[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy to się stanie łatwiejsze? Czy kiedykolwiek stanie się łatwiejsze? Myśla-łam o innych ludziach, których wciąż nawiedzało przerażenie: o ocalonych z ho-locaustu, o ofiarach gwałtów, o ludziach, którzy stracili cale rodziny.Często wie-dli życie, które wydawało się normalne.Na jakimś etapie z pewnością przestalisądzić, że wszystko jest istnym koszmarem.Udręczona duchotą, smutkiem i mijającymi sekundami, powiedziałam muwreszcie: Najwyrazniej to nie smutek mnie zabija, ale potęga żaru.Zmusiłam się,żeby wstać i poszukać klimatyzatora.Był na najwyższej półce.Nawet stojąc nakrześle, nie mogłabym go dosięgnąć, a gdybym mogła, i tak był za ciężki, żebymzdołała go ruszyć.Musiałam poprosić Ornesta.Wiedziałam, że jest w domu, bo przez ostatniedziesięć minut śpiewał na cały głos.Otworzył mi drzwi odziany w szorty-ogrodniczki ze złotej lamy i kwiecisteklapki.- Wyglądasz wspaniale - powiedziałam.- Wejdz - zaprosił mnie.- Posłuchajmy pewnej pieśni.Potrząsnęłam przeczą-co głową.- Potrzebuję mężczyzny.Ornesto szeroko otworzył oczy.- Cóż, dokąd pójdziemy, by znalezć jednego z nich, kochanie?- Ty będziesz musiał to zrobić.RL - Nie wiem - odparł z powątpiewaniem.- A co ten  mężczyzna" musi zrobić?- Znieść z najwyższej półki mój klimatyzator i wmontować go w okno.- Wiesz co, wezmy Bubbę z góry, żeby nam pomógł.- Bubbę.?- Bubbę, czy jak tam on się nazywa.To wielki facet.Nosi okropne ciuchy.Inie będzie się przejmował, że je przepoci.Chodzmy.- Ornesto ruszył na górę izapukał do drzwi z numerem dziesięć.- Kto tam? - rozległ się podejrzliwy, głęboki głos.Ornesto i ja spojrzeliśmyna siebie i dostaliśmy nieoczekiwanego ataku śmiechu.- Anna.Anna spod szóstki - powiedziałam zduszonym głosem i skinęłam naOrnesta.- I Ornesto spod ósemki.- Czego chcecie? Zaprosić mnie na garden party? Sposób, w jaki to powie-dział, dał nam pretekst do śmiechu.- Nie, proszę pana - odparłam.- Zastanawiałam się, czy mógłby mi pan po-móc przenieść klimatyzator.Drzwi się otworzyły i stanął w nich potężny pięćdziesięcio-parolatek w pod-koszulku.- Potrzebuje pani silnego faceta?- Hmrara, tak.- Już dawno żadna kobieta mi tego nie mówiła.Wezmę tylko klucze.Wszyscy troje zeszliśmy do mojego mieszkania, gdzie pokazałam mu stojącyna półce klimatyzator.- Nie powinno być problemu - rzekł Bubba.- Ja pomogę - obiecał Ornesto.- No jasne, synku.- Zabrzmiało to mile.RL Bubba wdrapał się na krzesło, które Ornesto trzymał w teatralnej pozie, do-starczając też wielu głosowych zachęt typu  trzymasz go",  tak",  jeszcze tro-chę",  trochę dalej",  jeszcze kawałek",  uff.".Po chwili klimatyzator był już na dole, został doniesiony do okna, wstawionyi - niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki - do mieszkania wpłynęło miłosier-nie chłodne powietrze.Jaka ulga!Podziękowałam mężczyznie wylewnie.- Może napije się pan piwa? Wyciągnął rękę.- Eugene.- Anna.- Piwa napiję się z przyjemnością.Na szczęście miałam jakieś.Jedno.Dosłownie jedno.Bóg wie, od jak dawnastało w lodówce.Eugene oparł się o kuchenny bufet i szukając daty ważności piwa, zapytał:- Co się stało z tym facetem, który tu mieszkał? Wyprowadził się, czy co?Nastąpiła krótka przerwa.Ornesto i ja spojrzeliśmy na siebie.- Nie - odparłam.- Był moim mężem.Umilkłam.Nie mogłam się zmusić do powiedzenia tego słowa.Zmierć to te-mat tabu.Wszyscy wyrażali mi współczucie z powodu  tragedii",  bolesnej stra-ty", ale nikt nie użył słowa  śmierć" ani  umarł", ani  zmarły", co często prze-pełniało mnie okropnym pragnieniem, by powiedzieć donośnie:  Aidan umarł.Jest martwy.Nie żyje, zmarł, zmarł, zmarł, zmarł, zmarł, zmarł, zmarł, ZMARA.To tylko słowo.nie ma się czego bać!".Ale nic nie mówiłam; to nie ich wina.Nie uczono nas, jak sobie radzić ze śmiercią.Mimo że spotyka każdego.Mimoże jest jedyną rzeczą w życiu, jakiej możemy być pewni.Wzięłam głęboki od-dech i wyrzuciłam z siebie to słowo.- Umarł.RL - Och, tak mi przykro, dziecko - powiedział Eugene.-Moja żona też umarła.Jestem wdowcem już blisko pięć lat.O mój Boże.Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób.- Jestem wdową - powiedziałam i zaczęłam się śmiać.To może się wydawać dziwne, ale właśnie wtedy pierwszy raz użyłam tegosłowa na określenie samej siebie.Wyobrażenie, jakie miałam o  wdowach", pod-suwało obraz starych, zreumatyzowanych wiedzm, odzianych w czarne peleryn-ki.Aączyła mnie z nimi jedynie pelerynka, ale moja była różowa.Zmiałam się i śmiałam, aż łzy spłynęły mi po twarzy, ale to był najgorszy ro-dzaj śmiechu i chłopcy byli wyraznie przerażeni.Eugene przyciągnął mnie do siebie, a potem Ornesto oplótł nas ramionami itrwaliśmy w niezwykłym, serdecznym grupowym uścisku.- Będzie lepiej - zapewniał mnie Eugene.- To naprawdę dobrze robi.Rozdział 18Do: Czarodziejkal@yahoo.comOd: Szczęśliwa_Gwiazda_PI@yahoo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •