[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeciągnęłam palcem po rzęsach.Potempo grzbiecie nosa.Po wargach.Podniosłam ręce i przyjrzałam się im,pogładziłam mleczną skórę na wewnętrznej stronie ramion.Rozpuściłam warkocze, rozczesałam długie włosy palcami irozsypałam na piersiach i ramionach.Moje oczy postrzegały każdyszczegół ciała.Dokładny kolor skóry.Różowe sutki.Jasne włosyłonowe.Ujęłam w dłonie swoje piersi, pogładziłam płaski brzuch,uda.Chciałam zapamiętać własne ciało, żeby potem pozwolić muumrzeć.Rano ubrałam się w strój ludowy: grubą wełnianą spódnicę, serdak, lnianą bluzkę, zapaskę i chustę.Buty z mosiężnymiklamerkami i czerwone wełniane pończochy.Był ciepły letni dzień, aja schodziłam po schodach w tym ciężkim ubraniu, drżąc z zimna jakjeszcze nigdy w życiu.Pózniej ludzie mówili, że miałam na sobiewersję żałobną - ciemną zapaskę, bez biżuterii.To nieprawda.Alewłożyłam strój ludowy zamiast białej sukni mojej matki, a i tak byłomi zimno.Mój mąż poślubił majątek.Poślubił ziemię i dom.Pola żyta,kartofli i lnu.Sady i łąki.Lasy i drewno.Poślubił też nazwisko.Mójojciec myślał, że udało mu się wynegocjować przyszłość dla siebie idla majątku.Ja poślubiłam śmierć.Kościół był taki pełny, że część ludzi musiała stać z tyłu.Mójojciec wydał potem wielkie przyjęcie, a niektórzy goście przyjechaliaż zeSztokholmu.Dużo osób przyszło z czystej ciekawości.Szłam doołtarza ze swoim ojcem i moja dłoń na jego rękawie była zdrętwiała.Nawet teraz, po tylu latach, widzę twarz księdza, jego brązowe oczywpatrzone w moje.Był starym mężczyzną, otyłym, i widziałam, jakdyszy.Na brwiach miał kropelki potu.Ale jego oczy były przyjazne.Utkwiłam wzrok w tych oczach i siłą woli tak trwałam.Niczegowięcej nie pamiętam.Pózniej patrzyłam na plecy mojego ojca i mojego męża, kiedyskładali podpisy w księdze.Wyglądali jak partnerzy w interesach sygnujący dobitą transakcję.Miałam osiemnaście lat.Wyszłam na schody kościoła pod rękę ze swoim mężem.Gościesypali ryżem i widziałam ich uśmiechnięte twarze, poruszające sięwargi, ale nic nie słyszałam.Wszyscy wróciliśmy do domu na przyjęcie weselne, które mójojciec urządził w uprzątniętej stodole.Szerokie drzwi po obu stronachbyły otwarte, framugi ozdobione gałęziami brzozy.W środkuustawiono długie stoły nakryte białymi obrusami i udekorowanepolnymi kwiatami.Ojciec wynajął grupę miejscowych skrzypków ikiedy podjechał nasz powóz, zabrzmiała muzyka.Goście stali kołem,podawano napoje, grały skrzypce, a dla mnie to wszystko kłębiło sięw cichym wirze.Zmiertelnie cichym.Kiedy poproszono, żebyśmy weszli do środka i usiedli do stołu,ojciec ujął moją rękę, podniósł ją i lekko mnie od siebie odwrócił.Prześliznął się wzrokiem po moim ciele, a potem, gdy się pochylił,jego wargi musnęły moje ucho.Nic nie powiedział, ale zapach brandyowiał mi głowę.Raptownie opuścił moją rękę i weszliśmy do środka.Cały wieczór siedziałam przy weselnym stole, ale nie słyszałamżadnych toastów, nie czułam smaku jedzenia.Czas przestał istnieć.Kiedy po obiedzie mój mąż wstał, wyciągnął rękę i wskazał deski dotańca, wydało mi się to tak niezwykłe, że parsknęłam śmiechem.Wziął w ramiona moje martwe ciało i ruszył w niezdarne pląsy,podczas gdy ściana spoconych twarzy przyglądała się z boku.Gdytylko goście przyłączyli się do tańca, zwolnił uścisk na mojej talii, odwrócił się i odszedł.Stałam przez moment pośród wirującegotłumu, a kiedy wychodziłam ze stodoły, skłębiona masa jakbyrozstępowała się przede mną, robiąc przejście.Na zewnątrz biały dzień ustępował białej nocy.Na wyblakłymniebie nie było gwiazd.Usłyszałam śmiech zza krzaków bzu -gardłowe wybuchy mężczyzny zmieszane z donośnym chichotemkobiety.Obeszłam dom i usiadłam na trawie przy poziomkach.Podniosłam do twarzy zapaskę, ale nie miałam łez.Pózniej położyłam się do łóżka w sypialni małżeńskiej na górze.Mój ojciec przeniósł się do mniejszej sypialni po drugiej stroniepodestu i kazał pracującej u nas dziewczynie posłać nam duże łóżko.Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy w tym łóżku kładła się mojamatka.Jakbym czuła zarys jej ciała, w którym mieściło się moje ciało.Leżałam na plecach z rękami złożonymi na piersiach na białej lnianejpościeli.Obracałam na palcu gładką złotą obrączkę i patrzyłam przezokno.Czeremcha była cała w kwiatach i płatki na lekkim wietrzespadały jak śnieg.Z ogrodu dobiegał śmiech gości.Słońce było nad horyzontem, gdy usłyszałam jego kroki naschodach.Otworzył niezdarnie drzwi, potem słyszałam, jak sięrozbiera, jego spadające na podłogę buty.Leżałam nieruchomo zzamkniętymi oczami.Pokój wypełniły jego wyziewy, jego zapach, i ztrudem łapałam oddech.Zwalił się na łóżko, swoim gorącym ciałemobok mojego.Wbiłam się głębiej we wklęsłość materaca. Był tak nieznaczącym człowiekiem.Kiedy zobaczyłam go poraz pierwszy, stał koło mojego ojca, mizerna kopia.Mniejszy,młodszy, a jednak w czymś podobny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •