[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zerknęłam na zdjęcie w dłoniach, na kpiący uśmiech Ingrid.Gdyjedna warstwa tajemnicy została zdarta, jej spojrzenie było na swójsposób bardziej nieme, jeszcze bardziej nieodgadnione niż przedtem.Opowieść o ucieczce, w którą chciałam wierzyć, najwyrazniej byłaprawdziwa.Czemu więc nie czułam silniejszej euforii? Ucieszyłam sięna wieść o tym, że Richard był w błędzie, że Grey nie zamordowałIngrid.Przyjemnie było przekreślić jego wizerunek zabójcy, z którymnigdy się nie oswoiłam.Jednak zadawnione urazy i poczucie winysprawiły, że z przykrością wykluczyłam możliwość, iż Ingrid zginęław okropnych okolicznościach tamtego dnia jak setki i tysiące innychzwykłych ludzi, że zamach położył nagły kres wszystkim wiązanymz nią nadziejom i jej wyjątkowości.Z niechęcią i podziwem przyjęłamto, że wybrała sobie taki oficjalnie znany i akceptowany los.Po namyśledoszłam do wniosku, że przecież dołączenie do masy męczenników bohaterów  których nazwiska jeszcze długo będą odczytywane napomnikach, których zdjęcia pojawiły się wraz z nekrologami nawielkich stronach  Timesa , nie było takim zwyczajnym wyborem.Pamiętałam, co czułam ostatnim razem w mieszkaniu Fleur,wiedząc i godząc się z tym, że Ingrid nie powierzyła mi żadnej z tychinformacji, żadnej z tych tajemnic.Starałam się zwrócić myśli kupytaniom o miejsce jej pobytu.Wyobraziłam sobie torbę podróżnąspakowaną i przygotowaną od wielu tygodni w oczekiwaniu na odpowiedni moment, dłoń zaciśniętą na jej uszach  i dalej mojawyobraznia już nie sięgała.Odmówiła mi posłuszeństwa niczymwierzchowiec przed skokiem przez zbyt wysoką przeszkodę, zbytszeroki rów z wodą.Na razie wystarczyła mi świadomość, że wiem, iżgdzieś przebywa; nie tam, na drugim brzegu rzeki, w cząsteczkachbetonowego pyłu.Była to tajemnica, którą Ingrid na razie z nikim się niepodzieliła.Wróciłam do piekarni i ze stosu leżącego obok wypełnionejsokami i coca-colą lodówki wzięłam wizytówkę.MANHATTANMUFFINS.Przez całą jej długość biegła zielona linia horyzontu.Wzięłam jeszcze jedną.Miałam już szarą kopertę, a teraz znalazłamkogoś w rodzaju świadka.W sklepie papierniczym kilka numerów dalejkupiłam znaczek pocztowy oraz kopertę, pożyczyłam długopisi napisałam na niej adres Fleur.Na odwrocie jednej z wizytówekzapisałam moje imię i adres e-mail, włożyłam ją do koperty i zakleiłam.Byłam już obeznana ze wszystkimi oznakami fałszu widocznymizdaniem Richarda w moim charakterze pisma: nierównomiernymnachyleniem liter, zdradzającym mnie, ostrym jak w  rekinim zębiekątem nachylenia kresek w literach  r ,  n i  m.Nie ukrywałam ich.Perspektywa cierpliwości, którą kilka dni wcześniej odkryłam nakońcu długiego spaceru z miejsca, gdzie dawniej znajdowało się WorldTrade Center, znowu się przede mną otworzyła i złagodziła ostrość,z jaką widziałam teraz wszystko dookoła.Zapomnieć się nie dało;sformułowane w trybie rozkazującym przypomnienie z pamiątkowegozdjęcia w piekarni nie byłoby mi potrzebne.Stary osad smogu i popiołupokrywał cegły budynku za moimi plecami oraz naroża skrzynki nalisty; chwyciłam brudną klapę, otworzyłam ją, wepchnęłam list dośrodka i odeszłam.Wtedy przypomniałam sobie mój niedawny sen,poczucie, że docieram do celu podróży, i odzyskałam pewność, żeujrzałam kawałek rzeczywistości.Zamarznięta ulica ustąpiła miejscazupełnie innemu krajobrazowi  zamazanemu, jaskrawoniebieskiemuhoryzontowi w oddali, okolonemu zielenią i ciepłem.*Richard siedział naprzeciwko mnie w kawiarni, w której umówiliśmy się na pierwsze spotkanie, gdy jeszcze grałam rolę jegoprześladowczyni.Kiedy mu powiedziałam, że skończyłam z tym, żechcę kontynuować żałobę, przez parę tygodni do mnie nie dzwonił.Starałam się być wyrozumiała, zdając sobie sprawę, jak ryzykowne jestczekanie.Wiedziałam też jednak, że to się opłaci.Jego głosw słuchawce telefonu sprawił, że poczułam nagłą ulgę i dostrzegłam cośjeszcze: promyk nadziei.Teraz siedzieliśmy przy tym samym stoliku,tyle że po przeciwnych stronach.Podczas pierwszego spotkania toRichard nie wymieniał jej imienia w rozmowie; teraz robiłam to ja.Wsypał sobie cukier do kawy, pomieszał ją i rzekł: Trinh zdobyła stypendium naukowo-badawcze, o które sięubiegała.Dowiedziałem się o tym od niej przedwczoraj.W związkuz tym wylatuje do Rzymu. To dobrze  stwierdziłam. Słyszałem też, że Jones spędzi swój urlop naukowy w Londynie.Nie spojrzał na mnie.Nie odpowiedziałam.Na stoliku pojawił się mój placek z wiśniami, z dwomawidelczykami na talerzu. A dokąd ty się wybierasz? Ja? Donikąd.Mam dużo pracy.I jestem coraz bardziejprzywiązany do mojego krzesła w bibliotece.Gałka lodów leżąca obok placka zaczęła się topić i rozpływać,czarne drobinki wanilii odznaczały się na białym tle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •