[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na nogach miałciepłe spodnie i góralskie kapcie.Poorana bruzdami twarz,zmęczone oczy i wielkie okulary dopełniały obrazu bardzostarego i zmęczonego człowieka.Marta i Bartek zamarli, popatrzyli na siebie.Starzec zapalił światło, podszedł do jednej z szafek, zabrał zniej jakąś teczkę, po czym zgasił światło i wyszedł.Jegopowolne kroki oddalały się i w końcu ucichły gdzieś przyschodach.Bartek odetchnął głęboko.– Chyba nie powinniśmy dłużej wyzywać losu – szepnął.– Chodźmy – potaknęła Marta.Wrócili tą samą drogą.Psy wciąż były zamknięte.Ujadały jakszalone, gdy przebiegali obok klatek.Doskoczyli do muru,przesadzili go bez większego trudu i.stanęli naprzeciwkosześciu mężczyzn w hełmach, kominiarkach, kamizelkachkuloodpornych i kurtkach z wielkim napisem ABW na plecach.Wszyscy mierzyli do nich z pistoletów maszynowych lubkrótkich strzelb.24Jechali dwiema limuzynami dostosowanymi do potrzebsłużb.Samochody miały niemal czarne szyby, zupełnienieprzejrzyste dla osób z zewnątrz.W środku było jednak jasnoi Bartek mógł sobie dokładnie obejrzeć agentów, którzypozdejmowali już kamizelki i hełmy.Spoceni, mogli równiedobrze być bandytami jak policjantami.Wyglądali dokładnietak jak Greg, który siedział obok nich i stroił groźne miny,czasem mrugając do Milika.– Wiecie, ile wam grozi za.porwanie tej usportowionejhondy i włamanie do domu szanowanego ministra? I tak maciefarta, że rottweilery Szarawarskiego nie odgryzły wam dup.Coci odpierdoliło, żeby włamywać się do domu ministra?Ostatnie pytanie zadał wyraźnie Marcie, która tylkouśmiechnęła się lekceważąco.– To nie minister, to gangster.– Ale teraz on jest górą.Może jutro ukradnie jakieś futro ibędziemy mogli mu dopierdolić, dziś jednak po prostu niewolno się do niego włamywać.– To on jest kluczem – powiedziała Marta.– Jestem tegopewna.– Dlaczego?– Podczas spotkania z nim po prostu to czułam.Czułam, żeon wie.Przychodząc do niego, założyłam stryczek na własnąszyję i wydałam wyrok na Zbyszka.On to po prostu wiedział idlatego rozmawiał ze mną tak, a nie inaczej.Myślał, że mówido trupa.Ledwie wyszłam z jego domu, czekała na mniepułapka.To on wydał polecenia.– Może.– Gdyby dziś był w domu, tobym go zastrzeliła – wyznała.– Nie wątpię, dlatego go nie było.– Skąd wiedzieliście?– Obserwowaliśmy posesję, podobnie jak inne możliwemiejsca, dokąd mogłaś się udać.– I co teraz?Greg roześmiał się głośno.– Chujowo, nie? Nie wiadomo, co z tym pasztetem zrobić.Jeden z siedzących z przodu agentów odwrócił się.– Podjedziemy do firmy, pogadamy i zobaczymy.Ale z tym –pokazał broń i legitymację, którą jej odebrali, zanim wsiadła doauta – możesz się już pożegnać.– Ale dysk mi oddacie?– Ten? – Dźgnął palcem jeden z dysków zabranych razem zbronią.– Zapomnij, zostaje u nas w dowodach.Bartek zacisnął zęby, żeby nie zdradzić własnych myśli.Gdzie, u licha, schowała drugi dysk, że go nie znaleźli? Mamnadzieję, że nie wykasujecie mi moich tekstów, są warte więcejniż życie.W budynku ABW na Rakowieckiej czekał cały komitetpowitalny.Trzech prokuratorów, pięciu innych śledczych zgrupy dochodzeniowej, dwaj technicy i lekarz, wyraźnieznudzony sprawą i ciągle zerkający na zegarek.Wprowadzonoich do sali konferencyjnej, posadzono na krzesełkach, podanowodę, lurowatą kawę i soki.– Mogę zapalić? – zapytał Milik.Jeden z prokuratorów wstał z krzesła, otworzył duże okno nacałą szerokość i skinął głową.Niemal wszyscy wyciągnęli fajki izapalili.Marta zakaszlała, dając znać, że wcale jej się to nie podoba.Po co rzucała to cholerne palenie? Co innego jeden fajek poseksie, a co innego gromada wygłodzonych samców palących wstosunkowo niewielkim pomieszczeniu.– Dobra, porozmawiajmy bez ściemy – zaproponowała.– Na to liczymy – odparł jeden z prokuratorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •