[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Są prawie wszyscy, tylko paru gdzieś wsalach.Razem dwunastu.Podnoszą ręce ku górze i odtąd, w ciągu całej dwadzieścia minuttrwającej akcji, główną ich troską będzie ukrycie gdzieś broni.Okupant bowiem ostro karzepolicjantów za oddanie broni bez walki.Tadzio - humanitarysta docenia tę troskęnieszczęśliwców i, mimo niezadowolenia kolegów, obiecuje, że jeśli wszystko dobrze będzieprzebiegać, broń im pozostawi.Nie śmią wierzyć, ale zachowują się potulnie, aby na ten gestdowódcy zasłużyć.Wśród chorych więzniów niesłychane podniecenie.Aapią bojowców za ręce, klepią poramionach, krzyczą bezładnie w radosnym podnieceniu i dopytują się gorączkowo o ubrania,boć przecież w bieliznie więziennej nie mogą stąd ruszyć.Ubrania są.Przewidziano to.Rozdawać!Trudno było jednak znać miarę wyzwalanych więzniów i zresztą teraz też trudnodobierać.Każda chwila droga.Młodzi ludzie nie mogą powstrzymać uśmiechów na widokcudacznego wyglądu trzynastu dziwacznie poubieranych mężczyzn.Na dół.Bez pośpiechu, spokojnie.Broń policjantów można zostawić, zabrawszywszystką amunicję.Pech! Drabina została z tamtej strony, a policjant-dozorca, podobnie jak jegopoprzednik z Sapieżyńskiej, nie może również znalezć klucza.Co za los z tymi dziadowskiminiezgułami! Trzeba rozwalać płot.Robią to, zapędziwszy do pomocy policjantów, którzy zresztą sami są speszenibrakiem klucza i starają się ten kłopot wynagrodzić gościom przez gorliwość w wybijaniudziury w płocie.W tej wyprawie niebezpiecznej jak każda coraz więcej jest sytuacjifarsowych, ale śmiać się z tego będą dopiero pózniej.Teraz są czujni i przynaglająpolicjantów.Wśród więzniów jest kilku poważnie rannych i chorych, trzeba ich znieść nanoszach.Nareszcie ulica!Ale cóż to się dzieje na ulicy? Około setki mężczyzn i kobiet przystanęło po drugiejstronie Bonifraterskiej i widząc wychodzącą kawalkadę bije brawa i coś wykrzykuje.Dowódca  Maćka , obserwujący z zewnątrz akcję w towarzystwie szefa kompanii - Kmity,usiłuje przy pomocy paru przywołanych bojowców usunąć tych ludzi.Na próżno.Aadna historia! Biegiem do samochodów! Lada moment rozentuzjazmowany tłum doprowadzi dozjawienia się Niemców.Przejeżdża tramwaj.Motorniczy zwalnia biegu - ludzie wysuwają głowy z okienwagonu i też krzyczą podnieceni.Jakieś typy łazęgowskie o zakazanych twarzach nadbiegłyze Stawek i Wołówki, pomagają nieść nosze z rannymi, podsadzają na ciężarówkę.Zza roguwychodzi grupa robotników i widząc, co się dzieje, uśmiecha się radośnie.Gotowe! Wozyruszają.Działo się to 29 czerwca.Wojska radzieckie stojące nad Bugiem lada tydzień mogłyrunąć ku Wiśle.Na polach północnej Francji armie desantowe Anglosasów i całegosprzymierzonego Zachodu waliły jak potężny młot w niemiecką machinę wojenną.NadWarszawą pojawiać się zaczęły eskadry lotnictwa radzieckiego.Lud stolicy czuł, że zbliża się koniec męki.Chociaż terror hitlerowskich oddziałów SSi policji dawał wciąż o sobie znać, choć gestapo po dawnemu było czujne, niekiedy jednak -ot, jak teraz w obliczu tego, co zaszło koło szpitala Jana Bożego - warszawiacy na chwilęuchylali klapę bezpieczeństwa swych uczuć.Aadunek tych uczuć, wciąż jeszczeopancerzonych w piersiach, był ogromny.Czarny Jaś słuchał uważnie opowiadań o przebiegu uwalniania więzniów i reakcjaulicy zrobiła na nim wielkie wrażenie.Pomyślał o napisaniu artykułu do pisemka kompanii Rudy.Artykuł będzie mieć tytuł:  O prawdziwe braterstwo broni i sprecyzuje myśli, któreod dawna dręczyły Jasia.Skończył przed chwilą omawianie idei artykułu z Irką.Siedzą we dwójkę w jednym zpokojów na Dobrej.Irka trzyma wieczne pióro i ma przed sobą biały arkusz papieru, naktórym napisała właśnie tytuł.Oczekując dyktowanych zdań usiłuje nie odrywać wzroku odpapieru i nie patrzeć na tę jedyną twarz, gdyż obawia się napłynięcia znów tych dziwnych,obezwładniających fal  cielęcego zachwytu.To ta okropna Maryna powiedziała wczoraj, żegdy Irka patrzy na Jasia, twarz jej wyraża taki właśnie zachwyt. Cielęcy! Ależ siostrunia!My, ludzie Grup Szturmowych - dyktować zaczyna Jaś - pochodzimy z różnychśrodowisk, warstw i klas.Są między nami inteligenci, robotnicy i rzemieślnicy.Ale nasikoledzy pochodzący ze środowiska inteligenckiego ciągle jeszcze patrzą na swychwspółtowarzyszy-robotników jakby z wyższością.Uznają swoje wartości za jedyne i z patronackim nastawieniem pozwalają się do nichdociągać naszym kolegom-robotnikom.Zrobił kilkadziesiąt kroków po pokoju i zapatrzył się w okno.Niepoprawnie mówione słowo, błąd gramatyczny, gorsze ubranie, brak tak zwanej ogłady towarzyskiej - to wszystko są sprawy, które dla naszych kolegów inteligentów urastajądo zagadnień naczelnych i pozwalają na najbardziej obrzydliwe lekceważenie, na błazeńskiuśmiech wyższości.To, że on chodzi w czapce, a nie w kapeluszu, że mówi  u nasz zamiast u nas - to go w oczach inteligenta przekreśla i jakże często, jak boleśnie rozluznia więzwspólnej pracy i walki.Znów stają wobec siebie dwa zamknięte światy.Winę za taki stanrzeczy ponosimy wszyscy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •