[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Delegacja na czele z wysoką blondynką opuściły sekretariat.Dzwonek na lekcje wezwałcałe grononauczycielskiedo klas.Teraz moja kolej.Miss Grażyna z pewną obawą oraz utrzymując bezpieczną odległość, jakby mi wyrosły zębyDrakuli, którymi wpiję sięw jej szyję, słabym głosem oznajmiła, że pani dyrektor prosimnie doswego gabinetu.Kunegundą musiały targać sprzeczne uczucia.Radość, jaką jej sprawiły moje błędy ortograficzne, mieszała się z gniewem,że ktoś sadzący takiebyki zwracauwagęjej personelowi, orazsatysfakcja, żeafera nie dotyczyjej osoby.188- Moja pani - Kunegunda wskazała na kartkę.- Gronopedagogiczne jest oburzone pani wybrykiem.Ja również.Toma się więcej niepowtórzyć!- Mamnadzieję, że się nie powtórzyodpowiadając, liczyłam na inteligencję Kunegundy.Powinna załapać,o comichodzi.Załapała.- Ja również, mojapani.Ja również.Niebywałe!Kąciki wąskich usta Kunegundy drgnęły, jakbyz trudem powstrzymywały śmiech.Rany boskie!Kunegundadoskonale wiedziała,czym pedagogiczny rodzaj żeński ozdabia swoje toalety, leczkrępowała się zwrócić im uwagę.Lubrozumowała w podobny sposób jak wszyscy: wozna posprząta!- Mogę odejść?Skinęła przyzwalająco dłonią.Może to halucynacje,jednakzamykając za sobądrzwi,wydało mi się, że słyszę chichotKunegundy.Oj, chyba nie przepadała za swoim gronem pedagogicznym?Aleczy ona zakimkolwiek przepadała?Kogokolwiek darzyła sympatią?Te pytania,jak na razie, pozostaną bez odpowiedzi. Dwa fakty wszak pozostały dla mnieoczywiste.Pierwszy:ostatecznie przekonałam Kunegundę,że jestem półanalfabetką.Drugi: zyskałam bardzo wielu wrogów.Dokładnie tylu,ile liczy sobie grono pedagogiczne.E, tuPrzesadzam.Tylko tych pań magisterek, które.No, wiadomo co robiły.Reszta dołączy się do nichze zwykłego poczucia189. solidarności,lecz w głębi ducha będzie podobnie zadowolonajak Kunegunda.Jednak strategięzwalczania woznej ustali całegrono.Trudno.Jakoś przeżyję.Nie jestem w tej szkole sama.Mam przyjaciół.Panią Czesię.Pana dozorcę.Panie woznepiętrowe.Czy pan Daniel zalicza się do przyjaciół?Muszę gonajpierw rozszyfrować.Wolałabym, żeby się zaliczał.Takima ładny uśmiech.Katarzyno!upomniałam się w myślach.-Chyba nie zamierzasz powiedzieć, że ci się podoba?Nico nim nie wiesz.Pewno żonatyi dzieciaty.Zapomnij!Wielupo świecie łazi facetów z ładnym uśmiechem.Uśmiechtwegomęża zwalał swoim urokiemz nóg.Dałaś się powalić i terazponosisz konsekwencje.O Boże, ale dzięki temu mam syna.Który cię nienawidzi.Którego wczoraj uderzyłaś.Ale jednakodebrał twój telefon.I co z tego?Uważasz, że zdążył o wszystkim zapomnieć?Skąd wiesz,że po szkole wróci do domu?Do ciebie?Iz czego ty się cieszyłaś, głupia?Boże, sprawcud.Niech wróci.Niech trzaska drzwiami.Niechmnie obraża cosłowo.Wszystko zniosę.Wszystko.Tylko niech wróci.Nagle go zobaczyłam, tego mego synka.Chudziutki jest.Niewysoki.Wychodzi ze szkoły.Mija nasz blok.Idzie dalej.Przedsiebie.A dalej, Jezus Maria, taka ruchliwa ulica,Zgierska.Tramwaje, samochody, pędzą, gnają, bo i z górki,i przystanekdługi, dopiero przy Ogrodowej.Chodniki wąskie.Tłum ludzi.Mójsynek ginie w tymtłumie jak w głębokiejrzece.Popychają go. Jest zbytchudziutki, żeby się obronić.190O Boże, synku!Tylko nie do Parku Zledzia!Wszędzie,tylkonie tam!Do parku Zledzia nawet w ciągu dnia policja boi sięzaglądać.Park Zledzia obejmują wewładanie zaćpani, ogolenina łyso skinheadzi, dresiarze zpałamibejsbolowymi polującyna nieznających terenu naiwnych ludzi, a zwłaszcza na takichjak ty, synku,malutkich, chudziutkich chłopaczków, którychmożna skopać, zbić pałami, zabrać komórkę,zegarek, również adidasy, synku, bo twoje są markowe, więc błagam cię,nie uciekaj przed tłumemprzechodniów w wyludniony parkO Boże!Muszę leciećpod szkołę, teraz, natychmiast, bo tyzaraz kończysz lekcje.- Kaśka?Znowu osłabłaś?Ej, Kaśka!Pani Mario!Niechpani idzie!Wezmie jąpod jedną pachę, ja pod drugą.Dobra.Kaśka!Nie zapierajsię.Od tej roboty nie dla ciebiew głowie cisię miesza.Coty gadasz?Jakipark znowu?W szkolejesteś.Rzeczywiście: w szkole.Ale Szymek.Muszę do Szymka.- Kaśka?%7łeby takwariować z powodu byle chłopa?narysowane czarnąkredką brewki piersiastej, krzepkiejMiśkiWyrażały dezaprobatę.- Kobieto, jak nie ten, to inny.Chłopów pod dostatkiem.Ja tam w nich przebieram jak w ulegałkach.Usadziły mnie w kanciapiena pierwszym piętrze.Aadnie nawet.Czyściutko.Stolik przykryty ceratą.Sztuczne kwiatkiw musztardówce.I pachnie.Jakby miodem.Ale ja nie mogę zostać.Szymekkończy lekcje.Muszę zdążyć, nim skończy.191. Czatować pod szkołą.Wizja Szymka kopanego przez dresiarzy tkwiła w mojej głowie.Realistyczna, okrutna.Jego wątłe,chudziutkie ciało podrygiwało wraz z kopniakami; chudziutkie rączki osłaniały głowę;strumyk krwi ściekał po brodzie.O Boże, puśćcie mnie!Muszę do Szymka!Szymek to twój syn, prawda?zapytałapani Maria.Więcwybuchnęłam lawiną słów.%7łe syn, tak, syn!Jedenastolatek.Niewysoki, wątły.Chce uciec ode mnie.Właśnie zaraz kończy lekcje.I ja muszę natychmiast pod szkołę.Miśka.Leć po pana Daniela.Dziewczyno,będzie dobrze, zdążysz.Tu masz miód.Mówiłamci rano, że mamprezent.Na wzmocnienie.Trzymaj.Przestań dygotać.Wymkniesz się przez szatnię.Nikt nie zauważy.PaniMario - zaprotestowałam.- Wezmę taksówkę.Taka jesteś bogata?Siedz cicho!Słuchaj się starszej!Mogłabyś być moją córką.Miśka wbiegła, ciężko dysząc.Walicki czeka.Tu maszswoje klamoty.Kaśka, dokąd?Przebierz się wpierw.Zrobisz obciach synowi, pokazując się przed szkołą w fartuchu i łapciach.15.O nic mnie, poza adresem szkoły Szymka, nie zapytał.Milczał.Ja też.I tak zbytdużo nagadałam.Zbyt dużo i niepotrzebnie.Jadąc klekoczącym polonezem, pojęłam,że damplamę, jeżeli Szymek zobaczy mnie czyhającą podszkołą.Zastanawiałam się,jak powiedzieć panu Danielowi, że chcęwysiąść wcześniej.Nie musiałam.Telepata czy jasnowidz?Wysadziłmniedwa bloki za szkołą.Nim zdążyłam wydukać:"Dziękuję",zawrócił i odjechał. Obraził się?Za co?E tam, do diabłaz nim!Musiałam dać dylado najbliższej klatki schodowej,ponieważ mój syn biegł truchcikiem w kierunkunaszegobloku.Boże kochany, jaki blady!To nie puszystość jego długich,dziewczyńskich rzęs kładłasię cieniem pod oczami!To ślady po długotrwałym, nocnym płaczu.Moje poczucie winy sięgnęło kosmosu, i ta straszliwa bezradność, żeniczego nie mogę naprawić, bowszystko popsute, połamane, zniszczone.193. Bardzo się spieszył.Tak śmiesznie, tak dziecinnie drobiłkroki.Torba podskakiwałamu na plecach.Synku, nie uciekaj, proszę!Pędem minąłkolejny długi blok.Teraz jest nasz.Synku,zatrzymaj się, dokąd tak gnasz?Zatrzymaj się.Wyciągnijklucze.Panie Boże, zmiłuj się nade mną!Zamknę oczy.Nie chcę,nie mogę patrzeć, jak mój syn gna przed siebie, byle dalej oddomu!Spójrz prawdzie w oczy: ucieka od ciebie!Od ciebie!Długo tak masz zamiar użalać się nad sobą?Nad nim sięużalaj.Jego skrzywdziłaś.Goń go.Bo zniknie ci naprawdęw tłumie przechodniów!Wtedy będziesz musiała zawiadomićpolicję.Na policji zadadzą ci podstawowe pytanie: "Dlaczegouciekł?" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •