[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dobra dziewczyna.Do pokoju wlewało się jasne światło& nie, do kolejnej klatki.Nie byłam już przywiązanado łóżka.Byłam przykuta do tylnej ściany, na szyi miałam metalową obręcz i teraz nosiłamszpitalną koszulę.Choć wciąż byłam pozbawiona stanika i majtek.Wyprostowałam sięgwałtownie i natychmiast doznałam zawrotu głowy.Doziz cofnął się czym prędzej i zatrzasnął drzwi klatki, zamykając mnie w środku z zombi.Nie pierwszym z brzegu.Z Kat.Natychmiastowy zwrot w grze.Mój największy koszmar  moja największa nadzieja.Człowiek w kombinezonie pod klatką.Trzymał pilota, a ona miała na szyi obręcz.Jejskóra odznaczała się lekko szarawym odcieniem.Włosy były skłębione, oczy bardziej różowe niżczerwone, pod nimi widniały ciemne półksiężyce.Złamany obojczyk wciąż przebijał skórę.Nogabyła skręcona pod dziwacznym kątem.Czy w tej istocie kryła się jeszcze choć cząstka mojej przyjaciółki?Pomrukując i pojękując, wyciągnęła do mnie ręce.Skoczyłam na nogi, zachwiałam się. Teraz  powiedziała pani Smith.Kat się zbliżyła niepewnym krokiem.Nie mogłam zmusić się do tego, by z nią walczyć.Po prostu& nie mogłam. Kiedy zatopiła zęby w mojej szyi, zatoczyłam się do tyłu, uderzając o ścianę.Ostry ból,ogień płonący w żyłach.Zamiast ją odepchnąć, objęłam jej barki i przytrzymałam. Wez, czegokolwiek potrzebujesz  wyszeptałam.Po policzkach spłynęły mi łzy. Dosyć  oznajmiła zniecierpliwiona pani Smith. Najmniejsza dawka powinnawystarczyć aż nadto.Kat oderwano ode mnie.W jej zębach pozostał kęs mojego ciała.Osunęłam się na kolana, modląc się, czekając.%7ływiąc nadzieję. Działa!  wykrzyknęła pani Smith. Naprawdę działa.Obie pozbywają się infekcji.Szarość zniknęła ze skóry Kat całkowicie.Róż spłynął z oczu, ukazując orzechowąbarwę, którą tak kochałam. Nie ma toksyny  zauważył Doziz. Dziewczyna jest teraz świadkiem  dodała pani Smith.Ich podniecenie było zarazliwe.Nie ma toksyny.Zwiadek jak Emma i Helen.To był cud.Coś więcej, niż mogłam sobie wymarzyć.Gdybym uzyskała tę umiejętność wcześniej, mogłabym też ocalić Trinę, Lucasai Collinsa.Radość i rozpacz  bolesna kombinacja.Zacisnęłam zęby.Winiłam panią Smith za to, copowinno być, a nie było.Za jej obojętność wobec skutków ubocznych.Za jej brak etyki.Za niąsamą.Stanowiła większe zło niż zombi, z którymi walczyłam.One były tylko bezrozumnymiistotami, którymi kierował instynkt.A wszystko, co ona robiła, stanowiło efekt świadomejdecyzji.Trzeba ją było powstrzymać.Obojczyk Kat wskoczył na swoje miejsce, noga się wyprostowała, ona sama zaśrozejrzała się po laboratorium, wyraznie zagubiona. Gdzie jestem? Co się dzieje?  Jej spojrzenie spoczęło na mnie, oczy rozwarły sięszeroko. Ali! Jesteś ranna. Przejść do fazy drugiej  poleciła pani Smith.Posługując się pilotem połączonym z czujnikiem na obręczy Kat, człowiek w skafandrzezmusił ją do opuszczenia klatki. Co się dzieje?  powtórzyła Kat, próbując zaprzeć się nogami o podłogę. Dlaczego niemogę się zatrzymać? Przestańcie!  Moje łańcuchy zagrzechotały, kiedy się szarpnęłam. Puśćcie ją!Kat podeszła do łóżka stojącego z boku.Leżało na nim przywiązane do niego ciało  jejciało.Wyciągnęła rękę, dotknęła go.Kiedy nic się nie stało, znowu wyciągnęła rękę& I znowu. Proszę pani? Doktorze?  spytał człowiek w kombinezonie. Nie działa  oznajmił Doziz. Ali!  załkała Kat. Pomóż mi! Puśćcie ją!  krzyknęłam.Pani Smith westchnęła, nie zwracając na mnie uwagi. To rozczarowujące, ale nie koniec świata.Zbadamy świadków i znajdziemy sposób, bysię nimi posłużyć.Kat, zdeterminowana i oszalała, zdołała oprzeć się impulsom i człowiekowiw kombinezonie; kopała i wymierzała ciosy, wykorzystując to, czego ją nauczyłam; mężczyznaupuścił pilota, który roztrzaskał się na podłodze, a obręcz rozsunęła pośrodku.Kat zdarła jąz siebie i odrzuciła.Nagle moja najlepsza przyjaciółka uniosła się w stronę sufitu.Wyciągnęła domnie ręce, a ja wyciągnęłam ręce do niej. Ali! Nasze spojrzenia spotkały się po raz ostatni  a potem zniknęła.Poczułam druzgocący smutek.Osunęłam się na kolana.Odeszła.Znowu.Aleprzynajmniej była teraz bezpieczna.Anima nigdy nie zdołałaby jej skrzywdzić. Idiota!  rzuciła wściekłym głosem pani Smith. Przepraszam  odparł człowiek w kombinezonie, pochylając głowę. Oszczędz sobie.Nie da się sprowadzić dziewczyny z powrotem. Przyłożyła dłoń doczoła, jakby chciała sprawdzić, czy ma gorączkę. Przyprowadz następnego zombi i tym razembądz ostrożniejszy.Oddalił się pospiesznie i wrócił niebawem ze starszym zombi.Rodzaju męskiego.Drzwiklatki otworzyły się i stwór w obręczy wszedł do środka.Ruszył w moją stronę, a ja nie miałam żadnych skrupułów, by walnąć go w głowę.Gdysię zatoczył do tyłu, kopnęłam go w pierś.Zatoczył się ponownie.Próbowałam opuścić ciałoi przywołać ogień, ale nie udało mi się ani jedno, ani drugie. Jesteś zbyt słaba, panno Bell!  zawołała pani Smith. I nie marnuj naszego czasu,próbując wykorzystać inne umiejętności.Odebrałam je.Helen nie była jedyną, która potrafiłakraść.Nie.Nie!Kiedy zombi znów na mnie ruszył, wpakowałam mu dłoń prosto w nos.Wbicie chrząstkiw mózg nie powstrzymało go.Kłapnął na mnie zębami.Obróciłam się i walnęłam go łokciemw skroń, rzucając na ziemię, gdzie wylądował na czworakach. Złap go  nakazała pani Smith, a człowiek w kombinezonie wsunął do klatki metalowyhak i chwycił zombi za szyję.Był już od jakiegoś czasu martwy.Nie miał żadnych włosów.Tak jak brwi ani rzęs.Oczyświeciły mu intensywniejszą czerwienią niż u większości jego pobratymców, jakby dobrzei często go karmiono.Był wysoki.Albo byłby wysoki, gdyby nie garbiły mu się ramiona.Nosiłstary garnitur, mankiety marynarki i spodni już się wystrzępiły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl