[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, raczej niewiele.- Czy to dlatego spędziłeś wczoraj tyle czasu z policją? - zapytałam.- Tak du-żo miałeś im do powiedzenia?- Nie, obawiam się, że śmierć Jill Morone jest sprawą, o której nic nie wiem.A ty?- Ja? Nic a nic.Może powinniśmy zapytać kogoś innego? Ma tu przyjść VanZandt.Coś mi mówi, że mógłby nam opowiedzieć historie, od których włos je-żyłby się nam na głowie.- Nie tak trudno skłonić ludzi do mówienia.- Wiem, trudno jednak sprawić, by mówili prawdę.- I tego właśnie szukasz? Prawdy?- Znasz to powiedzenie: prawda cię wyzwoli.Sącząc martini, zapatrzył sięgdzieś w pustkę.- To wszystko zależy od tego, kim jesteś, nieprawda?Dziewczyna stała pod lampą przy tylnym wejściu do baru.Jej nastroszonewłosy wyglądały jak lwia grzywa.Miała na sobie czarne getry, ciasno opinające330 długie nogi, i dżinsową kurtkę.W umalowanych ciemną szminką ustach trzy-mała papierosa.Van Zandtowi wydawało się, że to dziewczyna od Avadona.Ale nie był pew-ny - one zawsze wyglądają inaczej poza stajnią.Wysiadł, zastanawiając się, czy nie powinien od razu odciągnąć jej od bu-dynku, zapakować do samochodu i odjechać.Ale ryzyko, że przypadkowy świa-dek wyjdzie na tyły baru, było zbyt duże.Gdy tylko o tym pomyślał, drzwi otwo-rzyły się i w świetle lampy pojawił się duży mężczyzna.Stanął jak ochroniarz, narozstawionych nogach, z założonymi na piersi rękami.Dziewczyna spojrzała naniego, uśmiechnęła się uwodzicielsko i powiedziała coś po rosyjsku.W połowie drogi między samochodem a wejściem do budynku Van Zandtaogarnęło uczucie niepokoju.Zwolnił kroku.Duży Rosjanin trzymał coś w ręce.Wyglądało jak pistolet.Van Zandt usłyszał za plecami dzwięk otwieranego samochodu i szuranienóg o spękany beton.Zrozumiał, że popełnił duży błąd.Dziewczyna była już na tyle blisko, że mógłzobaczyć, jak patrzy na niego i uśmiecha się wyzywająco.Odwrócił się i chciałwrócić do samochodu.Przed nim stało trzech mężczyzn: dwóch zbudowanychjak konie pociągowe i między nimi niższy, w eleganckim, czarnym garniturze.- Czy dochodzi pan właśnie do wniosku, że jednak nie powinien był tu przy-chodzić, panie Van Zandt? - zapytał mniejszy gość.Van Zandt popatrzył na niego z góry.- Czy my się znamy?- Nie - odparł, podczas gdy jego kompani podeszli do Van Zandta i chwyciligo za ramiona.- Ale moje nazwisko z pewnością zabrzmi dla pana znajomo.Kulak.Aleksej Kulak.- Czy wierzysz w karmę, Elle? - zapytał Don Jade.- Boże, nie.Jade bawił się kieliszkiem.Ja piłam drugi tonik z cytryną.Randka skąpców.Siedzieliśmy tak już od piętnastu minut, a Van Zandt wciąż się nie zjawiał.- Czemu miałabym wierzyć w coś takiego?- Wszystko, co robimy, po pewnym czasie do nas wraca.Każdy dostaje to, naco zasłużył.331 - Każdy? Ja też? Nie, dziękuję.- Zrobiłaś kiedyś coś, za co musiałabyś ponieść karę?- Zabiłam człowieka - powiedziałam tylko po to, żeby zobaczyć jego minę.Był pewnie po raz pierwszy od dziesięciu lat zaskoczony.- Wolałabym, by losnie odpłacił mi tym samym.- Zabiłaś człowieka? - Starał się nie wyglądać na zszokowanego.- Zasłużyłsobie na to?- Nie, to był przypadek, jeśli wierzysz w przypadki.A jak jest z tobą? Wie-rzysz, że dopadną cię twe dawne postępki, czy liczysz, że to kogoś spotka kara zaprzewinienia wobec ciebie?Dokończył martini w chwili, gdy do baru weszła Susannah Atwood.- Powiem ci, w co wierzę, Elle.Wierzę w siebie i w dzisiejszy dzień, i jeszczew wartość dokładnego planowania.Chciałam zapytać, czy zaplanował morderstwo Jill Morone i porwanie ErinSeabright.Czy jego plan obejmował także romans Paris Montgomery z TreyemHughesem.Ale odwrócił już uwagę.- Moja towarzyszka właśnie się zjawiła - powiedział, wstając.Spojrzał namnie i uśmiechnął się, na wpół rozbawiony, na wpół skonsternowany.- Dzięku-ję za rozmowę, Elle.Jesteś fascynującą osobą.- Pomyślnej karmy - powiedziałam.- Nawzajem.Gdy patrzyłam w ślad za nim, zastanawiałam się, co go sprowokowało dotych filozoficznych wynurzeń.Jeśli był niewinny, to splot ostatnich wydarzeńmógł wydawać mu się karą za dawne nieodpokutowane grzechy.A może myślałto samo, co ja - że nie ma czegoś takiego jak pech, zbieg okoliczności albo kar-ma.Jeśli podejrzewał, że konkretna osoba zaciska pętlę wokół jego szyi, to kogopodejrzewał?Kątem oka dostrzegłam, że do miejsca opuszczonego przez Dona Jade a zbli-ża się koszykarz.Wstałam i wyszłam, nie miałam ochoty na dalszy flirt.Chcia-łam, by już zjawił się Van Zandt - tylko po to, bym mogła zamachać przed no-sem Duganowi i Armedgianowi moją oczywistą przydatnością.Wierzyłam, że przyjedzie.Wierzyłam, że nie oprze się pokusie, by usiąść wmiejscu publicznym, spokojny i zadowolony z siebie, i wdać się w rozmowę zosobą, o której wiedział, że podejrzewa go o morderstwo i nie może tego w żaden332 sposób udowodnić.Poczucie władzy było dla niego na tyle upajające, że nieprzepuści takiej okazji.Ciekawe, jaką sprawę miał do załatwienia i czy była ona w jakikolwiek spo-sób związana z porwaniem.Zastanawiałam się, czy to on był tym mężczyzną wczerni, który w opowieści Landry ego bił Erin batem na ostatniej taśmie.Chorysukinsyn.Aatwo mogłam sobie wyobrazić, jak rajcowałaby go taka zabawa.Uwielbiał dominować nad innymi.Stojąc przed wejściem do  The Players , wyobrażałam sobie Van Zandta wwięzieniu, zmuszonego pogodzić się z absolutnym brakiem kontroli do końcaswego życia.Karma.Może jednak chciałam w nią wierzyć.Bicie nie było najgorsze.Najgorsza była świadomość, że gdy ono się skończy,skończy się także jego życie.A może najgorsze ze wszystkiego było to, że całko-wicie nie panował nad sytuacją.Władza była w rękach Alekseja Kułaka, kuzynatej rosyjskiej dziwki, która w końcu doprowadziła go do zguby.Podczas gdy wielki ochroniarz przy drzwiach pilnował, by nikt im nie prze-szkodził, Kulak osobiście zakleił usta Van Zandta taśmą izolacyjną i związał ręceza plecami.Wrzucili go na tylne siedzenie wynajętego samochodu Lorindy Carl-ton i pojechali na teren złomowiska.Zatrzymali się dopiero w wielkim, głuchymgarażu, pełnym śmieci.Tam dwóch drabów wyciągnęło go na zewnątrz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •