[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie czuję się jeszcze na tyle śpiąca, żeby się kłaść.Poradzę sobie z tąsuknią sama, a ty też masz za sobą długi dzień.Możesz iść.Bess uśmiechnęła się szeroko.– Na pewno?– Tak.– Delia machnęła ręką w kierunku drzwi.– Zmykaj.Pokojówka zachichotała, dygnęła i wyszła.Kiedy Delia została sama, przespacerowała się niespiesznie po pokoju,oglądając obrazy i zdobienia na obudowie kominka.Wiedziała, że Dela dopadłspecyficzny nastrój.Był niespokojny, rozdrażniony i, pomimo roztaczanychwkoło uśmiechów, ponury.Wyczuwała ów nastrój i domyślała się, z czego on wynika.RJednak niech ją diabli, jeśli przeprosi za to, że uratowała mu życie.Gdyby nie stanęła na stopniu powozu.Na samą myśl o tym, że mógłbyzginąć na jej oczach, Delię przeszyło lodowate zimno.Chłód rozprzestrzeniał się, aż zadygotała i otrząsnęła się z tej wizji.Schyliła się, znów wyciągając dłonie do ognia.TcLRaz jeszcze spojrzała na łóżko.Skrzywiła się w duchu, dziwiąc się swojejniechęci do tego, by się położyć.W końcu uzmysłowiła sobie, że odpowiada za nią popołudniowyincydent albo raczej jego następstwa.Wcześniej nie sądziła, że potyczka wywarła na niej tak głębokiewrażenie.W jej trakcie była zszokowana i przestraszona, niemniej wyszli ztego zasadniczo bez szwanku.Zatriumfowali, zwyciężyli, aczkolwiek niewielebrakowało.Teraz było już po wszystkim, nic im nie groziło.270Mimo to nie chciała spać samotnie w wielkim łożu.Coraz bardziej zirytowana na samą siebie mierzyła wzrokiemjasnoniebieski bezkres kapy, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi.Okręciła się na pięcie.Do pokoju zajrzał Del.Błyskawicznie zlustrował pomieszczenie,wślizgnął się do środka i zamknął za sobą drzwi.Na klucz.Przez krótką chwilę Delia rozważała, czy powinna poczuć się urażonapoczynionym przezeń domniemaniem,ale uznała, że nie może być takąhipokrytką.Nad ewentualną urazą zdecydowanie przeważała wdzięczność zato, że nie czeka jej samotny sen.Del przeszedł przez pokój i zatrzymał się tuż przed nią.Zrzucił maskęuprzejmości.Wiedział, że jego oblicze pochmurnieje, ona jednak przyglądałaRmu się spokojnie, ani trochę niezastraszona.Nawet odrobinę niezaniepokojona.Spojrzał na nią spode łba, okazując całe swe niezadowolenie.– Obiecałaś siedzieć w powozie i nie ruszać się stamtąd.– Tak też zrobiłam.Na początku.– Nie określiliśmy ram czasowych dla twoich poczynań.Rozumiało sięTcLsamo przez się, że zostaniesz na swoim miejscu do zakończenia sprawy.Minimalnie zmrużyła oczy.– Ja zrozumiałam także, że nie zamierzasz umrzeć.Ani też odnieśćpoważnej rany.– Nie zamierzałem.– Ja również nie – przeciwstawiła mu się nieprzejednanie.– Czy tadyskusja ma do czegoś prowadzić?– Tak! – Gdyby tylko zdołał ubrać tę myśl w słowa.Zajrzał jej w oczy,szukając inspiracji.– Jeśli nie umiesz podporządkować się moim rozkazom.271– Naprawdę nie widzę sensu w przerabianiu tego po raz kolejny.–.skąd mam być pewien, że nic ci nagle nie zagrozi? – Zaczerpnąłtchu.– Do diabła, kobieto, nie mogę funkcjonować, kiedy nie wiem, czywystarczy ci rozsądku, żeby trzymać się z dala od akcji.– I po prostu stać z boku, przyglądając się, jak cię zabijają? – Wspięła sięna palce, tak że znalazła się z nim niemal oko w oko.– Pozwoli pan,pułkowniku, że go poinformuję, iż taka sytuacja zdarzy się co najwyżej w pań-skich snach!Piorunowała go wzrokiem.Zacisnął wargi w wąską kreskę i odpowiedział jej równie wściekłymspojrzeniem.Raptem ujęła w dłonie jego twarz.– Zamknij się – mruknęła.RI pocałowała go.Jakby go chciała pożreć.Starał się zachować rezerwę.Udawało mu się to przez dwa uderzeniaserca.Później podzielił jej zachłanną potrzebę, wyszedł jej naprzeciw,dopasował się do niej, równoprawny uczestnik łapczywej wymiany.Mówił sobie, że powinien to wykorzystać – tę chwilę, jej dzikość i żądzę.TcLJej wyuzdanie.Że gdyby był mądry, pokierowałby jej pożądaniem,wstrzymując nagrodę, dopóki by nie obiecała.Naparła na niego, w niego, a jego procesy myślowe się zatrzymały.Wyparowały.Zarzuciła mu ramiona na szyję, przylgnęła biustem do jego klatkipiersiowej, biodrami i brzuchem otarła się grzesznie o jego erekcję – i przepadłz kretesem.Nie zdołał dłużej udawać, że nie jest od niej równie rozpaczliwie zależnyjak ona od niego.Że nie pragnie jej równie mocno, nie potrzebuje równie272mocno, nie pożąda równie desperacko jak ona jego, o czym zaświadczały jejwargi, usta, każda uwodzicielska krągłość ciała.Jej potrzeba była instynktowna, jawna i zdecydowana.Pragnieniezdawało się namacalne, odurzająca woń jej woli wypełniała powietrze.Pożądała go żywiołowo, był to pierwotny ból, który domagał się ukojenia.Wszystkie jej odczucia odbijały się w nim echem.Ich pocałunek krzykliwie obwieszczał, co za moment nastąpi.Wysunęładłonie z jego włosów i zamknęła mu je na barkach.Popchnęła Dela, a kiedyzaczął się cofać, pokierowała nim.Z powolnym rozmysłem prowadziła gotyłem do łoża.Nie opierał się.Ciekaw jej życzeń, podporządkował się, kiedy nacisnęła na jego barki;nie przerywając pocałunku, usiadł na skraju materaca.RWstąpiła między jego szeroko rozwarte nogi.Jedną ręką powiodła w dół,od jego ramienia, przez klatkę piersiową, brzuch.Do genitaliów, by zamknąćna nich dłoń.By pieścić z rozmysłem.Zaciskając zęby, pozwolił jej na tę zabawę.Sięgnął ku jej plecom iTcLodnalazł sznurówki sukni.Odkąd po raz pierwszy ujrzał Delię w tej kreacji wsalonie Madame Latour, jego ambicją stało się powoli ją z niej rozebrać.Teraz zyskał okazję zrealizowania owej ambicji, Delia zaś się niesprzeciwiała.Wolno zsunął śliską złotą satynę z jej idealnych łopatek, a potemściągnął wraz z halką niżej, odsłaniając jej wspaniałe piersi.Nadeszła jego kolej na to, by pieścić i nauczać.Jej kolej, żeby jeszcze bardziej się podniecić.Jęknęła, odrywając usta odjego ust.Wygięta w łuk, odchyliła się do tyłu, przytrzymywana silnymi dłońmiDela, on zaś skłonił głowę i rozpalonymi wargami przywarł do jej ciała.273Posiadł je żarliwie.Kiedy wreszcie cofnął się i przepchnął suknię przez jej krągłe biodra,skąd dalej zsunęła się sama, z szelestem ocierając się o nogi Delii, nim opadłana podłogę, jej skóra barwy kości słoniowej dawno zarumieniła się z po-żądania, sutki stwardniały, piersi nabrzmiały.Powieki ciążyły jej tak bardzo, że ledwo zdołała unieść je na tyle, bycokolwiek widzieć, kiedy rozpinała mu guziki i brała w dłonie jego erekcję.Zamknął oczy, tłumiąc jęk.Jej dłonie posiadły go, aż w końcu płonącemu pod skórą pożądanie stało się nie do zniesienia.Nachyliła się i ugryzła go w płatek ucha.Zyskała tym jego uwagę.– Chcę mieć cię w sobie.Teraz.Nie musiała prosić po raz drugi.Chwycił ją w talii i podniósł, opierająckolanami o kapę, tak że znalazła się nad nim okrakiem.RBez wahania przysunęła się bliżej.Zamknęła drobną dłoń na jegoczłonku i naprowadziła żarłoczną żołądź między swe gładkie wargi.A potem na niego opadła.Wzięła go w siebie.Powietrze wolno opuszczało płuca Delii, kiedy obniżała się miarowo, aTcLon ją wypełniał.Rozciągał, dopełniał.Mieć go tak głęboko w sobie wydawało jej się bardziej niż dobre,bardziej nawet niż rozkoszne.Kiedy spenetrował ją głębiej, szturchnął jej łono, ruszyła w górę.Podniosła się, szacując odległość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •