[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łe sięmnie pozbędziesz, a potem będziesz się z tym obnosił.No dalej, wiesz, czego chcesz.Zrób topo swojemu.Uczony wyglądał na urażonego.- Jak mógłbym upaść tak nisko, Bartimaeusie.Sądzisz mnie według swoichprzyziemnych standardów opowiadania dowcipów, które są równie godne pożałowania jakstan twojej esencji.Popatrz na siebie! Dziurawy jak gąbka.Gdybym był twoim panem,używałbym cię do mycia podłogi.Jęknąłem.- Tego jeszcze nie robiłem.Wszystko inne tak.- Jestem pewien, że tak.Hm, jakie to smutne, widzieć, że duch tak nisko upadł, nawetjeśli to ktoś tak rozpustny i irytujący jak ty.Jeszcze trochę, a zacznę się nad tobą litować.-Podrapał się po nosie.- Nie, nie dopuszczę do tego.Popatrzyłem głęboko w jasnoszare oczy.- To ty, prawda? - zapytałem.- Jasne, że ja.- Ale twoja esencja.Gdzie.?- Tutaj, ukryta w ciele naszego kochanego pana Hopkinsa.Jak musiałeś się jużdomyślić, to nie jest tylko przybrana postać.- Faquarl lekko zachichotał.- A cóż to za głupiptasi kształt przywdziałeś? Totem pierwotnych Amerykanów? Taki niechlujny iprzestarzały.Cóż, takie rzeczy są już za mną.- Jesteś w jego prawdziwym ciele? - zapytałem.- Fuj.To ohydne.Kto ci to zrobił,Faąuarlu? Kto jest twoim panem? - Niczego nie rozumiałem.- Moim panem? - Lewitujący mężczyzna zachwiał się z wesołości.-Cóż, oczywiście,jest nim pan Hopkins i jestem mu za to bardzo wdzięczny.Tak wdzięczny, że jak sądzę, będę z nim współpracował przez jakiś czas.-Znów wybuchnąłserdecznym śmiechem*.- Wiele się wydarzyło, odkąd ostatni raz się widzieliśmy,Bartimaeusie - kontynuował.- Pamiętasz, jak się rozstaliśmy?- Nie.- A jednak pamiętałem.- Podłożyłeś pode mnie ogień, stary przyjacielu.Zapaliłeś zapałkę i zostawiłeś mniepłonącego w zagajniku.Kruk poruszył się z trudem pod tasakiem.- W niektórych kulturach jest to gest wyrażający uczucie.Jedni się obejmują, innicałują, a niektórzy podpalają w małych zagajnikach.- Hm.Cóż, Bartimaeusie, służyłeś większej liczbie ludzi niż ja.Lepiej znasz ichzwyczaje niż ktokolwiek.Mimo wszystko to było trochę bolesne.- Przysunął się bliżej.- Nic takiego znów ci się nie stało - zaprotestowałem.- Widziałem cię kilka dni pózniej.Udawałeś koguta w kuchni.Nie byłeś zanadto przypieczony.A tak, na marginesie, co tyrobiłeś w kuchni? Zawsze się kręcisz wokół takich pomieszczeń**.Hopkins - albo Faquarl - kiwnął głową.- W kuchniach jest mnóstwo ładnej ostrej broni.- Dotknął tasaka koniuszkiem palca;ostrze drgnęło, kruki zatrzepotały skrzydłami.- To dlatego dzisiaj tu przyszedłem.Poza tymtu jest więcej miejsca niż w korytarzu na górze.Potrzebowałem przestrzeni, żeby trochępomachać ramionami.Przestrzeń to zaleta tego hotelu.Wiesz, w moim pokoju jest jaccuzi.Przekrzywiłem głowę.- Poczekaj chwilę - powiedziałem.- Znam cię jako Faquarla ze Spar-ty, jako BiczMorza Egejskiego.Widziałem cię pod postacią przybranego w czarną zbroję olbrzyma, kruszącego obcasami armie hoplitów.A kim jesteś' teraz? Człowiekiem o klatce piersiowejjak u gołębia, który lubi swoją wannę.Co się dzieje? Od dawna siedzisz w tej pułapce?- Tylko kilka miesięcy.Ale nie można powiedzieć, że to pułapka.Ambasador jestluksusowy, bardzo ekskluzywny.Widzisz.Hopkins lubił dobre rzeczy.Poza tym jest pozazasięgiem rządowych szpiegów, więc mogę przychodzić i wychodzić, kiedy chcę.Niewidziałem powodu, żeby zmieniać miejsce pobytu.Kruk przewrócił oczami.- Nie chodzi mi o hotel.Mówiłem o tym ciele.Chichot.- Odpowiedz jest ta sama.Mija zaledwie kilka tygodni, odkąd dobry pan Hopkins, jakto powiedzieć, zaprosił mnie do środka.Chwilę to trwało, zanim się zaaklimatyzowałem, aleteraz jest mi szalenie wygodnie.I, wbrew pozorom, moja moc wcale nie jest mniejsza, o czymwłaśnie przekonali się twoi przyjaciele.- Uśmiechnął się.- Od dawna tak dobrze się nienajadłem.- No, tak.- Zakaszlałem nieco skrępowany.- Mam nadzieję, że nie chcesz zrobić tegosamego ze mną.Przeszliśmy razem długą drogę.Wspaniałe koleżeństwo, mnóstwowspólnych doświadczeń.%Oczy pana Hopkinsa rozbłysły wesołością.- Tak jest lepiej, Bartimaeusie.Wróciło twoje poczucie humoru.Tak naprawdę nie chcęcię pożerać.Kruk zwisał z tasaka w raczej żałosny sposób.Teraz, gdy usłyszałem tę niespodziewanąnowinę, wziąłem się w garść.- Nie? Faquarlu.jesteś wielkodusznym przyjacielem! Przepraszam za ten incydent wzagajniku i za nasze walki o amulet, i za tę Konwulsję rzuconą od tyłu w Heidelbergu, wtrzydziestym drugim.- Zawahałem się.- Jak widzę, nie wiedziałeś, że to ja.Hm i za całąresztę.A więc.wielkie dzięki i gdybyś mógł wyjąć ten tasak, poszedłbym już sobie.Mężczyzna o pozbawionej wyrazu twarzy nie usunął tasaka.Nachylił się natomiast bliżejkruka.- Nie powiedziałem, że cię oszczędzę, Bartimaeusie.Tylko że cię nie zjem.W tymrzecz! Sam widok twojej esencji przyprawia mnie o niestrawność.Ale nie pozwolę ciodejść.Tej nocy umrzesz straszliwą.- Och.jak rany.- W tak bolesny i długotrwały sposób, jaki tylko uda mi się obmyślić.- Słuchaj, nie musisz się do tego posuwać.- Ale najpierw chcę ci coś powiedzieć.- Uśmiechnięta twarz Hopkinsa zbliżyła się domnie.- Chcę ci powiedzieć, że się myliłeś.Szczycę się elastycznym umysłem i żywą inteligencją, ale to mnie zamurowało.- Hę?- Mnóstwo razy - kontynuował Faquarl - przedstawiałem ci ideę.że dżiny będąpewnego dnia wolne.Dżiny takie jak ja i ty.Dlaczego walczymy? Bo jesteśmy szczuci nasiebie przez przeklętych ludzi, przez naszych panów.Dlaczego ich słuchamy? Bo nie mamywyboru.Mnóstwo razy myślałem, jak obalić te reguły, i mnóstwo razy mówiłeś mi, że sięmylę.- Niezupełnie tak to ujmowałem.Mówiłem, że jesteś skończonym.- Powiedziałeś, że nie wyrwiemy się z tych blizniaczych kłopotów, Bartimaeusie.Zproblemu wolnej woli i bólu.I widzę to znowu w twoich kaprawych oczkach! Ale mylisz się.Popatrz na mnie teraz, co widzisz?Zastanowiłem się.- Morderczego maniaka w ludzkiej formie? Obrzydliwą mieszaninę najgorszego, co jestw człowieku i dżinie? Hm.stawiam wszystko na jedną kartę: byłego wroga, patrzącego namnie z niespodziewaną litością i koleżeństwem? - Nie, Bartimaeusie.Nie.Powiem ci.Widzisz dżina bez bólu.Widzisz dżina, którydysponuje wolną wolą.Nie jestem zaskoczony, że nie rozumiesz.Od pięciu tysięcy lat niezdarzył się taki cud! - Wyciągnął bardzo ludzką rękę i łagodnie pogłaska! mnie po piórach.-Możesz sobie to wyobrazić, ty biedne, ranne stworzenie? Bez bólu, Bartimaeusie! Ach -westchnął - wyobraz tylko sobie, jak jasno dzięki temu mogę myśleć.Bez bólu.gdzieś w mojej zmęczonej, oszołomionej głowie zobaczyłem nagle obraz -szkielet Gladstone'a, podskakujący i koziołkujący.- Kiedyś spotkałem pewnego afryta - powiedziałem.- Też coś takiego powiedział, ale jegoesencja zamknięta była w ludzkich kościach i oszalał od tego.Na koniec wolał sczeznąć.niżżyć tak dalej.Faquarl wykrzywił twarz Hopkinsa w coś przypominającego uśmiech [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl