[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gorączka sercowa byłaby może wzmogła się silniej, gdybyciało znużone nie powstrzymało jej wybuchu; byłemosłabiony tak, że się ruszyć prawie nie mogłem, a kuwieczorowi febra, skutek wzruszeń i nocy spędzonej podgołem niebem, trząść mnie poczęła gwałtownie.Powitałem chorobę z radością, bo mi życie przykrym byłociężarem, a nie uznawałem i nie przyznaję człowiekowi prawado wydarcia sobie tego, czego dać sobie nie może.Leżałem wparoksyzmie długo, ale gdym powstał, pierwszą myślą mojąbyła Laura i zerwałem się z łóżka, by ją szukać.Dni moje podzielone były na dwie części: jednę zajmowałatrawiąca mię choroba, drugą ściganie hrabiny, której śladamichodziłem, nie spuszczając jej z oka.Wyznawała ona terazwielkie uwielbienie dla sztuki i część znaczną czasu spędzaław muzeach, po kościołach i galerjach.Tu na każdym krokuspotykała mnie przed sobą. Patrzała na obrazy i pomniki: ja stawałem i patrzyłem na nią;wychodziła, biegłem za powozem i znajdowałem się zawszegdzie była.Udawała z razu, że nie postrzega, ale w końcutwarz jej zdradzać poczęła zniecierpliwienie: odwracała sięczęsto szarpiąc na sobie suknię, mówiła głośno i wesoło, abyudać, że ją to nie obchodzi, ale gdym na chwilę znikł jej zoczu, widocznie z przestrachem szukała tego widma, które jąścigało wszędzie.Nie zbliżałem się do niej więcej, animszukał rozmowy niepodobnej już między nami, ale milczący,uparty, straszny zmęczeniem i chorobą, jak mściwy upiorKomandora zjawiałem się, gdzie tylko ona się pokazała.Maluczkie obeznanie z życiem miejscowem, nauczyło miętrafnie szukać jej śladów, a tam, gdzie za nią pójść niemogłem, przynajmniej wchodząc i wychodząc znajdowałamnie u drzwi, na progu, przed wschodami.W teatrze moja twarz zjawiała się jej pierwsza; na Cascinestałem naprzeciw powozu, a ze zmianą kierunku jej oczów,odmieniałem miejsce; w Uffizi błąkałem się w ślad jej krokówi tak wszędzie.Dla mnie widzenie jej było zarazem rozkoszą imęczarnią, rodzajem nasycenia i zemsty: budziło ono i dawneuczucie przywiązania, i świeżo wylęgłą nienawiść.Z razu myślała może, iż się znużę, nie wytrwam lub ustąpię:usiłowała mnie przekonać, że na niej żadnego nie czynięwrażenia, ale codzień w końcu widoczniejszym stawał się jejniepokój.Otaczający ją postrzegli także tę postać dziwną,bladą, straszną, z wlepioną w nią zrenicą, ścigającą wszędzie;mnie wzięli za szaleńca, ale tym ulicznym kochankiemprześladując żartem hrabinę, drażnili ją niewymownie. Musiała ich w końcu jakąś historją na prędce utworzonązaspokoić.Byłem więc przedmiotem ciekawości i politowania, uważanyza warjata, i choć widocznem mi się zdało, że mnie zaobłąkanego mają, mało na tem cierpiałem.Trwało to nie wiem jak długo, a choć żyłem najoszczędniej,bom pracować nie mógł z razu, a bał się ostatni groszwyczerpać, postrzegłem, że mi wkrótce żebrać przyjdzie, jeślio sobie nie pomyślę.Nocą więc znalazłem zajęcie w jakiejśdrukarni, i na chleb powszedni prawie wystarczający zasiłeksobie zapewniłem.Gdym się tu już tak usadowił, jednego dniahrabina znikła mi całkiem z Florencji, a chłopak, który ją dlamnie śledził, doniósł, że z willi wszyscy się wybrali doRzymu.Natychmiast rzuciłem wszystko, zebrałem resztęmojego grosza, i puściłem się w drogę, starając dostać się jaknajoszczędniej do stolicy świata.Tu także Contessina robiła furorę, iż mi ją łacno znalezćprzyszło; zajęła mieszkanie w jednym z najpiękniejszychdomów na Corso, i wieczory jej, przyjęcia, piękność, dowcip,doskonałe uczuty lub odegrany entuzjazm na widok groduCezarów, otoczyły ją zaraz gronem wielbicieli, i usłużnychprzyjaciół.W ich dworze jak królowa, poprzedzana, ścigana,opasana kołem najpierwszego w Rzymie towarzystwa,zwiedzała ruiny, gmachy, szczątki starożytne i co tylko stolicamiała w sobie, z wielką pompą i szumem.Ciekawidowiadywali się na kilka dni wprzód, gdzie się o jakiejgodzinie znajdować miała, i biegli oglądać tę zachwycającą piękność, podsłuchując wyroków i deklamacji, które potemwieczorami powtarzano po całem mieście.Wchodziła na Capitol jak tryumfatorka, gdy pierwszy razspotkała mnie tu stojącego u wschodów, opartego na kiju, iuśmiechającego się wygraną także; widziałem jak stanęła,zadrżała, pobladła, i składając wzruszenie na wspomnienietych miejsc, na których scenie odgrywały się długo dziejeświata, poszła dalej ze spuszczoną smutnie głową.W tłumieposzedłem i ja za nią; stanęliśmy razem przed ranionymgladiatorem, a wszyscy wskazując jej to arcydzieło, zmusiliniejako do zatrzymania się przed niem.Mnie na widok tego posągu może raz pierwszy od dawnauczuciem innem, nowem zadrgało serce; łzy rzuciły się dooczów, stanęła przed niemi przeszłość, przecierpiane lata, i tarana, z której konałem na arenie pustej, bez widzów, w obliczuBoga tylko, który mógł niewdzięczne dziecię odepchnąć.Uczułem brata w tym gallijskim czy sarmackim niewolniku,duszę w tym marmurze, i jakby pociechę, że przedemną naświecie byli, co tak umierali niczyją nie podparci dłonią, zezwieszoną głową, która na świat barbarzyński, sypiący śmiercioklaski patrzeć nie chciała.I ona mimo wzruszenia jakiegodoznała na mój widok, uczuła coś w tym kamieniu więcej nadpiękną rzezbę, oko jej także łzą zaszło; ale jakiś Marchese taksilnie obładowywał ją erudycją z powodu posągu, że jej się niedał rozpatrzeć w tem, czego ja opuścić i rzucić nie chciałem,jak gdybym brata znalazł. Na chwilę cudem, trafem, czy umyślnie, bo hrabina umiałarozkazywać tak, że jej skinienia, nie pytając przyczyny,słuchano, zostaliśmy sami, a raczej we troje: ona, ja i gladiatorkonający. Pan więc postanowiłeś sobie ścigać mnie?  odezwała sięśmiało podnosząc głowę,  dręczyć, upokarzać i mścić się. Spojrz pani na kata, czy jest do niego podobny, odparłem;  ja i ten nieśmiertelny gladiator wyglądamyż obana prześladowców czy prześladowanych? To, co widzisz wnim, jest we mnie, ale zamiast pięknego kształtu, odzianełachmanem, śmiesznością i nędzą! Liryzmu dosyć już nasłuchałam się od pana,  odparłażywo,  jedno tylko pytanie: ustąpisz pan czy nie? Każ mnie pani zabić swoim zbirom,  zawołałem,  bopóki żyję cieniem pójdę za tobą! Chcesz więc przywiezć mnie do ostateczności? Ja już do niej przywiedziony jestem. Ale to istotne szaleństwo. Smutne. Chcesz swej zguby? jeszcze raz?  powtórzyła, gorącozaciskając usta. Idę do niej oddawna. Sam na siebie wyrok wydałeś. To mówiąc, rzuciła na mnie wejrzeniem strasznem, ipowolnym poważnym krokiem, przesunęła się do drugiej sali,w której na nią czekano, znowu uśmiech tęskny przywołującna usta.Ja zostałem jak wryty sam na sam z gladiatorem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •