[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niechże pan da spokój, panie Audley!- Nigdy się nie przyznaję do podłych nastrojów.Uniosła brwi.- Woli pan je znosić niż o nich mówić? Zachichotał.- Właśnie!Bez pośpiechu, w przyjaznej atmosferze udali się do tylnej częścidomu.Pan Audley od czasu do czasu próbował wyciągnąć od swojejtowarzyszki informację, dokąd właściwie zmierzają.- Nie powiem! - zarzekała się Grace, starając się nie zwracać uwagina ogarniające ją uczucie radosnego niepokoju i oczekiwania.-Jeślispróbuję o tym opowiedzieć, nie będzie to wcale interesujące.187RS - Po prostu jeszcze jeden salon, nieprawdaż?Może tak było dla innych.Dla niej jednak był to niezwykły,zaczarowany salon.- A propos, ile ich tu jest? - zagadnął Jack.Grace zatrzymała się ispróbowała policzyć.- Nie jestem pewna.Księżna uznaje tylko trzy z tutejszych salonów,toteż rzadko korzystamy z pozostałych.- Obrastają kurzem i pleśnią? Uśmiechnęła się.- Są sprzątane codziennie.- No tak, oczywiście.Rozejrzał się dokoła, jej zaś przyszło na myśl, że nie wydaje się anitrochę przytłoczony otaczającym go przepychem.Raczej ubawiony.Nie, to nie było dobre określenie.Może raczej zaskoczenie i lekkaironia.Jakby się zastanawiał, czy nie warto by sprzedać tego wszystkiegopo dobrej cenie, a potem skłonić inną księżnę, żeby go porwała może donieco mniejszego zamku?- Pens za pani myśli, panno Eversleigh - zaproponował Jack.- Choćpewien jestem, że warte są co najmniej funta.- Znacznie więcej! - rzuciła mu przez ramię.Jego dobry humor był zarazliwy i Grace poczuła się jak kobietka.Było w tym coś zupełnie nowego i czarującego.Uniósł ręce w geście kapitulacji.- Obawiam się, że to dla mnie zbyt wysoka cena.Jestem tylkoniezbyt zamożnym rozbójnikiem.Przechyliła głowę na bok.- Czy to znaczy, że okazał się pan niezdarą w tym fachu?188RS - Morderczy cios - przyznał.- Tyle że niecelny.Miałem przed sobązdecydowanie obiecującą karierę.Zycie rozbójnika odpowiada mi jaknajbardziej.- Tak panu się podoba wygrażanie pistoletem i odzieranie dam z ichklejnotów?- O, przepraszam! Ja potrafię tak oczarować damy, że ich klejnotysame sypią mi się do stóp.- Pokręcił głową wyraznie urażony.- Proszęzwrócić uwagę, że czarowanie to nie to samo, co ograbianie.- Niechże pan da spokój.- Przecież panią udało mi się oczarować.%7łachnęła się z przesadnymoburzeniem.- Nic podobnego!Wyciągnął rękę i nim Grace zdążyła się cofnąć, ujął jej dłoń ipodniósł ją do ust.- Niech pani sobie przypomni tamtą noc, panno Eversleigh.Tenblask księżyca, ten łagodny wietrzyk.- Nie było żadnego wiatru.- Psuje mi pani wspomnienia - poskarżył się.- Nie było żadnego wiatru - obstawała przy swoim.- Pan próbujewszystko upiększyć, czyż nie?- Czy można mieć do mnie o to pretensję? - odparował, uśmiechającsię szelmowsko.- Nigdy nie wiem, co kryje się za drzwiczkami powozu.Przeważnie bywa to jakiś sapiący zrzęda.Grace z początku miała ochotę spytać, czy nie zdarzyło mu się trafićtakże na kobiety, ale nie chciała go jeszcze bardziej rozzuchwalać.Nadalją zresztą trzymał za rękę i delikatnie gładził kciukiem wnętrze dłoni.189RS Grace odkryła, że takie niestosowne poufałości utrudniają jej obmyślenieciętej riposty.- Dokąd mnie pani wiedzie, panno Eversleigh? - zniżył głos,muskając lekko wargami jej dłoń.Po czym zaczął ją całować, aż dreszczprzebiegł Grace po całym ramieniu.- To już niedaleko, zaraz za zakrętem - szepnęła.Miała wielkie trudności z wydobyciem głosu.Oddychała również zwysiłkiem.Jack wyprostował się, ale nie puścił jej ręki.- Niechże więc pani prowadzi, panno Eversleigh! Pociągnęła gołagodnie w stronę pokoju, do którego zmierzała.Dla wszystkich był to po prostu salon utrzymany w odcieniach kościsłoniowej i złota, z niewielkim dodatkiem jasnej zieleni.Ilekroć jednak Grace zdołała się wyrwać na chwilę, zaglądała turano, gdy słońce stało jeszcze niezbyt wysoko na wschodzie.Powietrze wczesnym rankiem było migotliwe i nasycone złocistymświatłem.A gdy wlewało się potokiem przez okna salonu, wszystko sięiskrzyło.Koło południa był to już tylko wytwornie umeblowany pokój, aleteraz, gdy skowronki nawoływały się melodyjnie za oknem, salondoprawdy mógł się wydawać zaczarowany.A jeśli Jack nie dostrzeże w nim nic szczególnego?No cóż, Grace nie wiedziała, jakie to będzie miało znaczenie, jeśli onsię na tym nie pozna.Z pewnością jednak poczuje się rozczarowana.Byłto co prawda drobiazg, ale jednak.190RS Tak bardzo chciała, żeby Jack dostrzegł te wysublimowane czaryporannego słońca.Piękno i wdzięk zaklęte w tym jedynym pokoju, któryw wielkim Belgrave Castle wydał się Grace jej własny.- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła.Z niepokoju brakło jej tchu.Drzwi były uchylone i gdy się zbliżali,widziała, jak promienie słońca padają ukośnie, lądując łagodnie nagładkiej powierzchni podłogi.Było tu tak ślicznie, tak złociście.Dostrzegała każdą drobinkę pyłu tańczącą w powietrzu.- Co też tu może być? - droczył się z nią Jack.- Prywatny chór czyjakaś fantastyczna menażeria?- Nic równie pospolitego - odparła.- Ale niech pan zamknie nachwilę oczy.Powinien pan zobaczyć wszystko od razu.Wziął ją za obie ręce i zakrył sobie nimi oczy Skutkiem tego znalezlisię niebezpiecznie blisko siebie.Jej ramiona były wyciągnięte ku niemu,przód jej sukni niemal dotykał jego znakomicie skrojonego surduta.Jakłatwo byłoby pochylić się i z westchnieniem się na nim oprzeć.Pozwoliłaby opaść swoim rękom, przymknęłaby oczy i uniosłaby kuniemu twarz.A on ucałowałby ją tak, że straciłaby dech i siłę woli.Pragnęła wtopić się w niego, zjednoczyć się z nim.A najdziwniejszebyło to, że właśnie tu i w tej chwili, gdy padało na nich miękkie złoteświatło, wydawało się jej to czymś jak najbardziej naturalnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •