[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jej pomarszczonej miłejtwarzy lśniły kropelki potu, a bose stopy klaskały na kamiennej podłodze.Przytrzymywała brzeg sari, próbując biec, a jej grube ciało chwiało się naboki.Bojąc się, że dostanę burę, i pamiętając napomnienia matki, żeby zawszezachowywać się jak należy, zatrzymałam się i powiedziałam w hindi: Przepraszam, ciociu.Chcesz się z nami pobawić?", ale ona spojrzała namnie zdziwiona.Kiedy zawołała mnie zniecierpliwiona Eleanor, myślałam, że aja każe jej zwolnić albo zaczekać, jednak nic niepowiedziała.Odwróciłam się więc i pobiegłam za Eleanor, a milcząca ajastale była gdzieś w pobliżu.Na widok całych zastępów służących zajętych przypisanymi im pracamiw domu, na werandzie, w kuchni i ogrodzie, pomyślałam o Sanoshu,Glory i Kaiu.Wiedziałam, że Glory wykorzystuje nieobecność matki ipewnie siedzi w słońcu przed swoją chatą.Kai prawdopodobnie snuje siępo ogrodzie, wyrywa chwasty albo siedzi na płocie przed misją i czyta.ASanosh o tej porze dnia na pewno uciął sobie drzemkę na macie w rasoi.Jednak tutaj, w posiadłości Wyndhamów, wrzało jak w ulu.Był tam chuprassi w białych panjammahs, kurcie i czerwonej szarfie,który stał przy drzwiach i wpuszczał gości.U nas nie miałby nic doroboty, bo do misji rzadko ktoś zaglądał, chyba że handlarze, którzyprzynosili metalowe skrzynki z towarami do bocznych drzwi.Nie byłnam potrzebny dhobi, by prał ubrania, ani durzi, by je naprawiał lub szyłnowe suknie.Nie przydałby się też mali do koszenia trawnika - no tak, niemieliśmy trawy, tylko błotniste podwórko - i zamiatania ścieżki miotłą zgałązek, zbierania liści opadłych z drzew czy strzyżenia żywopłotów.Nicdo roboty nie miałby bheesti, który przynosiłby wodę, chow-kidar, którypilnował terenu przed domami, ani punkah wallah, który pociągał zasznurki wachlarza nad stołem w największe upały.Nie było też dziecistojących za każdym krzesłem, które dbały o to, by żadne owady niespadły na siedzące przy stole osoby.W misji nic do roboty nie miałby khitmutgar, który podawał do stołu,wydając pozornie bezgłośne komendy do grupy chłopców, by zbieralitalerze po spożytych posiłkach i odnosili je do kuchni na zewnątrz domu,w której rządził biwarchi, kucharz ze swoimi wieloma pomocnikami.Stało się też dla mnie jasne, że nie jest nam potrzebny khasana, głównysłużący, nadzorujący pozostałych i dbający ó to, by wypełniali swoje zadania w sposób, w jaki się tego od nich oczekuje.Podczas tej pierwszej wizyty przed laty aja zaprowadziła nas do pokojudziecinnego.Patrzyłam i słuchałam z otwartymi ustami, gdy Eleanorpowiedziała:  Przynieś nam tu herbatę, Kasi, i trochę ciasteczek.Mamyna nie ochotę, prawda, Pree?".Patrzyła na mnie, a ja mogłam tylkowodzić wzrokiem od jednej do drugiej.Mówiła dalej tym dorosłymgłosem, a aja pochyliła się i na każde jej słowo kiwała głową.Podbacznym okiem Kasi zjadłyśmy posiłek i rysowałyśmy kredą na tablicyEleanor, a potem bawiłyśmy się porcelanowymi lalkami.Udawałyśmy,że pijemy herbatę z miniaturowych filiżanek z malowanej porcelany.Eleanor dyrygowała mną i raz nawet uderzyła mnie w rękę, kiedysamowolnie sięgnęłam po imbryk.Uświadomiłam sobie, że zwraca się domnie tak samo jak do ai.Unosząc lekko brodę, mówiła mi, co mam robići kiedy.Miała złotorude włosy, które choć przewiązane ciemnozielonąatłasową wstążką, rozsypywały się gęstymi lokami, a jej marszczonabladozielona sukienka była ozdobiona drobnym żółtym ściegiem.Dziwne, że pamięta się takie szczegóły.Nie wiem, czy byłam pełna podziwu dla Eleanor, czy się jej bałam;wiedziałam tylko, że nie mogę się już doczekać, by znów pójść dorezydencji na szerokiej, czystej ulicy.Znów chciałam się bawić pięknymilalkami, które były ubrane o wiele ładniej ode mnie, i jeść pyszneciasteczka z dżemem.Jednak wkrótce potem Eleanor wysłano do szkoły w Anglii, jak wszystkieangielskie dzieci, które kończyły sześć lub siedem lat.Nigdy jej już niezobaczyłam, choć kilka razy odwiedziłyśmy Wyndhamów i inne rodzinyw angielskiej dzielnicy.Wysyłano mnie wtedy, żebym się pobawiła zmłodszymi dziećmi - tymi, które nie miały siedmiu lat - lecz szybkonudziły mnie ich dziecinne zabawy i wolałam siedzieć przy matce weleganckim salonie.Słuchałam uważnie wszystkich rozmów.Dowiedziałam się, jak ma na imię ostatnie dzieckokrólowej, wyobrażałam sobie, że chodzę po wzniesionym z żelaza i szkłaCrystal Palące z wszystkimi jego cudami, i widziałam, jak stoję na brzeguTamizy, patrząc na cudowny most łączący miasto, lub obserwuję statki zwysokimi masztami, które wpływają kanałem do portu londyńskiego.W takich chwilach marzyłam, by być częścią tego angielskiego świata,który dzięki rodzicom był moim światem.Niebawem zrozumiałam, że rodziny mieszkające w wielkich domachzbudowanych na angielską modłę nie przyjechały do Indii, ponieważusłyszały głos Pana, jak moi rodzice, lecz postanowiły żyć tutaj zpowodów politycznych i ekonomicznych możliwości, jakie ten krajoferował.Przybyli do Indii już zamożni i stali się jeszcze bogatsi; Indiezapewniały im życie w luksusie, na który nie byłoby ich stać w Anglii.Nie potrafię powiedzieć, kiedy nasze wizyty stały się rzadsze.Pamiętamjednak spotkanie z tymi samymi ludzmi na angielskim bazarze w Lahore -z tymi, które kiedyś zapraszały nas do swoich domów.Kiwali głowami iuśmiechali się do rodziców w uprzejmy oficjalny sposób, ale niezatrzymywali się, by pogawędzić lub zaprosić nas do swojego stolika,kiedy siedzieli w otwartych oknach eleganckiej herbaciarni.Być może usztywniała ich obecność moich rodziców i byli zmuszenizastanawiać się nad tym, co i jak mówią.A może chodziło o corazwiększe dziwactwa matki, które - jak zauważyłam -niepokoiły zwłaszczapanie.Kiedy skończyłam dziesięć lat, nie dostawaliśmy już żadnychzaproszeń; nikt też nie przyjeżdżał do misji z towarzyską wizytą.W tym czasie pojęłam już panującą wśród Brytyjczyków hierarchię inasze w niej miejsce - a raczej jego brak - jako misjonarzy.ByliśmyAnglikami, a jednak daleko nam było do pozyq'i Wyndhamów,Rolling-Smythe'ów czy McCal- listerów.Kiedy dorastałam, nadal czułam upokorzenie połączone zgniewem wywoływane przez wyrazny brak szacunku dla moich rodziców- zwłaszcza ze strony pań w stosunku do matki, choć ona nigdy nieskarżyła się na towarzyskie afronty.Za każdym razem, kiedyspotykaliśmy Anglików na ulicach Lahore, uśmiechałam się pięknie, dy-gałam i przemawiałam uprzejmym i skromnym głosem.Teraz widzę, jakbardzo byłam naiwna, mając nadzieję, że jakoś uda mi się przekonać teeleganckie, pięknie pachnące damy, że moja matka, pomimo stalezaślinionych ust, brudnych ubrań i czasem niestosownych komentarzy,jest podobnie jak one angielską damą, a ja przypominam ich córki, którejuż z nimi nie mieszkały.One jednak nie zwracały na mnie uwagi i sprawiały wrażenie, że musząszybko zająć się własnymi sprawami.Każde takie odtrącenie jeszczebardziej zbijało mnie z tropu i tak naprawdę nie wiedziałam, gdzie jestmoje miejsce.Poczucie wyobcowania towarzyszyło mi również w misji.Choć tubylcychętnie przychodzili do infirmerii po pomoc medyczną, zawsze widzieliw nas obcych i tak nas traktowali: grzecznie, ale z dystansem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •