiaszczystym gruncie.W tych delikatnych pojazdach mieli badać Długiego Marsa, jakdowiedziała się od ojca.Jeden miał się nazywać  Wodan , drugi   Thor.Potrzebowała kilku godzin, by się przyzwyczaić do marsjańskich warunków.Przy niskimciśnieniu atmosferycznym skafander cały czas próbował nadąć się jak balon; na szczęściesztywne połączenia na łokciach, kolanach i kostkach ułatwiały poruszanie.Zapewne będziegorzej na wykrocznych Marsach, gdzie powietrze jest o wiele rzadsze niż tutaj.Przy niższymciążeniu  mniej więcej jednej trzeciej ziemskiego  mogła podnosić masywne obiekty.Jednakkiedy już taki ciężar zaczął się przesuwać, miał skłonność do utrzymywania prędkości, więcmusiała uważać.Chodzenie wymagało skupienia, bieganie tym bardziej.Człowiek odrywał sięod gruntu przy każdym kroku.Po kilku eksperymentach przekonała się, że najprostszy jestjednak lekki trucht, ale musiała mocno się pochylać, bo wtedy stopy silniej odpychały marsjańskigrunt, maksymalizując tarcie.Frank łagodnie pokpiwał z jej wysiłków. Jeszcze cię zaangażujemy do szkolenia astronautów.Sally ćwiczyła, całkowicie skupiona.Zdolność ucieczki należała do podstawowychwarunków przetrwania, a zatem miała zamiar jak najlepiej opanować bieganie na Marsie.Gdy Willis i Frank pracowicie składali szybowce, Sally bliżej poznała ichniespodziewanego gościa. Ty lubiła niespodziankę? Lądujecie na pustym Marsie, Boże chroń Amerykę, aż tuziuut! Wielki gruby Ruski tu pierwszy! Ha, ha!*Wiktor zaprosił Sally, żeby odwiedziła jego bazę i poznała kolegów. Marsograd.Willis ją nazywa Marsograd.To nie nazwa, wy nie wymówicie jej nazwy.Niedaleko stąd, paręset kilometrów.Na boku Arsia Mons, jednego z wielkich kraterów Tharsis.Monitorujemy wulkany, ważna robota, próbujemy rozumieć.Przyjedz z wizytą.Dlaczego nie, u diabła? Niech Willis i Frank sami się bawią samolocikami.Pojazd Wiktora, zaparkowany w głębokim młodym kraterze poza polem widzenia zMEM-a, okazał się dużą, solidną ciężarówką na wielkich oponach, z kabiną okrytą bąblempodrapanego perspexu.Dla Sally wyglądał jak podrasowany traktor.W kabinie mocno pachniałoolejem i brudnymi Rosjanami płci męskiej, a system obiegu powietrza grzechotał alarmująco.Ale było tu ciepło i wygodnie.Potoczyli się mniej więcej na północny wschód, podskakiwali na zasypanym kamieniamigruncie, podążając za śladami opon, które ten pojazd zapewne sam wcześniej zostawił.Niebo,bezchmurne dzisiaj  w drugim dniu jej pobytu na Marsie  było niebieskie, z wyjątkiem pasanad horyzontem, gdzie nabierało bardziej marsjańskiej rdzawobrązowej barwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •