[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.śona jego podobno zasłu\yła się bardzo pielęgnując rannych, którzy w sierpniu zdobywaliTuilerie.Nie pomieściły ich paryskie szpitale, wielu zło\ono w byłym klasztorze Kordelierów,gdzie te\ mieściła się siedziba Sekcji naszego dystryktu.Oboje Simonów znałem jedynie z widzenia często spotykając ich na schodach, nie korzystalibowiem z usług wdowy Clouet, obywatelka Simon sama dawała sobie radę z praniem.- Có\ to, obywatelu - zagadnął mnie szewc - nareszcie zdecydowałeś się przekroczyć nasze progi? Dotąd nigdy cię tu nie widziano.- Dawno chciałem wybrać się na zebranie - znajdowaliśmy się ju\ na terenie klasztornychzabudowań.- Wcią\ brak mi było czasu.Z jedną ręką nie jestem taki sprawny jak dawniej.- Słyszałem, \e byłeś pod Valmy - uśmiechnął się łaskawie.- Chwali ci się to, chwali.- Nie ja jeden byłem - burknąłem.- I gdyby nie brak ręki biłbym się dalej.- My się tu te\ bijemy - zauwa\ył po chwili - gromimy wrogów Republiki i karzemy zdrajców.A ot ju\ jesteśmy na miejscu.Wejdz, obywatelu.Sala, jak widzisz, pełna.To, co szewc Simon nazywał salą, w rzeczywistości było nawą olbrzymiego kościoła.Wopuszczonych przez franciszkanów budynkach ulokował się od niedawna klub kordelierów,przyjmując nazwę od miejsca, tę samą, którą niegdyś nosili braciszkowie.Klub ten  jakdowiedziałem się pózniej - zało\yli trzej wybitni rewolucjoniści: Danton, Marat i KamilDesmoulins nadając mu nazwę "klubu przyjaciół praw człowieka i obywatela".Zbierało się tu, jak mogłem się przekonać, wielu mę\czyzn z naszego dystryktu, a nawet zdalszych dzielnic miasta, klub ten bowiem w przeciwieństwie do klubu Jakobinów był otwarty dlawszystkich, nie tylko dla członków.Zebrania były publiczne i ka\dy mógł stanąć na mównicy.Spotkałem tam robotników, studentów z pobliskiej Sorbony, rzemieślników, sklepikarzy, anawet pisarczyków z adwokackiej kancelarii.Wszyscy byli rozgorączkowani i głośno wygra\ali"tyranom, zdrajcom i arystokratom".Podniósłszy wzrok ku gotyckiemu sklepieniu poczułem się nieswojo.Ogromny kościół ziałpustką, odarty z wszelkich oznak kultu.Hen, wysoko, przez wybite witra\owe okna wpadał wicheri hulał po opuszczonym wnętrzu.W bocznych kaplicach świeciły świe\ymi ranami poobijaneściany - dość bezceremonialnie pozbyto się tu nagrobków i posągów, kamiennych figur i ołtarzy.W jednej z naw wielkie gwozdzie znaczyły miejsce, gdzie niegdyś wisiał krzy\.Było mi coraz bardziej przykro, czułem jak gdyby wstyd.Przy wejściu nie obna\yła się\adna głowa, ka\dy wchodził jak do karczmy, a przecie\ to miejsce.Widać nie byłem jeszcze dostatecznie uświadomiony."Słaby ze mnie republikanin irewolucjonista - pomyślałem.- Powinienem częściej tu zaglądać, oswoić się." Obawiałem sięjednak, \e będzie to bardzo trudne.Tymczasem na mównicy jakiś młody człowiek w czerwonej czapce, spod której czarne włosyspływały mu prawie do ramion, zaciśniętą pięścią wygra\ał niewidzialnym wrogom i krzyczał:- Obywatele! Utrzymywanie tyrana i jego rodziny za drogo nas kosztuje.Po co hodujemy tojaszczurcze plemię? Czy chcecie doczekać się, by wilczym szczeniętom wyrosły kły i pazury?Doktor Guillotin nie po to udoskonalił swoją machinę, by próbować jej działanie na owcach ibaranach! 1- Dobrze gada! - wrzasnął stojący obok mnie wielki drab ze zmierzwioną czupryną i szyjąokręconą czerwonym szalikiem.Nie miał pewnie koszuli i otulał się za obszernym na niegokaftanem.- Pod nó\ ich wszystkich! A głowy do kosza!- Do kosza! - zawtórował tłum.- Cicho, obywatele! - Przewodniczący siedzący za stołem w dawnym prezbiterium zastukałmłotkiem w gołe deski.- Obywatel Brutus Hulin ma głos.Mój elegancki sąsiad musiał cieszyć się tu wielkim powa\aniem.Opasany trójkolorową szarfą,wstał powoli z wysoko podniesioną głową.Wyglądał zupełnie inaczej, nie ten sam wesołymłodzieniec spotykany na schodach.Teraz był wa\ny i uroczysty, spoczywały na nim setki oczu,był świadom roli, jaką odgrywał w tej sali, świadom wysokiej pozycji, jaką zajmował wśród tegozgromadzenia.- Obywatele - zaczął i nawet głos jego brzmiał inaczej.- Pragnę przypomnieć wamprzemówienie obywatela Robespierre'a, gdy omawiano sprawę postawienia przed sądem LudwikaKapeta.Ju\ obywatel Saint just dziwił się naszej ciemnocie."Jak to - wołał - chcecie sądzić tyrana,gdy dwa tysiące lat temu wystarczyło trzydziestu pchnięć sztyletem, by zabić Cezara? Prawemwówczas była wolność Rzymu.Ludwik musi zginąć, zbrodnią jest być królem.Zabójca Ludwika1 Wszystkie fragmenty przemówień w Sekcji, w Konwencie i Trybunale oraz urywki artykułów z prasy sąautentyczne; tłumaczenie autorki. zyska chwałę obrońcy ojczyzny!" Obywatel Robespierre ujął to jeszcze dosadniej."Nie wolnodopuścić do procesu Ludwika.Postawić go przed sądem znaczyłoby podać w wątpliwość jegozbrodnie.Sąd mo\e go uniewinnić, a wówczas cały naród byłby winowajcą.Naród jest sędzią, alenie sądzi jak trybunały, nie wydaje wyroków.Naród rzuca pioruny, druzgocze i unicestwia." Oto,co powiedział.A potem dodał: "Jestem wrogiem kary śmierci.Kara śmierci staje się zbrodnią, gdynie usprawiedliwia jej bezpieczeństwo narodu.Ludwik musi umrzeć, aby ojczyzna \yła".Trudno opisać hałas, oklaski i okrzyki, jakie wybuchły po ostatnich słowach mówcy.Ludziechyba oszaleli.Brutus Hulin spoglądał na całe to zgromadzenie mru\ąc oczy i wydymając usta.Po nim przemawiało jeszcze wielu mówców, ale ja byłem ju\ tak zmęczony, \e ledwietrzymałem się na nogach.Z trudem przecisnąłem się do wyjścia.Chłodny wiatr orzezwił mnie.Wkościele było zimno, ale i duszno zarazem, duszno od rozpalonego nienawiścią tłumu.Nienawiśćprzesycała powietrze, ludzie oddychali nienawiścią, dławili się nią, nie było w nich \adnych innychuczuć prócz chęci zemsty i odwetu.I przestraszyłem się.Pierwszy raz zza ludzkiej twarzy wyjrzała ku mnie bestia.Przestraszyłemsię, \e i ja.\e i ja mógłbym tak samo.Szedłem prędko byle dalej, byle znalezć się ju\ w domu i od razu pospieszyłem do obywatelkiThouret.Wiedziałem, \e ona jedna potrafi przywrócić mi spokój i równowagę oraz wiarę w mojeczłowieczeństwo. IVSiedemnastego stycznia o dziewiątej wieczorem, po trzydziestu sześciu godzinachburzliwych deliberacji, Konwent podał do publicznej wiadomości wynik głosowania.Trzystu sześćdziesięciu jeden członków opowiedziało się za karą śmierci.Trzystusześćdziesięciu przeciwko niej.Jeden więc głos przewa\ył i ten jeden skazał na śmierć LudwikaKapeta.Zastanawiano się, czyj był to głos.Snuto na ten temat wiele przypuszczeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •