[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich śmigła lśniły w deszczu, a krótkie i grube czarne skrzydła walczyły z wiatrem.Rozległ się jeszcze jeden odgłos.Darcie trawy.Spojrzeli pod nogi.Całe garście karmazynowejdarni były rozrywane kościstymi dłońmi szkieletów, usiłujących wydostać się na świat.Piętnaściestóp od nich wysunęła się ponad trawę ręka, za nią zaś przegniła głowa, szczerząca zęby w trupimuśmiechu.Między szczękami, w oczodołach i nosie zalegała zbrylona ziemia.W końcu truchłowydarło się na powierzchnię, otwierając grunt jak śpiwór, wstało niepewnie i uniosło ślepą głowę wposzukiwaniu zapachu żywego ciała.Inna dłoń wyrosła spod ziemi tuż obok stopy Sameny.Potemnastępna.Wkrótce cały trawiasty grzbiet roił się od zbutwiałych rąk trupów, wygrzebujących się zeswoich mogił.- No tak - powiedział Kasyx.- To jest armia Yaomauitla.Umarli! Spójrzcie na nich!Xaxxa pociągnął nosem.- Zmierdzą, że nie można gorzej.Tebulot uniósł i wycelował broń.- Gotowi? - zapytał Kasyx.- Jeśli dostaną nas w swe ręce, rozszarpią na kawałki.Samena uniosła ramiona do strzału, gdy nagle zdrętwiała i odwróciła się, jakby coś usłyszała.- Co jest? - spytał Kasyx.Ale po chwili on również zobaczył.Mechaniczne miasto przebudowywało się, zmieniało, przestawiało swoje elementy niczymgigantyczna dziecięca układanka, stukocząc przy tym i grzechocząc.Wznosiło się coraz wyżej, całedrogi przekręcały się i sczepiały w mosty; biurowce o kształtach piramid obracały się ze zgrzytemwokół swych osi i padały z hukiem w otwory rozwierające się na poboczach parkingów.Miastorosło, przyciemniając niebo, które już i tak było mroczne.Wielkie konstrukcje budynków, autostrad,mostów wciąż lśniły światłami, pulsowały ruchem.Teraz jednak miasto miało kształt człowieka.Wojownicy Nocy przypatrywali się chwiejnemu cielsku mechanicznego miasta.Po razpierwszy, odkąd Springer wyposażył ich w moc Ashapoli i zbroje, które chroniły ich przodków,poczuli się bezradni.W głowie miasta uniosły się powoli dwie powieki na rozjarzonych żółto ślepiach.Spadł nanich, podobny grzmotom głos, jak konwój ciężkich ciężarówek gnających ze wzgórza:Odważyliście się przeciwstawić Zmiertelnemu Wrogowi, Yaomauitlowi, Pladze Kościoła!Zniszczyliście jego ukochane dzieci! Nie ma wybaczenia; nie ma miłosierdzia! Nic innego, jak tylkowieczne cierpienie, kara tortur piekielnych!Z kolejnym rozdzierającym krzykiem martwe truchła ruszyły biegiem pod karmazynowewzgórze, prosto na Wojowników Nocy.Były uzbrojone w hakownice, kosy i ostre odłamki szkła,które pobłyskiwały groznie, gdy krzycząc unosiły je nad głowy.- Ognia! - wrzasnął Kasyx.Tebulot padł na kolano i wystrzelił w jednej salwie oślepiający strumień energii, kierującładunek za ładunkiem w ciasną ćwiartkę koła.Ciała skrzeczały i eksplodowały kolejno.Jedno z nichrozpadło się - głowa poleciała prosto na Wojowników, obracając się w powietrzu.Inne potoczyłosię po trawie, niczym płonący krucyfiks.Samena wymykała się zwinnie dłoniom, które wyrastały u jej stóp z trawy i za wszelką cenęusiłowały schwycić ją za kostki.Skrzyżowała ramiona, wystrzeliwując wielogłowicowy grot wniemal tuzin pobliskich ciał zmierzających w epileptycznych drgawkach w kierunku Kasyxa.Grotświsnął, płynąc na języku ognia, i oddaliwszy się na jakieś dziesięć stóp, wybuchnął tak, że każda zjego części ruszyła na poszukiwanie własnego celu.Biegnące trupy potykały się, traciły równowagę ipadały.Xaxxa poderwał się i mknąc po lśniącej ścieżce czystej energii, wzbił się wysoko ponad pole.Zawrócił w prawo, ulatując wyżej niż kiedykolwiek dotąd, jak myśliwiec u szczytu zwrotu bojowego.Potem runął z trzaskiem przez burzowe niebo, utrzymując kolanami równowagę, z twarząskrytą za lustrzaną maską.Kasyx obrócił się, by zobaczyć, jak Xaxxa przemyka tuż nad głowamityraliery ciał, zawraca i atakuje trupy całą swoją mocą.Tym razem był tak szybki, że pozostali Wojownicy Nocy ledwo mogli go dojrzeć.Przeszedłwzdłuż szeregów w nieustającym kłębowisku rąk i nóg.Trupy padały niczym ścięte zboże, jeden zadrugim.Obaliwszy trzydziestu lub czterdziestu przeciwników, Xaxxa wzniósł się i zawrócił, byzaliczyć jeszcze paru.Podczas ostatniego przelotu wzdłuż szeregu ciągnął za sobą grzmot towarzyszący przekraczaniubariery dzwięku, narastający, nabrzmiewający, urastający do donośnego  bang i zamierającygwałtownie.Musiał lecieć z szybkością większą niż tysiąc kilometrów na godzinę.Tebulot przestawił broń na ogień pojedynczy, rażąc za każdym strzałem tylko jedno ciało, za tocelnie i skutecznie.Samena sięgnęła po groty młócące.Podczas lotu otwierały się, uwalniającelastyczne druty z ciężarkami na końcach, które owijały się wokół szyi trupów i odcinałybłyskawicznie głowy, rozrzucając je nad łąkę jak szare dynie.Kasyx obejrzał się.Mechaniczne miasto powracało z wolna do poprzedniej postaci, ulice zhałasem stawały się na powrót ulicami, a budynki budynkami.Niemniej już sama manifestacja mocyYaomauitla była dla nich ciężką próbą.Znajdowali się teraz na jego terytorium, walczyli we śnie,którym on rządził.Kasyx poczuł się jak z góry skazany na porażkę, pobity, zdolny do działań niebardziej skutecznych niż szarpanina muchy w pajęczej sieci.Walka - owszem; zmagania - jaknajbardziej, lecz żadnej prawdziwej szansy na uwolnienie się bez szwanku.Coraz więcej bladych, robaczywych ciał z ziemią we włosach wydostawało się spod gruntu -więcej niż mógł zastrzelić Tebulot; więcej niż mogła grotami porazić Same-na czy roztrzaskaćXaxxa.- Do tyłu! Cofamy się! Jest ich zbyt wielu! - krzyknął Kasyx.Wystrzelili jeszcze parokrotnie.Ciała zapłonęły, zaskrzeczały i padły na trawę, skwiercząc jakwypalające się świece.Za nimi pojawiły się jednak następne, blade, rozwrzeszczane; przepychającysię tłum, który samą ilością przytłaczał Wojowników Nocy.Wszyscy czworo przekroczyli grań iruszyli biegiem w dół, ku mechanicznemu miastu.Za nimi zaroili się na grzbiecie wzgórza umarli,wykrzykując aż pod niebo swoją wściekłość i ból.Wojownicy Nocy zdołali dobiec do połowy zbocza, gdy pojawiły się trupy okrążające ich zboków.Tebulot potknął się i zahamował wystrzeliwując silny strumień energii najpierw w lewo,potem w prawo.Przybyło płomieni.W powietrzu zawirowały oderwane, jakby błagające ozapomnienie ręce.Miejscami płonęła trawa, umarli jednak przechodzili przez ogień, nawet jeśli ichubrania zajmowały się płomieniami.Wojownicy Nocy pędzili galopem.Zbocze przechodziło łagodnie w rozległą, szarą i posępnąrówninę, na której miejsca spopielone poprzedzielane były kępami dzikiej tymotki.Dalej rozciągałosię już mechaniczne miasto.O pół miii od nich mknął po cynowych szynach pociąg z jasnooświetlonymi oknami wagonów, a za nim wznosił się mechaniczny żuraw, tykający głośno przykażdym poruszeniu.Stopy ich zapadały się w pył, lecz byli coraz bliżej zwalistej bryły miasta.Jednak Kasyx,obejrzawszy się stwierdził, że mieli małe szansę, by do niego dotrzeć.Armia martwych zbiegała jużze wzgórza, udało się jej okrążyć niemal całkowicie Wojowników Nocy z lewej flanki, niebawemmieli uczynić to samo z prawej.Kasyx zahamował raptownie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •