[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze zrobiliście, przyjeżdżając tutaj.Możecie zostać tak długo, jak chcecie.-Clancy splótł ramiona na piersi.- Skoro zdążyłem już wszystkich zdenerwować.Mike,mógłbyś odprowadzić ich do chat i przydzielić im zadania?Mike skinął głową.- A tak na marginesie, szefie, mnie nie udało ci się zdenerwować!Clancy roześmiał się głośno.- To dobrze.Dzięki za dzisiaj.Wygląda na to, że łup był spory?- Nawet sobie nie wyobrażasz - odparł Mike, kierując się w stronę drzwi.Przywołał nas do siebie, nie patrzył na nas jednak tak ciepło jak wcześniej.- Chata numer osiemnaściejest otwarta, prawda?- Tak.Tyler i jego chłopaki stworzyli własne plemię - powiedział Clancy.- Nie wiem,czy od ich odejścia ktokolwiek tam sprzątał, więc z góry przepraszam za bałagan.Znów na mnie spojrzał.Po chwili uniósł się najpierw jeden koniuszek jego ust, apotem drugi.W głowie poczułam ciepłe mrowienie.Przyspieszyło mi tętno.Obróciłam się,zrywając z nim kontakt wzrokowy, ale przed moimi oczami wciąż tkwił obraz, od któregozaczynało brakować mi tchu.Byliśmy sami w jego pokoju, a on klęczał przede mną, podającmi różę.Wybaczysz mi? Jego głos niósł się echem w mojej głowie, kiedy zbiegałam zeschodów.Jak on to zrobił? Zburzył wszystkie moje bariery ochronne.Dlaczego mój mózg nagleożył i przylgnął do tego, kto był najbliżej i kto był na tyle głupi, by wpuścić mnie do środka?Podniosłam twarz, którą skrywałam dotąd na ramieniu Liama.Kiedy to zrobiłam?Kiedy znalezliśmy się na zewnątrz? Kiedy pokonaliśmy drogę dzielącą nas od chaty?Liam próbował złowić moje spojrzenie, gdy się od niego odsunęłam.Mój umysłdosłownie pragnął jego umysłu.Przebywanie tak blisko niego było niebezpieczne.- Nie teraz - wyszeptałam.Liam ściągnął brwi i rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak po chwiliskinął tylko głową, odwrócił się i wszedł po schodach do chaty.Czułam, że muszę się od nich oddalić, przynajmniej do czasu, aż przestanieświdrować mi w głowie.Nie miałam żadnego planu ani mapy.Po prostu wybrałam najbliższąścieżkę i ruszyłam przed siebie.Kilka nieznajomych dzieciaków zawołało mnie z troską, alezignorowałam je i kierowałam się zapachem błota oraz gnijących liści, aż dotarłam do jeziora,które wcześniej mijaliśmy.Drzewa i krzewy zarosły ścieżkę prowadzącą do drewnianego pomostu, a tam, gdziena mojej drodze nie było roślin, natrafiałam na linę wraz ze znakiem wstęp wzbroniony.Prześlizgnęłam się pod nią i szłam dalej, aż dotarłam do wypłowiałego od słońcapomostu.Usiadłam na jego krawędzi i schowałam głowę między kolana, nasłuchując śmiechui krzyku bawiących się w oddali dzieci.Zastanawiałam się, ile czasu minie, zanim wróci miczucie w nogach, tak bym znów mogła wstać, i kiedy echo głosu Clancy ego Graya przestaniedudnić mi w skroniach.Jestem sama, pomyślałam, kładąc się na starych deskach.W końcu jestem sama.Tego wieczoru kolację podano punktualnie o siódmej.W obozie nie było interkomu ani systemu alarmowego, były natomiast dzwonki.Najwyrazniej stanowiły one uniwersalnysygnał na rozpoczęcie jedzenia, ponieważ kiedy odezwał się pierwszy, kolejne odpowiedziałymu dzwonieniem, docierając do wszystkich chat i szlaków, aż do miejsca, gdzie siedziałam iwpatrywałam się w swoje odbicie w ciemnej wodzie.Nietrudno było trafić do centrum wydarzeń - nie dało się przeoczyć dwustudzieciaków zgromadzonych wokół potężnego ogniska, gotowych do rozpoczęcia kolacji.Zbliżając się, zwolniłam kroku i patrzyłam, jak starsi chłopcy wrzucają drwa w łapczywepłomienie.Kręgi ze starych pniaków tworzyły prowizoryczne siedzenia dla tych, którzydostali już swoją porcję, a nie chcieli jej spożywać samotnie w swojej chacie.Dzieciaki, które spotkaliśmy w kuchni, zastawiły cały stół wolnowarami i biegałypomiędzy budynkiem biura oraz ogniskiem, żeby uzupełnić ich zawartość.Kilkadziesięciorodzieci czekało w kolejce do jedzenia, ściskając w dłoniach plastikowe miseczki.Od razu zauważyłam Liama, który zamiast siedzieć na pniaku, stał na nim.Trzymającmiski z jedzeniem, rozglądał się dookoła, jakby czegoś szukał.Pulpet przeszedłby tuż obokniego, gdyby Liam nie trącił go w ramię.Zapytał go o coś, usłyszałam jednak tylko fragmentjego wypowiedzi.- Nie, dzięki.Czytałem Władcę much.Wiem, jak to działa.Wszyscy zaczynajątańczyć wokół ogniska, malują sobie twarze i czczą świńską głowę, a potem jednego z nichzabija wielki głaz i.a to ci niespodzianka! Okazuje się, że padło akurat na grubego dzieciakaw okularach.- Liam zaczął się śmiać, ale nawet ja widziałam, jak niezręcznie czuje się Pulpet.- Nie będę ryzykował i pójdę poczytać.O, jest Ruby! Możecie wspólnie świętowaćdegradację ludzkiej przyzwoitości.Ja się z tego wypisuję.Liam odwrócił się tak gwałtownie, że poślizgnął się na pniaku i prawie upuścił obiemiski na siedzącą tuż obok niego kędzierzawą dziewczynkę.- Bawcie się dobrze - powiedział Pulpet, przemykając obok mnie.Złapałam go zarękaw, tak że musiał zawrócić.- Co się dzieje? - zapytałam.Wzruszył ramionami, a jego usta wykrzywiły się w smutnym uśmiechu.- Chyba nie mam dziś na to wszystko ochoty.Znałam to uczucie.Tak długo przebywaliśmy tylko we czwórkę, że znalezienie siępośród tych wszystkich ludzi - mimo że były to tylko dzieci, takie jak my - wydawało mi sięodrobinę stresujące.Skoro nie był zachwycony, kiedy jedna nowa osoba - ja - wkroczyła bezpytania do jego świata, można było sobie wyobrazić, jak czuł się w obecnej sytuacji.- Cóż, jeśli zmienisz zdanie, będziemy tutaj. Pulpet z czułością poklepał mnie po głowie i ruszył nieutwardzoną drogą w stronęprzypisanej nam chaty.- Co w niego wstąpiło? - zapytał Liam, podając mi parującą miskę z jedzeniem.- Chyba jest po prostu zmęczony - powiedziałam tylko.- Gdzie Zu?Skinął głową w lewo, gdzie uśmiechnięta twarz Zu jaśniała wśród małej grupki jejrówieśników.Kiedy mnie zobaczyła, zamachała.Nie mogłam uwierzyć, że jej buzia jest takpromienna.Siedząca obok niej mała Azjatka skinęła głową, kiedy Zu pokazała jej coś namigi.Miałam wrażenie, że dziewczynka doskonale rozumie to, co przekazuje jej Zu.KiedyZu zdjęła jej z głowy kaptur, moim oczom ukazał się długi, błyszczący czarny warkocz.- O Boże! - Natychmiast wszystko pojęłam.- Co się dzieje?- Ta dziewczynka była w waszym obozie - powiedziałam.- Widziałam ją wkoszmarze Zu.Rozdzielono je.- Naprawdę? - Wyglądał uroczo, kiedy był przejęty.- W takim razie rozumiem,dlaczego wcześniej rzuciły się na siebie z taką siłą, że przewróciły się na ziemię.Zaśmiałam się.- Poważnie?- Tak, turlały się w trawie jak dwa szczeniaczki.Hej, Zu! - Spojrzała w naszą stronę.-Chodz tu na chwilę.Nie, zabierz ze sobą koleżankę.Kiedy wstały, z zaskoczeniem odkryłam, że druga dziewczynka jest o dobre dziesięćcentymetrów wyższa niż Zu, chociaż mogła być najwyżej o rok od niej starsza.Uśmiechnięta Zu złapała ją za rękę i podbiegła do nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •