[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mamrocząc pod nosem, Tremaineprzeszła przez obite zielonym rypsem drzwi, znajdujące się u dołu schodów, i ruszyła dalej wąskimkorytarzem.Stłumione szumy i gwizdy zawiodły ją do pomieszczenia kryjącego hotelową radiosta-cję i centralkę telefoniczną.Zastukała w uchylone drzwi i zajrzała do środka.Ciasne pomieszczeniebyło zapchane najrozmaitszym sprzętem.Na sfatygowanym krześle siedział młody człowiek iprzeglądał stertę raportów.Podniósł na dziewczynę wzrok, marszcząc czoło.- Słucham? W czym mogę pani pomóc?Tremaine przywołała na twarz uśmiech.- Chciałabym zamówić rozmowę międzymiastową.- Ach tak? - Telefonista popatrzył na nią bez entuzjazmu.Prywatne rozmowy należało ograniczaćdo minimum.- Nazywam się Tremaine Valiarde.Chciałabym porozumieć się z moim wujem, panem Galiard,zanim wyjedzie z miasta, żeby zapewnić go, że u mnie wszystko w porządku.- Tremaine starała sięwyglądać niewinnie.- Tak się o mnie zamartwia.Chociaż Instytut znajdował się teraz pod kontrolą rządu, nazwisko Valiarde wciąż jeszcze coś tuznaczyło. - No dobrze, oczywiście, ale proszę nie rozmawiać za długo& - Przesunął aparat w jej stronę.- Ach, oczywiście.- Tremaine podniosła słuchawkę, czując coraz częściej doznawane uczuciepodniecenia.Nie zmniejszyło to jednak wcale jego atrakcyjności.Teraz już zaczynała rozumieć, wjaki sposób jej ojciec, wuj Arisilde i wszyscy inni, których spotykała w tamtych latach, mogli się odtego uzależnić.Kiedy odezwała się telefonistka, Tremaine powiedziała:- Poproszę Garbardin 34222.Zauważyła, że mężczyzna rzucił jej krótkie spojrzenie.Adres, który wymieniła, nie należał donajlepszych, ale dzielnica była bardzo stara i domniemanie, że rodzina Valiarde ma z nią jakieś zwi-ązki, wyglądało całkiem logicznie.Człowiek ten zdziwiłby się jeszcze bardziej, co mogłoby stać sięzgoła niebezpieczne, gdyby dowiedział się czegoś więcej o charakterze owych związków.Czekającna odpowiedz telefonistki, mężczyzna powiedział:- Jestem z Garbardin i nie znam takiej centrali.Cholera.Czując, że serce wali jej jak młotem, Tremaine zakryła mikrofon słuchawki.- To prywatna centrala.- Wywróciła oczami i uśmiechnęła się.- Wie pan, jakie bywają te starerodziny.- Pewnie uzna, że jestem zarozumiałą idiotką, ale nic mnie to nie obchodzi, bylebym tylkodostała to połączenie, pomyślała.Radiotelegrafista odpowiedział jej grzecznym uśmiechem, a potem kiwnął głową i wrócił doswoich ksiąg.W słuchawce rozległ się głos telefonistki:- Godzina oczekiwania.A niech to wszyscy diabli! Co prawda, można się tego było spodziewać; linie są pewnie potwor-nie przeciążone.Poza tym prawdopodobnie wojsko zaczęło już odcinać niektóre z nich, żeby Gardi-er nie mogli skorzystać z systemu.Tremaine zawahała się.Mogłaby poprosić o kod priorytetowyInstytutu, co sprawiłoby, że dostałaby połączenie natychmiast, ale nie chciała zwracać na siebieuwagi.- Dobrze.Odłożyła słuchawkę, raz jeszcze uśmiechnęła się do radiooperatora i wyszła na korytarz.Postukując w zamyśleniu paznokciem o zęby, skierowała spojrzenie na drzwi prowadzące do ga-binetu pułkownika Averiego.Teraz najgorsze.Jego ludzie prawdopodobnie zaczęli już niszczyć wo-jskowe papiery.Pracownicy Instytutu, którzy jeszcze nie opuścili swojej placówki, pozbywali sięswoich dokumentów.U nich nic dla siebie nie znajdzie.Weszła dziarskim krokiem.Musiało się tu kiedyś mieścić biuro jednego z mniej ważnych dyrek-torów hotelu: pomieszczenie chlubiło się piękną drewnianą boazerią i kinkietami w kształcie lilii,takich jak w salach dla gości, ale było małe i miało niski sufit.Oryginalne umeblowanie usunięto,zastępując je prowizorycznym biurkiem, za które służył ozdobny stół, a pudła z dokumentami stałyjedno na drugim na podłodze.Tremaine uśmiechnęła się do sekretarki, starszej kobiety w mundurzesłużb pomocniczych, i powiedziała:- Chciałabym porozmawiać z pułkownikiem Averim.- Tremaine upewniła się, że Averi wyszedł zhotelu, kiedy szukała sekretarza Nilesa.Kobieta podniosła na nią wzrok.Układała wyjęte z pudła dokumenty, część z nich zostawiając nastole.To, co miało zostać spalone, żeby nie dostało się w ręce Gardier, wrzucała do stojącej na pod-łodze drewnianej skrzyni.- Nie ma go, panienko.Poszedł na nabrzeże.Tremaine udała lekkie niezadowolenie.- Ojej.Miał dla mnie zostawić list.Mogę sprawdzić, czy nie leży na jego biurku?Kobieta wstała i przeszła do gabinetu pułkownika.Tremaine zyskała dzięki temu kilka sekund nato, żeby przegrzebać wyrzucone dokumenty.Nie zawierały nic tajnego, sekretarce nie pozwolonoby się nimi zajmować.Ale Tremaine wystarczyłby standardowy formularz, na jakich MinisterstwoWojny w Vienne wysyłało Averiemu rozkazy.Znalazła coś takiego prawie natychmiast: dokumentupoważniał Averiego do zatrudnienia kapitana Feraima przy którymś z projektów Instytutu.Zwiet-nie.Zdążyła go złożyć i schować do kieszeni i czekała grzecznie, aż wróci sekretarka.- Bardzo mi przykro, panienko, ale nic nie znalazłam.- Ach, może coś zle zrozumiałam.Zresztą pójdę na nabrzeże i zapytam go osobiście.Odwracała się właśnie do wyjścia, gdy drzwi otworzyły się i w pokoju pojawił się wysoki, ciem-nowłosy mężczyzna w wojskowym mundurze.Kapitan Dommen, zastępca Averiego.Przyjrzał sięTremaine uważnie.- W czym mogę pani pomóc, panno Valiarde?- Wpadła tylko na chwilę do pułkownika Averiego - wtrąciła życzliwie sekretarka.Podszedł do dziewczyny, wyciągając rękę na powitanie.- Tak się cieszę, że pani i pozostali uczestnicy przeżyli tę niebezpieczną misję.Tremaine uścisnęła mu dłoń, a twarz zaczęła ją boleć od wymuszonego uśmiechu.Zauważyła, żenie wspomniał o Gerardzie.Uznawszy, że poza zarozumiałej idiotki może podziałać i na Dommena,rzekła:- Pułkownik Averi to taki miły człowiek, prawda?Dommen kiwnął głową.- Wyraża się o pani bardzo pochlebnie.Naprawdę? Ja zaś odniosłam wrażenie, że uważa, że raczej sprawiam kłopoty, niż przysłużam sięInstytutowi i w ogóle walce z nieprzyjacielem.Dommen usiłował okazać przesadną uprzejmość, alewidać było wyraznie, że nie jest do tego przyzwyczajony.Przypuszczała, że normalnie odnosiłbysię do niej o wiele bardziej bezpośrednio. - W jakiej sprawie chce się pani zobaczyć z Averim? - spytał Dommen, przyglądając się jej zuśmiechem, który nie sięgnął oczu.- Ach, to nic wielkiego.I tak muszę iść na nabrzeże&Zadzwonił telefon i sekretarka podniosła słuchawkę.Tremaine poczuła niepokój.Za łatwo poszłojej zdobycie dokumentu.Kobieta słuchała przez chwilę, a potem powiedziała:- To połączenie z Vienne do pani.Dommen uniósł brwi i spojrzał pytająco.W zwykłej sytuacji Tremaine po prostu popatrzyłaby na niego bez słowa, zmuszając go, by spytałwprost, co to za rozmowa, ale uznała, że bardziej się jej opłaci nadal udawać idiotkę.- To wuj.Chciałam z nim porozmawiać, zanim wyjedzie z miasta.- Ach, rozumiem.Proszę skorzystać z naszego aparatu.- Dommen uprzejmym gestem poleciłsekretarce podać jej słuchawkę.- Dziękuję panu.- Tremaine wyszczerzyła do niego zęby w sztucznym uśmiechu, myśląc: Cho-lernie krótka godzina
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexWarren Adler Wojna państwa Rose 01 Wojna państwa Rose
§ Menzel Iwona W poszukiwaniu zapachu snów 01 W poszukiwaniu zapachu snów
Lachlan M D Synowie boga 01 Synowie boga (2)
Robbins Harold Handlarze snów 01 Handlarze snow
§ Rudnicka Olga (01) Zacisze 13 Zacisze 13
Reynard Sylvain Piekło Gabriela 01 Piekło Gabriela
Kalifornijska noc 01 Kalifornijska noc Adler Elizabeth
Alexandra Bracken Mroczne umysły 01 Mroczne umysły
Sean Michael Three Wishes 2 Three More Wishes
Andrea Cremer Cień Nocy 03 Bloodrose tłum. nieof