[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozległ się wściekły syk, łysina wzdęła się rumieńcem i pokryła pęcherzami.Spomiędzypalców Celii wydobył się dym, Waldo zaś wydał rozpaczliwy okrzyk agonii i lęku.Celia położyła temu kres w jednej chwili.Naciskając wtopionymi głęboko w wierzchołek jego głowypalcami, tak że Waldo nie mógł jej się wyrwać bez uniknięcia oskalpowania, rozpłaszczyła jego twarz naswym nagim brzuchu.To stłumiło jego wycie na jakieś dwie, trzy sekundy.Pomiędzy piersiami Celii zakłębiłsię dym z płonącej twarzy Walda, ona zaś wciągnęła go w nozdrza z lubieżnym zadowoleniem. - 91 - Czyż nie pragnąłeś zrobić tego ze mną, odkąd ujrzałeś mnie po raz pierwszy?  urągała mu.Potem jęła pocierać jego twarzą w dół i w górę swego brzucha i pomiędzy udami, on zaś trząsł się idygotał we wszechogarniającej agonii.Było to jak pocieranie twarzą o płytę elektrycznej kuchenki.Zkażdym pociągnięciem odrywało się coraz więcej pasemek spalonej skóry.Czuł, jak przypieka się jego nos.Policzki nieledwie zdawały się roztapiać jak wosk.Lecz Celia tarła i tarła, póki nos Walda nie począłszczękać niczym kościany spust karabinu.Ledwie mógł mówić.Twarz miał odartą ze skóry i pokrytą pęcherzami i nikt by go już nie rozpoznał,ani teraz, ani potem.Oczy wybałuszały się z zaczerwienionych oczodołów, nos był zaledwie skrętemspieczonej chrząstki z dwiema ogromnymi dziurami, wargi zaś spuchły do trzykrotnie większych rozmiarów.Dygotał w szoku, lecz Celia w dalszym ciągu go nie puszczała. Posłuchaj mnie, Waldo! Muszę dowiedzieć się, gdzie on jest!Poczęła znów przyciągać jego twarz do siebie, lecz Waldopodniósł dłoń, by ją powstrzymać.Jego palce zaskwierczały w zetknięciu z potwornym żarem jej ud,lecz zbyt wiele już przeszedł, by móc jeszcze krzyczeć. D& domek letniskowy.Domek letniskowy Dana Tabaresa.W Del Mar. Dziękuję, Waldo  odrzekła Celia. Dlaczego nie powiedziałeś mi tego od razu? Mogłeśsobie oszczędzić tylu cierpień!Waldo spróbował wstać, lecz za bardzo się trząsł.Celia stała przypatrując mu się, jej płaszcz zaśłagodnie trzepotał na nagim ciele, a skóra leciutko dymiła niczym metalowa brytfanna. Wiesz, jaki z tobą kłopot, Waldo?  spytała go Celia, choć prawdopodobnie nie mógł jejsłyszeć. Byłeś zawsze zbyt lojalny.Człowiek taki jak Lloyd potrzebuje ludzi, którzy kwestionowalibyjego władzę.Ludzi, którzy by go drażnili, którzy by go denerwowali.Człowiekowi takiemu jak Lloyd nienależy zbytnio ułatwiać życia.Inaczej cię wykorzysta i jeszcze zapomni za to zapłacić.Z niemym uporem, pochylając głowę niczym raniony hipopotam, Waldo przesuwał się na kolanach wjej kierunku.Zrobiła jeden krok w tył, potem drugi i wreszcie trzeci. Zabiję cię  zabuczał Waldo przez groteskowo rozdęte wargi. Przysięgam na Boga, że cięzabiję!Odepchnął na bok jedno z krzeseł, potem przewrócił stół. Czymkolwiek jesteś, mam zamiar cię zabić! Spróbował się podnieść, potknął się i całym ciężaremrunął na nią.Zwaliła się na wznak i tam, gdzie jej dłoń dotknęła desek podłogi, wypaliła w drewnie czarne igorzko pachnące odciski palców. Zabiję cię& !  powtórzył Waldo i uniósł wysoko nad głowę obydwie pięści, gotów spuścić jena jej twarz; kiedyś widział, jak jego ojciec zabijał w ten sposób wściekłego psa. - 92 -Lecz Celia przywarła doń ramionami oraz udami i powiedziała dziko: Zmiało, Waldo! Być może od początku było nam przeznaczone się pokochać! Takim specjalnymrodzajem miłości, co? Naprawdę gorącym!Przycisnęła jego pokrytą pęcherzami twarz do swych nagich piersi, po czym zapaliła go niczymfajerwerk.Zawył, skręcił się i zaskrobał palcami o podłogę w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoliłobymu uciec.Zabębnił nogami o deski balkonu. Ratunku! Pomóżcie mi!Lecz płomienie trawiły go tak szybko, jak gdyby odlany był ze stearyny.Ból stał się tak nieznośny, że jakimś cudem udało mu się podnieść znów na kolana, a potem na nogi.Od stóp do głów spowijały go płomienie.Buty skwierczały i pryskały palącą się pastą.Stanął przy poręczy, gdzie wiatr znad oceanu rozdmuchał na nim płomienie, które aż zaskowytały.Ból, w pierwszej chwili niewyobrażalny, począł się zmniejszać i wkrótce Waldo poczuł, że może tu stać wpłomieniach, bynajmniej nie umierając.Mewy krzyczały, choć panowała ciemność.Był pewien, że słyszygłos dziadka z czasów, gdy razem spacerowali nad brzegiem morza. Nie przejmuj się, chłopcze.Wcale się nie bój.Teraz i ty potrafisz latać.Płonąc wdrapał się na otaczającą balkon drewnianą barierkę i przez chwilę balansował na niej,podczas gdy płomienie rozpościerały się za nim na kształt monstrualnej peleryny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl