[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie rób nic, co mogłoby cięnarazić na niebezpieczeństwo.To chyba nie jest dobry czas nakonfrontację z nim.Nie musisz niczego udowadniać, Maddy.Niemusisz zasługiwać sobie na jego przyzwolenie.Jedyne, co masz zrobić,to odejść, kiedy będziesz gotowa.On cię nie uwolni, sama się musiszuwolnić i wiać co sił w nogach, dopóki nie znajdziesz się za granicą.- WRSpewnym sensie było to jak ucieczka z kraju rządzonego przezkomunistów.- Wiem.Tak właśnie było, kiedy odchodziłam od Bobby'ego Joe.Zostawiłam obrączkę na kuchennym stole i wiałam co sił w nogach.Dopiero po paru miesiącach dowiedział się, gdzie jestem, ale wtedybyłam już z Jackiem.W pierwszym okresie mojej pracy w sieci byłamlepiej chroniona niż sam papież.- Może się zdarzyć, że teraz też będziesz potrzebować ochrony.-Patrzył na nią długo i twardo.- Nie chcę, żeby ci zrobił krzywdę.Albo, co gorsza, zabił cię czy porwał i wywiózł gdzieś.Tego jednakBill nie powiedział na głos, choć wcale tego nie wykluczał.Jack mógłbyć do tego zdolny.Zdaniem Billa był socjopatą, człowiekiem bezsumienia.- Uważaj na siebie - powtórzył i uśmiechnął się, przypomniawszysobie jej córkę - mamo.Lubię myśleć o tobie jako o matce.Pasuje to dociebie.- Ja też lubię.To wspaniałe uczucie - spojrzała na niego149rozpromienionym wzrokiem.- Ciesz się tym.Zasługujesz na to.- Uścisnął ją na pożegnanie i stojącna chodniku, patrzył jak odjeżdżała.W dwie godziny później do jej pokoju wniesiono wielki bukiet.Kwiaty były we wszystkich odcieniach różu, a między nimi tkwiłyróżowe baloniki i różowy misiaczek.Do bukietu dołączona była kartka:Gratuluję córki! Uściski - Bill.Włożyła ją do szuflady i z uśmiechem popatrzyła na bukiet.Jakie tomiłe ze strony Billa.Maddy była wzruszona.Zadzwoniła, żeby mupodziękować i powiedzieć, jak bardzo jej się to podoba, ale nie było gojeszcze w domu.Nagrała podziękowanie na sekretarkę.Wciąż jeszcze się uśmiechała, gdy w godzinę później do pokojuwszedł Jack.- Co to jest, do diabła? - spytał z wściekłością, patrząc na różowebaloniki i misia.Nietrudno było się domyślić, z jakiej to okazji.- To taki żart.Nic ważnego.- No jasne, skąd.A kto to przysłał, do pioruna? - obrzucił bukietspojrzeniem w poszukiwaniu kartki, ale nic nie znalazł.Maddy wpopłochu próbowała wymyślić coś sensownego.RS- To od mojego terapeuty - powiedziała spokojnie i natychmiast zdałasobie sprawę, że nie jest to dobra odpowiedź.Przed laty chodziła doterapeuty, ale przestała przez Jacka.Czuł się zagrożony i wciążpowtarzał, że facet jest niekompetentny.Koniec końców uznała, żeprościej będzie zrezygnować z terapii.Teraz zdała sobie sprawę, że tobył element mistrzowskiego planu Jacka: izolować ją.- Zaczęłaś znowu do niego chodzić? Kiedy?- Właściwie to po prostu przyjaciółka.Kobieta.Jesteśmy razem wkomisji do spraw przemocy, wiesz.- Oszczędź mi tego.Kto to jest? Jakaś lesba z ruchu wyzwoleniakobiet?- Ma chyba z osiemdziesiąt lat, jest babcią kilkorga wnuków.Interesująca kobieta.- Wyobrażam sobie.Musi być zgrzybiała.A tak przy okazji, Mad,jeśli będziesz o tym trąbić na prawo i lewo, to bardzo prędko zobaczysztę historię w brukowcu.Myślę, że będzie ci wtedy miło poczytać, bo jakobezrobotna będziesz miała dużo wolnego czasu.Tak że na twoim miejscu150trzymałbym raczej buzię na kłódkę.I powiedz tej małej dziwce zMemphis, żeby swoją też trzymała, bo inaczej wytoczę jej proces ozniesławienie.- Jeśli powie, że jest moją córką to nie będzie zniesławienie -powiedziała Maddy spokojnie, choć nie była spokojna.- To prawda, iona ma prawo o tym mówić.Ale obiecała mi, że nie będzie.I nienazywaj jej małą dziwką Jack.To moja córka.Mówiła grzecznym, opanowanym tonem.Jack spojrzał na nią wrogo.- Nie mów mi, co mam robić, Maddy.Nie pamiętasz? Jesteś mojąwłasnością.Już otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć, ale do pokoju weszłasekretarka, więc dała spokój.Ale w tym tkwiło sedno sprawy: Jack byłprzekonany, że żona jest jego własnością.A ona przez dziewięć latpozwalała mu w to wierzyć, bo sama była o tym przekonana.Alekoniec z tym.Po prostu nie może grać dłużej tej roli.A może rozjaśniłojej się w głowie?W parę minut potem Jack poszedł do siebie.Niemal natychmiast pojego wyjściu zadzwonił telefon.Bill odebrał jej wiadomość i dzwonił,żeby powiedzieć, jak mu miło.RS- Kocham kwiaty! - Maddy lekko wytrącona z równowagi wizytąmęża, znowu się rozpromieniła.Jak to dobrze, że schowała wizytówkęBilla.Byłoby na pewno gorzej.- To takie miłe z twojej strony, Bill.Dziękuję ci.I za lunch także.- Już teraz mi cię brakuje - powiedział jak młodzieniaszek, lekkozmieszany.Od wielu lat nie posyłał kwiatów nikomu oprócz żony.No,ale odzyskanie córki koniecznie należało uczcić.Wiedział, ile to dlaMaddy znaczy, i był głęboko poruszony i opowieścią, i zaufaniem, jakiemu okazała.Oczywiście, że nigdy jej nie zaradzi.Jedyne, czegopragnął, to jej pomóc.Byli przecież przyjaciółmi.- I będzie mi ciębrakowało, jak wyjadę.Śmiesznie było to mówić i oboje to zauważyli.Maddy jednak zdałasobie sprawę, że jej również będzie go brakowało.Przywykła polegać nanim, przywykła do tego, że jest w pobliżu.Nawet jeśli nie widywali sięczęsto, codziennie ze sobą rozmawiali.No, rozmawiać też będą mogli,kiedy Bill będzie w Vineyard.Z wyjątkiem weekendów, naturalnie.Tobyłoby zbyt niebezpieczne dla niej.151- Wracam za dwa tygodnie, Maddy - ciągnął Bill.- Staraj się przez tenczas być ostrożna.- Będę ostrożna.Obiecuję.Życzę ci miłego pobytu z dziećmi.- Nie mogę się już doczekać, kiedy zobaczę Lizzie.To było tak, jakby została jej przywrócona część jej samej, część októrej braku już prawie nie pamiętała.Nie zdawała sobie dotąd sprawy,jak wielka i ważna jest ta odebrana jej część.Teraz, gdy ją odzyskała,czuła to całym sercem i duszą.- Nieługo ją poznasz, Bill.Trzymaj się.Skończyli rozmowę, a ona siedziała jeszcze chwilę, patrząc w okno imyśląc o Billu i kwiatach, które jej przysłał.Sympatyczny człowiek,dobry przyjaciel.Jak to dobrze, że go poznała! Zabawne, jak toczy sięto życie: czasem coś odbiera, kiedy indziej daje.Tyle już w życiustraciła, tylu poznała później innych ludzi, tyle innych spraw, innychmiejsc.Czuła się teraz zjednoczona ze swoją przeszłością.Trzeba byłotylko zapewnić sobie bezpieczną przyszłość.Wierzyła, że los znowuokaże się dla niej łaskawy.W swoim domu na Dunbarton Street Bill także wpatrywał się w okno.Jego modlitwy były jednak sprecyzowane dokładniej.Modlił się oRSbezpieczeństwo dla Maddy.Każdym nerwem czuł, że jest wniebezpieczeństwie.O wiele większym, niż przypuszczała.152Rozdział czternastyDwa tygodnie nieobecności Billa minęły dość spokojnie.Na tydzieńwyjechali z Jackiem do Wirginii, a tam miał zawsze lepszy nastrój.Cieszył się swoją farmą, końmi.Parę razy latał do Waszyngtonu naspotkania z prezydentem.Ilekroć wyjeżdżał albo kiedy wybrał się nakonną przejażdżkę, Maddy dzwoniła do Billa do Vineyard, a przedtemBill codziennie telefonował do niej do pracy.- No i jak on się zachowuje? - pytał z troską.- Wszystko jest w najlepszym porządku - uspokajała go.Nie bawiłasię wprawdzie za dobrze, ale nie czuła też, by groziło jejniebezpieczeństwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •