[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyła na starą drewnianą podłogę i na kamienną posadzkę, byleby nie zerknąć na niego.Wziął czystą koszulę i ją włożył.- W jaki sposób się stamtąd wyrwałaś?Zajęła się pakowaniem zestawu pierwszej pomocy.- Chciano mnie zmusić do małżeństwa, kiedy miałam siedemnaście lat.Ukradłam konia ipojechałam do miasta.Nigdy nie wróciłam.- A więc straciłaś kontakt z bliskimi? - Współczująco zmrużył oczy.Tak mógł się zachować tylkoktoś, kto wychował się w normalnej, kochającej się rodzinie.- Tak.Mama już nie żyje, ojciec także.Nie mam rodzeństwa, zostałam sama.Nie wiedziała, jak zakończyć tę rozmowę, bała się, że nagle zacznie pleść o ojcu i siostrzyczce,która umarła po zaledwie dwóch dniach życia.Kto wie, co jeszcze by przy okazji wygadała?Wstała i podeszła do drzwi.Może lepiej będzie poczekać w swoim pokoju?Dotknął jej ramienia.- Wybacz, nie chciałem być wścibski.Z korytarza dobiegł pełen zatroskania głos Rhuna:- Sierżancie, Erin nie ma w swoim&Drzwi otworzyły się i ksiądz stanął nagle w progu.Spoglądał ze zdziwieniem do środka. - Czy tutaj nikt nie puka do drzwi? - zapytał Jordan.Rhun błyskawicznie zapanował nad sobą, lecz pozostał w korytarzu.Wciąż był w postrzępionymhabicie, lecz prawie całkowicie zmył z siebie krew.Spoglądał ciemnymi oczami to na Erin, to naJordana.Jego sylwetka była wyprostowana jeszcze bardziej niż zwykle.Erin nie sądziła, że to wogóle możliwe.Piekły ją policzki.Całe szczęście, że ksiądz nie otworzył drzwi kilka minut wcześniej.Jordan zapiął koszulę.- Przepraszam, padre, ale postanowiliśmy z Erin, że po tych wszystkich przejściach będziemytrzymali się razem.- Oboje jesteście tutaj, tylko to się liczy.- Rhun zrobił zwrot na piętach, dając znak, że mają zanim podążyć.Nadal był wyprostowany jak struna.- Kardynał na was czeka.22.10Jordan czuł falę dezaprobaty płynącą od księdza.Dokończył zapinanie koszuli i wsunął ją wspodnie, a następnie wyszedł za Erin z pokoju.Archeolożka szła, nie podnosząc wzroku z posadzki.Korza w lodowatym milczeniu prowadził ich korytarzem do spiralnych schodów.Czekał tam nanich Ambrose i przywitał całą trójkę spojrzeniem pełnym dezaprobaty.A może taki był normalnywyraz jego twarzy.Jordan przypomniał sobie przestrogę, którą matka powtarzała niczym refren: Rób stale taką minę, to ci zostanie.- Jego Eminencja stara się, aby audiencje przebiegały w nieoficjalnej atmosferze - oznajmił,spoglądając w oczy Jordanowi.- Ale proszę nie traktować tego jako zaproszenia do przesadnejswobody.- Ma się rozumieć - odparł Jordan, salutując mu lewą ręką.Korza uśmiechnął się krzywo półgębkiem.Ambrose zmarszczył czoło i otworzył duże drzwi.Jordan wszedł za Rhunem.Nie wiedział, co zastaną w środku, więc trzymał się przed Erin.Zaskoczył go powiew świeżego powietrza.Prawie cały dzień spędzili pod ziemią, toteżprzyjemnie było znalezć się znów pod niebem.Zaczerpnął haust powietrza niczym pływak, którywynurzył się po długim nurkowaniu.Na dachu plenił się bujny ogród oświetlony oliwnymi lampami z gliny.Był szeroki, wyglądał jakzaproszenie dla oczu i stóp.Jordan przyjął to zaproszenie i ruszył przed siebie, a Erin podążyła tuż zanim.Donice z drzewkami oliwnymi stały na murkach, liście szeleściły na wietrze.Erin nachyliła się i wciągnęła do płuc korzenny zapach nocnych kwiatów.Na kamiennej posadzcezalegały niczym kurz drobne złociste pyłki.Jordan obserwował ją tak, aby go na tym nie przyłapała.Jednak pochłaniały go także innepragnienia.Jego żołądek zaburczał, gdy sierżant spojrzał na ręcznie rzezbiony stół zastawionychlebem, winogronami, granatami i serem.Chętniej pochłonąłby hamburgera i popił piwem, alezadowoli się tym, co jest pod ręką.Erin przypominała dziecko w gwiazdkowy poranek.- Ta sceneria, lampy, rośliny i stół& wszystko wygląda jak żywcem wyjęte z Biblii.Obraz mąciły jedynie widoczne w oddali światła elektryczne.Po przeciwnej stronie tarasu, na tle baldachimu zieleni, stała postać ubrana w purpurę.Białewłosy wyraziście odcinały się od ciemnego nieba.To musiał być kardynał Bernard. Ojciec Ambrose odprowadził ich czym prędzej od stołu obfitości i skierował do oczekującegomężczyzny.Jeśli naprawdę był on ludzką istotą.W oczach Jordana każdy teraz stawał się podejrzany.Pamiętając o tym, spojrzał poza murek ogrodu, żeby zorientować się w położeniu.Dostrzegłolbrzymią złotą kopułę niedalekiej budowli, którą Erin nazwała Kopułą na Skale.Na pewno niezleorientuje się w okolicy, w której się znajdują.Głos ojca Ambrose a skierował jego uwagę na kardynała.- Czy mogę przedstawić Waszej Eminencji doktor Granger i sierżanta Stone a?Kardynał wyciągnął dłoń.Miał na sobie czerwoną czapkę, skórzane czerwone rękawiczki orazhabit, tak jak Rhun, lecz jego był czerwony.Jordan nie zauważył pierścienia, który należałoby ucałować - i tak by tego nie zrobił - więcodwzajemnił gest.Jednak kardynał najpierw zwrócił się do Erin i ujął jej rękę w obie dłonie.- To dla mnie zaszczyt, pani doktor.- Dziękuję, Wasza Eminencjo.- Proszę się do mnie zwracać księże kardynale - odparł głębokim głosem, w którym zabrzmiałyprzyjazne tony.- Nie bądzmy tacy oficjalni.Kardynał podał rękę Jordanowi.- Sierżancie Stone, dziękuję panu za pomoc i za to, że ojciec Korza wrócił do nas w całości.- Wydaje mi się, że ojciec Korza ma w tym taki sam udział, księże kardynale.Jordanowi ponownie zaburczało w brzuchu.Gospodarz ruszył w kierunku stołu.- Wybaczcie państwo starcowi roztargnienie.Potrzebny jest wam dobry posiłek.Podeszli do stołu i usiedli.Talerze stały tylko przed Jordanem i Erin.- To wszystko, ojcze Ambrose - rzekł cicho Bernard [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •