[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gideon był zbyt spostrzegawczy.Wzruszyła odniechcenia ramionami.Nie mogła pozwolić, żebydomyślił się prawdy!- Najwyrazniej zle Ann zrozumiałeś.Naprawdę,Gideonie, ona uważa Peteya za brata.Jestem tegopewna.- Dlaczego więc to ją odprowadzał na plażę, a nieciebie?Przełknęła ślinę.To stawało się coraz trudniejsze.- Powiedziałam im.że chcę być sama.- Toprzynajmniej była prawda.- Po tylu dniach spędzonychna statku pełnym ludzi potrzebowałam trochęprzestrzeni dla siebie.Chyba możesz to zrozumieć.Przy tylu kobietach, które ciągle czegoś chcą,i dzieciach wiecznie zadających pytania, czułam sięprzemęczona.To znaczy, tyle dni.- Urwała.Matko Boska, plątała się, a on z pewnością po-dejrzewał ją o kłamstwo.Rzuciła mu przelotnespojrzenie, ale najwyrazniej nie zwracał już na niąuwagi.Przeniósł wzrok gdzieś ponad jej prawe ramię.- Co to jest? - spytała.- Nie ruszaj się! - Chociaż wydał rozkaz ściszonymgłosem, powiedział to tak zdecydowanie, że posłuchała.Jego twarz przybrała ponury wyraz; wciążwpatrywał się w coś ponad jej ramieniem.Zadrżała zestrachu.Również ściszyła głos.- Powiedz mi, co się dzieje, Gideonie.- Posłuchaj uważnie i nie wpadaj w panikę.Nie odrywając wzroku od tego czegoś, powolipołożył rękę na rękojeści szabli. - Z jakiego powodu mam nie panikować -warknęła.Wystraszył ją na śmierć, ten drań, i pewnie bezpowodu!Na ułamek sekundy spojrzał na jej twarz.- Na drzewie za tobą jest czarna mamba.- Saraotworzyła usta, ale zanim zdążyła zadać pytaniedodał: - To wąż.Jadowity.Ogarnął ją przerażający chłód.Jadowity wąż.Zanią?- Jak blisko?- Wystarczająco blisko.- Poruszając się niemalniezauważalnie, uniósł ku niej lewą dłoń.- Wezmnie za rękę.Powoli, Saro, powoli.Nie za szybko.Nad jej górną wargą pojawiły się kropelki potu,kiedy milimetr po milimetrze podnosiła rękę.Wiatrporuszył nad nimi listowie; zamarła, a sercepodskoczyło jej do gardła.- Zwietnie sobie radzisz - odezwał sięuspokajająco Gideon.- Teraz nie wydaje się namizainteresowany.Niech tak pozostanie.Równie powoli prawą ręką wyciągnął szablę.Jej ciało drżało.- C-co zamierzasz zrobić?- Odciąć mu głowę.Krople potu spływały jej teraz po policzku.- A jeśli nie trafisz?- Lepiej módl się, żeby tak się nie stało.Modlitwa była łatwa; przychodziło jej na myśltysiące modlitw.Proszę, Boże, niech Gideon trafi.Proszę, Boże, niech wąż mnie nie ukąsi.Och, pro-szę, drogi Boże, nie pozwól mi umrzeć na tej prze-klętej wyspie.Nagle ich ręce spotkały się i Gideon mocno za-cisnął swoją dłoń na jej dłoni. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.Lewą Gideon przyciągnął ją do siebie, podczasgdy prawą zamachnął się szablą.Kiedy Sara doniego przywarła, rozległ się świst przecinanegopowietrza, błysnęła stal i dało się słyszećprzerażający syk.W następnej chwili ostrze szabli odcięło głowęi gad spadł na ziemię.Krzyknąwszy, wtuliła twarz w tors Gideona, alewcześniej zauważyła ciało węża wijące się na ziemituż obok.- Och, mój Boże - zawołała.Wbił szablę w ziemię.Potem objął Sarę takmocno, że ledwie mogła oddychać.- Już dobrze, kochanie, już dobrze - powtarzałGideon, tuląc ją do siebie.- Wąż jest martwy.Jużnie zrobi ci krzywdy.- A-ale mógł.Tak niewiele brakowało.poprostu tam był! - Nie miała w zwyczaju panikować,ale nigdy wcześniej nie widziała jadowitego węża,a tym bardziej nie była tak blisko niego.To byłakropla, która przepełniła czarę.- Gdyby.gdybymnie ukąsił.- Ale nie ukąsił.- Zdecydowanym ruchem ująłw dłonie jej twarz; ich oczy spotkały się.- Wszyst-ko jest w porządku, daję słowo.Nie pozwoliłbymmu cię skrzywdzić.Nie mogła złapać powietrza.Panika wciąż zacis-kała jej krtań.-A.gdyby.nie było.cię.tutaj - wykrztusiła.-A.gdyby.- Ale byłem.- Gładził ją delikatnie po plecach.-Zawsze tutaj będę.Nigdy nie pozwolę cięskrzywdzić.Obiecuję.- Jesteś.jesteś pewien, że nie żyje? Wiedziała, że to było głupie pytanie, ale musiała jezadać.- Jest martwy.- Odsunął się nieznaczniei wskazał ręką na ziemię.- Widzisz? Nie rusza się.Zerknęła przez jego ramię tam, gdzie leżało nieruchomoczarne ciało gada.Przeszedł ją dreszcz,- Czy.czy jest bardzo jadowity?- Teraz to już nie ma znaczenia.- Do diabła z tobą, Gideonie, powiedz mi prawdę! Czymógł mnie zabić?- Powiedzmy, że nigdy nie słyszałem, aby ktoś przeżyłukąszenie czarnej mamby.Od razu wyczuła ironię.- Powinnam była wiedzieć, że będą tu węże -powiedziała smutno, wtulając się w niego.- Czym byłbyrajski ogród bez węża?Uśmiechnął się.- Nie wiem.Byłby nudny? Nudny? Wpatrywała się wniego z niedowierzaniem.Czy właśnie powiedział.potym, co niemal się wydarzyło.ale taki właśnie byłGideon.Uderzyła go pięściami w tors, zaskakując go cał-kowicie.- Dla ciebie to tylko zabawa, tak? Nie obchodzi cięnawet, że wyrwałeś nas z naszych domów i przyciągnąłeśna tę przeklętą wyspę, na której są zabójcze węże i.Bógraczy wiedzieć jakie jeszcze potworne bestie! Chciałeśczegoś, więc to sobie wziąłeś, i nie obchodzi cię, co tooznacza dla nas.dla mnie!Rozpłakała się, nie mogąc się otrząsnąć po dra-matycznych przeżyciach.Wszystko, co wydarzyło sięw ciągu kilku ostatnich dni wróciło do niej ze zdwojonąsiłą.Od chwili, gdy pojmał ich statek, nie miała czasu, abyzapłakać nad tym, że już nigdy nie zobaczy Angliii Jordana. Jednak teraz rzeczywistość ją przytłoczyła, gdyna dziwnej polanie z mnóstwem nieznanych roślinwokoło i martwym wężem.Nie mogła przepłakać.Azy wypływały z niej nieprzerwanym strumieniem.W tej chwili nawet nie próbowała ich powstrzymać.Gideon tulił ją mocno ze zmartwionym wyrazemPoczątkowo opierała mu się, gdy jej gniew walczyłz potrzebą pociechy, ale nie puścił jej.Powtarzałtylko:- Przepraszam, kochanie, przepraszam.W końcu poddała się i wtulona w niego,szlochała.Nie było nikogo poza nim, kto mógłby jąpocieszyć.Chociaż był jej przeciwnikiem, miał siłę,ona teraz potrzebowała jego siły.I to bardzo.Niebardzo wiedziała, kiedy pocieszenie przerobiło sięw coś jeszcze.Może wtedy, gdy jej łkanie uspokoiłosię trochę.Albo gdy zobaczyła, jaki był poruszonyi poczuła potrzebę, by z kolei uspokoić go:- J-już nic mi nie jest, naprawdę - powiedziała,wycierając łzy.Nagle jego usta znalazły się na jej ustach, deli-katne, miękkie, jakby proszące o wybaczenie.Kuwłasnemu zażenowaniu odwzajemniła pocałunek,szukając pocieszenia, które tylko on mógł jej dać.Ich pocałunki były czułe, pełne obopólnej troski.Przytulił ją do siebie, położył rękę na plecachani na chwilę nie przestawał pokrywać jej twarzypocałunkami.- Powinienem zostawić cię na Chastity - wy-szeptał.- Atlantyda jest dobra dla innych, ale nie dlaciebie. - To nieprawda.To nie w porządku.- Dla żadnejz nas, powiedziałaby, gdyby nie zamknął jej ustkolejnym pocałunkiem.Tylko że tym razem jego pocałunek oferował coświęcej niż pocieszenie.Oferował czystą, gorącąnamiętność, głodne pożądanie, które szybko jąporwało; odpowiedziała taką samą namiętnością.Nie mogła temu zapobiec.Pomimo wszystkopotrzebowała go, żeby przez to przejść, żeby zapo-mnieć o wężu.Jakby dokładnie rozumiejąc, czegopotrzebowała, zaczął jej dotykać, głaskać ją i pieścić.Jego dłoń zamknęła się na jej piersi, co wzbudziło żarw lędzwiach.A to sprawiło, że znowu zaczęła płakać.Pocałunkami starł łzy z jej twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •