[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypływał z niej podziemny strumień, ściekający ponagromadzonej warstwie minerałów i znikający w ziejącej rozpadliniepodłoża jaskini. Jak mielibyśmy się tam dostać?  spytał wojowniczym tonemmężczyzna.Pendergast zignorował go, przepatrując w świetle latarki skalną ścianę. Chyba nie myśli pan o wspinaczce, prawda? No bo niby jak? Bezliny? Nie mamy wyboru.  To ma być wybór? Z tą wielką, ziejącą rozpadliną poniżej? Jednoomsknięcie i.Pendergast zignorowawszy go, odwrócił się do Corrie. Jak pani kostki i nadgarstki? Wzięła głęboki, drżący oddech. Dam radę. Wiem o tym.Pójdzie pani pierwsza.Ja będę tuż za panią.Będęmówił, co robić.Weeks pójdzie na końcu. Dlaczego ja na końcu? Ponieważ musi pan ubezpieczać nas z dołu.Weeks splunął naziemię. Racja. Pomimo chłodnego, wilgotnego powietrza mężczyznamocno się pocił, na jego umorusanej twarzy widać było śladypozostawione przez spływające strużki potu.Pendergast błyskawicznie podszedł do skalnej ściany.Corrie szła zanim krok w krok.Jej serce znów zabiło szybszym rytmem, starała się niepatrzeć na masywną, kamienną ścianę.Zatrzymali się o kilka metrów odszerokiej rozpadliny w podłożu.Spływające do niej strugi wody tworzyłyzasłonę mgły, pokrywającą i tak już śliską skałę.Nie dając dziewczynieczasu do namysłu, Pendergast popchnął ją lekko, kierując promień latarkina pierwsze dogodne dla dłoni i stóp uchwyty na skale. Jestem tuż za panią, panno Swanson  rzekł półgłosem. Proszęsię nie spieszyć.Corrie przylgnęła do ściany, usiłując stłumić ból w dłoniach i odrzucićjeszcze cięższe brzemię strachu.Aby dotrzeć do otworu powyżej, musieliwspinać się po przekątnej, niemal dokładnie nad przepastną rozpadliną.Pofałdowany wapień zapewniał mnóstwo oparć dla rąk i nóg, ale skała była wilgotna i śliska.Dziewczyna starała się nie myśleć o niczym pozakolejnym podniesieniem najpierw ręki, a potem nogi i podciągnięciem sięo dalsze piętnaście centymetrów.Po dobiegających z dołu odgłosachdomyśliła się, że obaj mężczyzni zaczęli już wspinać się na skałę.Pendergast wydawał komendy, udzielał rad, kilka razy nawet pomógł jej idłonią skierował stopę Corrie na właściwy, mogący utrzymać ciężar ciaładziewczyny kamienny występ.Ta wspinaczka była nie tyle trudna, ileraczej przerażająca, uchwytów w skale nie brakowało, przypominało toraczej wchodzenie po drabinie.W pewnej chwili Corrie spojrzała w dół,zobaczyła czubek głowy Weeksa i czeluść, jaką mieli poniżej.Znieruchomiała i zamknęła oczy.Zakręciło się jej w głowie.Także tymrazem dłoń Pendergasta pomogła jej utrzymać równowagę, a jegodelikatny, kojący głos zmusił ją, by ruszyła dalej, tyle tylko, że nie wolnojej było patrzeć w dół, w górę jak najbardziej, przed siebie owszem, alenigdy w dół.Jedna stopa, jedna dłoń, druga stopa, druga dłoń.Corrie wolno pięła siępo skale.Teraz czerń ziała zarówno w dole, jak i nad nią, światło latarkiPendergasta prawie nie przenikało mroku.Serce dziewczyny zabiłojeszcze szybciej niż dotychczas, ręce i nogi zaczęły drżeć z wysiłku,nienawykłe do trudów wspinaczki.Jakimś dziwnym trafem im bardziejzbliżała się do wylotu korytarza powyżej, tym bardziej była zdesperowana.Nie odważyła się już spojrzeć w górę, nie miała również pojęcia, czy odcelu dzieliło ją jeszcze półtora metra czy dziesięć metrów. Tam na dole coś jest!  zawołał nagle Weeks wysokim, pełnymprzerażenia głosem. Coś tam się rusza! Funkcjonariuszu Weeks, zaprzyjcie się o skałę i osłaniajcie nas  rzekł Pendergast.Następnie zwrócił się do Corrie:  Corrie, jeszcze tylkotrzy metry.Udawaj, że wchodzisz po drabinie.Nie zważając na ból przeszywający nadgarstki i palce, Corrie schwyciłaza następny występ, odnalazła kolejny uchwyt dla stóp i podciągnęła się wgórę.Usłyszała krzyk Weeksa. To on! O Boże, on tu jest! Użyjcie broni, Weeks  rzekł spokojnym tonem Pendergast.Corrie rozpaczliwie zacisnęła dłoń na następnym kamiennym występie,wyszukała stopą kolejne dogodne wgłębienie.Jej stopa omsknęła się pomokrej, śliskiej skale i serce dziewczyny omal nie zamarło ze zgrozy, gdyzaczęła ześlizgiwać się w dół.Pendergast jednak znów był przy niej, gdypotrzebowała pomocy, złapał ją, podtrzymał i pomógł postawić stopę wdogodniejszym miejscu.Zdusiła w sobie szloch, ale w głębi serca była takprzerażona, że nie potrafiła nawet zebrać myśli. Odszedł  rzucił zdławionym głosem Weeks. A w każdym raziejuż go nie widzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    8)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowe.htw.pl
  •