[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest to godne pożałowania,ale nie do uniknięcia!Godne pożałowania, ale nie do uniknięcia.W jakiś sposób słowa te były dla Ruiza ulgą.Kiwnąłgłową i wzruszył ramionami.Jak można dyskutować z prawdą?Warren obrócił się ku Garcii.- Ja nie mam problemów, Hank - powiedział Garcia.Warren uśmiechnął się i spojrzał na zegarek.- Dobra* ruszamy z tym koksem.Za dwadzieścia czterygodziny będziecie chłopaki z powrotem w Miami na tej samej dupie, którąście tam zostawili.Chodzcie, dupki, złapiemy naszego robocika.Ruiz i Garcia wyszczerzyli zęby.Teraz mamy wreszcie drużynę, pomyślał Warren.Zwit rozbłyskiwał poza górami, gdy niebieska furgonetka podjechała do blokady zainstalowanejprzez Sandinistów zaraz za miastem.Ruiz, który prowadził, zwolnił, pytając Warrena:- I co teraz?- Spokojnie - mruknął tamten - rutyna.Gdy sierżant podchodził do kierowcy, od strony pasażera do furgonetki podbiegł radośniewyszczerzony Alonzo.- Gówno - powiedział Garcia - znalazł nas, pierdolony.Warren czuł, że się gdzieś zapada.Jak misja może się udać, skoro nie mogą zgubić jednego głupiegożołnierza? Sierżant mówił coś do Ruiza, a ten tłumaczył: - Powiada, że Silva musiałpożyczyć ostatniej nocy Alonza na patrol, ale go zwraca.Fajnie co? - Dlaczego Silva to zrobił? -Wspaniale - powiedział Warren.Nie było wyjścia.- Podziękuj mu.Garcia wdrapał się z powrotem do tyłu, do Warrena, a Alonzo ulokował się koło kierowcy.Ruizwłączył bieg i ruszyli.Alonzo obrócił się do Ruiza, wyciągając dłoń:- Guufno, skurszyszyn, czo too jes?237Garcia zaśmiał się.- Skąd on to wziął? - Nie interesuje mnie, skąd to wziął, Garcia - Warren skarciłgo spojrzeniem, po czym wyciągnął się na siedzeniu.- Obudz mnie za piętnaście minut.Alonzo nucił Lo Siento Mi Amor wybijając rytm na desce rozdzielczej.Garcia zastanawiał się czy rzeczywiście jest tak zadowolony, na jakiego wygląda.Czy robi z nas durni? Co ma u diabła takiego,co czyni jego życie takim cholernie cudownym? Dwa lata w armii komuchów, praktycznie bez żołdu,a potem przyszłość w nędzarskim kołchozie? To jest przyszłość?Ruiz zwolnił, żeby wyminąć wóz zaprzężony w osła, z górą trzciny cukrowej.Garcia patrzył nawielkie drewniane koła, z całą pewnością ręcznej roboty, pomalowane na jaskrawy niebieski kolor iprzyozdobione wieńcami kwiatów.Uśmiechnął się z tego paradosku.Tylko kmiotki mogli dekorowaćtakie gówno.Nic nie mieli, ale kochali to, co posiadali.Jeśli nie byłoby wozu, musieliby ten zasranyładunek targać na ośle.My natomiast mamy wspaniałe, wysokiej techniki maszyny jak Solo, którekrążą wokół, mordując nas.A Solo nawet nie został udekorowany.Warren obudził się godzinę pózniej na punkcie kontrolnym w El Tigre.%7łołnierze sprawdzilidokumenty.Puścili.Warren usiadł za Garcia, szepcząc: - Zasłaniaj mnie, wyciągnę sprzęt.- Garcia skinął głową i pochylił się bliżej Alonza, a Warren podniósł płytę schowka.Wepchnąłdługopis w otwór, między plątaninę kabli.Płyta odskoczyła.Spojrzał na innych.Garcia trajkotał doAlonza, zajmując jego uwagę.W wyściełanym schowku znajdowały się cztery dokładnie wpasowanealuminiowe skrzynie na kamery.Warren wyciągnął je i postawił na podłodze.Zamknąłschowek, potem brał każde pudło na kolana i otwierał: jedno przenośne radio z koderem KL-43,jeden granatnik M-79, rozmontowany, ze specjalnie wykonanymi pociskami przeciwpancernymi,jedna bomba w nylonowym pokrowcu ze zdalnym detonatorem, dwa kałasznikowy z zapasowymimagazynkami, wszystko w porządku.Warren powtórnie otworzył schowek.Sprawdził rząd dziewięciu przełączników  w dół lub  wgórę , zgodnie z kodem.Czerwone światło zabłysło trzykrotnie i zgasło.To samo 238w następnym rzędzie.Tym razem po trzech błyskach światło już pozostało.System samozniszczeniabył włączony.Sygnał radiowy z odległości rozsadzi furgonetkę w drobny mak.Garcia odwrócił się i zbliżył twarz do Warrena.- Co zrobimy z naszym opiekunem?- Niech zostanie w samochodzie, jak ostatnim razem.Garcia przyglądał się Warrenowi.- Chcesz wysadzić faceta w powietrze? Jest tak samoniebezpieczny jak moja babka, Hank.- To jest sandinistowski żołnierz, Garcia.Ludzie obrywają, pamiętasz? Na wojnie tak bywa.Garcia patrzył dalej, ale Warren nie spuszczał wzroku.- Pamiętam tego faceta, Boba Warrena, który postawił się, żeby uratować nieprzyjaciela, rannegoGwatemalczyka.Gdzie on się podział?Warren patrzył nie widząc Garcii, zatopiony we wspomnieniach.Uratował Gwatemalczyka. Rebeliancki oddział, którym dowodził - a naprawdę banda najemników zgromadzona przez Firmę -złapała rannego chłopca.Postanowili go zabić, żeby nie mieć kłopotów.Warren zaczął bronićdzieciaka.Kiedy zignorowano jego rozkazy - wyciągnął broń.Chłopak przeżył, ale kiedy Warrenwrócił do Miami, jego szef przepuścił go przez wyżymaczkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •