[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie masensu atakować czarodzieja, pomyślałem.Wróciłem do chłopca, który wcią\ bez ruchu tkwił pod krzakiem.- Nie idziemy - powiedziałem.- To mag.- Widzę - smarknął.- Znam go.To jest Lime, jeden z ludzi Lovelace'a.Niewiem, czemu wciągnięto go w spisek.Miernota.Kiedyś napuściłem na niego\ądlące demony.Spuchł jak balon.- Naprawdę? - Muszę przyznać, \e byłem pod wra\eniem.- I co byłopotem?Wzruszył ramionami.- Dostało mi się.Ktoś się zbli\a?Na zakręcie przed nami pojawił się rower.Siedział na nim niski, otyłymę\czyzna, jego nogi wirowały jak śmigła helikoptera.Nad przednim kołembył wielki koszyk, przykryty cię\kim białym suknem.- To rzeznik - stwierdziłem.Chłopak wzruszył ramionami.- Mo\e.Bierzemy go?- Zmieściłbyś się w jego ubranie?- Nie.- To go przepuszczamy.Będą inni.Rowerzysta z zaczerwienioną twarzą i cię\ko dysząc dojechał do krzy\ówki,zahamował, otarł czoło i ruszył dalej, w stronę dworu.Zledziliśmy gowzrokiem - chłopiec przyglądał się koszykowi.- Aakomy kąsek - stwierdził tęsknym głosem.- Umieram z głodu.Minął jakiś czas i rzeznik rowerzysta wrócił.Pedałując, wesoło po-gwizdywał.Koszyk miał teraz pusty, ale, bez wątpienia, portfel pękaty.Za\ywopłotem jeden ze stra\ników mknął jego śladem wielkimi skokami.Wsłońcu ciało i podarte ubranie d\inna były niemal przezroczyste.Rzeznik odjechał daleko.Chłopak stłumił kichnięcie.Stra\nik odleciał.Wspiąłem się po kolczastej łodydze krzaka i rozejrzałem się.Niebo byłoprzejrzyste, słońce darzyło pola ciepłem, nietypowym o tej porze roku.Adrogą nikt nie jechał.283Przez następną godzinę jeszcze dwukrotnie do krzy\ówki zbli\ały się ró\nepojazdy.Najpierw półcię\arówka z kwiaciarni, którą prowadziła niechlujnakobieta z papierosem w ustach.Ju\ miałem na nią skoczyć, kiedy kątemmysiego oka spostrzegłem trójkę stra\ników pod postacią kosów - leniwieszybowali nad zagajnikiem.Ich paciorkowate oczy łypały w ró\ne strony.Bezszans - mogli wszystko dojrzeć.Schowałem się i pozwoliłem kobieciespokojnie przejechać.Kosy odleciały i kabrioletem nadjechał mag, tym razem od strony po-siadłości.Niemal całą twarzy zasłaniały mu czapka i gogle.Kiedy przemknąłobok mnie, dostrzegłem tylko rudawą brodę, krótką i zadbaną.- Kto to? - zapytałem.- Kolejny wspólnik?- Nigdy go jeszcze nie widziałem.Mo\e to ten, który wczoraj przyjechał.- Nie siedział tam długo, kimkolwiek jest.Chłopca ogarniała coraz większa złość.Kopnął kępę trawy.- Jeśli wkrótce się tam nie dostaniemy, zaczną przyje\d\ać inni goście.Musimy mieć czas, \eby zorientować się, co się dzieje.Ach! Gdybymtylko miał więcej mocy!- Odwieczna bolączka magów - odparłem zmęczony.- Cierpliwości.Spojrzał na mnie dziko.- śeby być cierpliwym, trzeba mieć czas.A my tego czasu nie mamy.Ale okazja zdarzyła się ju\ dwadzieścia minut pózniej.Znów usłyszeliśmy warkot samochodu i znów poszedłem na drugą stronęzagajnika.Popatrzyłem ze szczytu nasypu - i ju\ wiedziałem, \e to właśnie to.Drogą jechała ciemnozielona półcię\arówka ze sklepu spo\ywczego, wysoka,kwadratowa, z eleganckimi, czarnymi błotnikami i błyszczącą, świe\o umytąkaroserią.Na boku wielkie czarne litery informowały: SQUALLS I SYN, SKLEPSPOśYWCZY Z CROYDON, SMACZNE WIKTUAAY DLA WYśSZYCH SFER - i, kumojej radości, wyglądało na to, \e siedzą w niej Squalls i syn.Kierowcą byłstarszy, łysy jegomość, towarzyszył mu wesoły młodzian w zielonej czapce.Obaj chyba specjalnie wystroili się na swój wielki dzień i ju\ nie mogli się godoczekać.Głowa starszego była gładka, jakby wypucowana na wysoki połysk.Za kamieniem polna mysz naprę\yła muskuły.Auto podjechało bli\ej, silnik turkotał i ryczał pod maską.Spojrzałem wniebo.śadnych kosów, \adnych niebezpieczeństw.Czysto.284Furgonetka znalazła się na wysokości zagajnika, niewidoczna z odległejbramy do Heddleham.Panowie Squalls otworzyli okna, by rozkoszować się świe\ym powietrzem.Syn mruczał wesoło.W połowie zagajnika usłyszał szelest.Spojrzał w prawo.I zobaczył polną mysz - w pozycji atakującego karateki, z wyciągniętymipazurkami i przede wszystkim wysuniętymi do przodu nogami leciała prostona niego.Wpadła przez otwarte okno.A oni nie zdą\yli zareagować.W kabiniezakotłowało się, zakołysała się gwałtownie.Wóz skręcił i zjechał na błotnistyskraj drogi, koła zabuksowały się i wpadły w poślizg.Silnik zakrztusił się, poczym zgasł.Przez chwilę panowała cisza.Potem otworzyły się drzwiczki od stronypasa\era.Człowiek bardzo podobny do Squallsa sięgnął do kabiny i wyciągnąłnieprzytomnych Squallsów.Syn wyglądał jak obdartus.Szybko przeniosłem obu przez drogę, nad skarpą i w głąb zagajnika.Ukryłem ich tam pod gąszczem je\yn i wróciłem do samochodu*.Teraz musiałem pokonać największe trudności.D\inny i pojazdy po prostudo siebie nie pasują.To nieprzyjemne uczucie być zamkniętym w blaszanympudle, wdychać smród benzyny i oleju, zapach sztucznej skóry i człowieka.Jak słaby i nędzny musi być gatunek ludzki, skoro, by podró\ować, potrzebujetak paskudnych środków.A poza tym nie miałem pojęcia, jak się prowadzi samochód**.* Faquarl stwierdziłby, \e lepiej ich po\reć, a Jabor nic by nie stwierdził, tylko to zrobił.Ale ja odkryłem, \e ludzkie mięso powoduje u mnie bóle esencji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexWarren Adler Wojna państwa Rose 01 Wojna państwa Rose
§ Menzel Iwona W poszukiwaniu zapachu snów 01 W poszukiwaniu zapachu snów
Lachlan M D Synowie boga 01 Synowie boga (2)
Robbins Harold Handlarze snów 01 Handlarze snow
§ Rudnicka Olga (01) Zacisze 13 Zacisze 13
Reynard Sylvain Piekło Gabriela 01 Piekło Gabriela
Kalifornijska noc 01 Kalifornijska noc Adler Elizabeth
Alexandra Bracken Mroczne umysły 01 Mroczne umysły
Samantha Young Wbrew zasadom (2)
Fredro Aleksander Sluby Panienskie 9789185805594