[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzałem na panią Anissinę i dostrzegłem lód,zerknąłem na pana Kemsleya i ujrzałem ogień.Potem odwróciłem lekko głowę, by przyjrzećsię Verze, i zauważyłem.przez mgnienie oka, coś innego, co stało tam, gdzie powinna byćona.Mrugnąłem i znowu była tam Vera.Twarz miała pustą jak trzymane w rękach kubki.Przeniosłem wzrok z powrotem na pana Earle'a.- Robi pan sobie jaja.- Mówię absolutnie poważnie - zapewnił urażonym tonem.- I kropka.To była grozba, nie tylko stwierdzenie faktu.- Dlaczego miałbym zabijać Nocnego Burmistrza? - zapytałem.- Nawet nie wierzę wjego istnienie.- Proszę nie gadać głupstw - skarcił mnie.- To kiepski argument.- Wie pan, żeBezdomna istnieje, spotkał pan Króla %7łebraków, wie pan, że Lady Neon grasuje pooświetlonych ulicach, a Tłusty Szczur skrada się pod ziemią.Taka.istota jak pan, powinnarozumieć, że Nocny Burmistrz istnieje.- Bynajmniej - zaprzeczyłem.- Zresztą, gdyby istniał, nie mógłby umrzeć.- Oczywiście! Nocny Burmistrz to idea, pojęcie, przechodni tytuł, nazwa niosąca zesobą znaczną moc.Nie, nie, nie, Nocny Burmistrz nie zginął.Tylko człowiek, który nosił tentytuł, postradał życie.Gdzieś w mieście jest już nowy Nocny Burmistrz, czekający, aż się przebudzi i poczuje woń tlenku węgla.Nawet pan nie może zabić idei.Z różnych stron pokoju zwracały się ku mnie trzy twarze wyglądające jak wyciosanekilofem ze starego, twardego marmuru.Potarłem obolałe ramię, starając się przegnaćbrzęczenie trzmieli wypełniające mi uszy.- Zakładając, że rzeczywiście go zabito, co nasunęło wam myśl, że ja to zrobiłem? -zapytałem, starając się nie patrzeć na torbę i butelkę z widmem.- No cóż - odparł z westchnieniem pan Earle.- Pomijając oczywiste kwalifikacje,mówię o fakcie, że wiemy, że jest pan zdolny do zabójstwa i posiada w tym kierunku znacznepredyspozycje, jest też sporo poszlak.- Poszlak? I to wszystko?- Powiedziałem, że jest ich bardzo wiele - zganił mnie.- Lepiej, żeby były monumentalne - warknąłem.Zaczął odliczać na palcach.- Po pierwsze, pańska nieskrywana nienawiść do Rajców i, co za tym idzie, równieżnaszego szefa, Nocnego Burmistrza.- Jeśli wierzy się w jego istnienie - dodałem.- Który z całą pewnością istnieje, był moim przyjacielem i szefem, i zginął ostatniejnocy, z twarzą we własnych płynach ustrojowych.Po drugie, sposób w jaki zginął.- A mianowicie?- Zmierdzący czarnoksięstwem - uściślił.- Po trzecie, akta odnalezione w gabinecieBurmistrza.Muszę z przykrością stwierdzić, że jest pan ich gwiazdą.Po czwarte, pańskieobrażenia.Najprawdopodobniej zadał je panu Burmistrz podczas waszego spotkania.Popiąte, warunki panujące w Londynie sugerują aktywność czarnoksiężnika albo kogoś jeszczegorszego.Nadal pozostaje pan jedynym czarnoksiężnikiem w mieście, prawda?- To jeszcze nie znaczy, że inni nie mogli przybyć spoza niego albo nagle odkryćswych talentów - odparłem.- %7łycie to magia.Prędzej czy pózniej zawsze znajdzie się ktoś,kto odkryje ten fakt.Jakiego rodzaju aktywność ma pan na myśli i dlaczego to was obchodzi?Nie odpowiedział.Być może bał się stracić rachubę.- Po szóste, pański zegarek.- Zegarek?- Zegarek - powtórzył.- Zatrzymał się o drugiej dwadzieścia pięć, jak sądzę, uderzonyimpulsem magicznej energii.- Tak.I co z tego?- Zgodnie z raportem koronera, Burmistrz umarł o drugiej dwadzieścia sześć. Zapadła cisza.Przypadki nie istnieją.A przynajmniej nie wtedy, gdy w grę wchodzą złe wieści.Każdy potrzebuje kogoś, na kogo można zrzucić winę.- Ja tego nie zrobiłem - zapewniłem.- Zabijał pan już przedtem.- Zabiłem cień, który przedtem zamordował mnie! I chodzącego trupa z papieremwepchniętym do gardła.Nigdy nie zabiliśmy.- Zabił pan Roberta Jamesa Bakkera.Swego nauczyciela, mentora i.- Robert Bakker był paliwem podtrzymującym chodzący cień, który przez dwa latakarmił się krwią i śmiercią! Był człowiekiem, którego cień rozerwał mi pierdolone gardło izabił moją uczennicę, który.- Nie jest pan człowiekiem, Matthew Swift.Powiem to szczerze.Nie jest panczłowiekiem.Wstaliśmy powoli.- Jesteśmy człowiekiem - odparliśmy.- Mamy cały aparat człowieczeństwa, a nawetwięcej.Stworzyli nas ludzie.Wy, śmiertelnicy, wlewacie swe myśli, uczucia, opowieści iwiedzę, wlewacie wszystko, czym jesteście, do przewodów telefonicznych.Dlatego prędzejczy pózniej musiały ożyć.Jesteśmy wszystkim, czym wy jesteście, a także czymś więcej.Niezabiliśmy waszego Nocnego Burmistrza.Ponownie zapadła cisza.- Nie wierzę w ani jedno pańskie słowo - zmącił ją po chwili pan Kemsley.Pan Earle nie powiedział nic.Jego wargi koloru brudnego śniegu wygięły się poniżejostrego jak temperówka nosa.- Jeśli Burmistrz nie żyje, kto zajął jego miejsce? - zapytała Vera, podchodząc do mnieze spokojem.- Czy to się załatwia przez mianowanie, czy jakoś inaczej?Nikt nie miał ochoty jej odpowiadać.Odwróciliśmy głowę w bok i popatrzyliśmy na pana Earle'a.Ten poruszył nerwowopalcami.- Nie - oznajmił po chwili.- Tak czy inaczej, to się nie uda.Trudno jest uśmiercić czarnoksiężnika za pomocą magii, ponieważ w dziewięciuprzypadkach na dziesięć rzeczony czarnoksiężnik jest tak nią wypełniony, że nawet niezauważy podjętej próby.Natomiast bardzo łatwo jest go zabić z broni palnej.Umieramy jakzwyczajni ludzie - w większości przypadków.Wiedziałem o tym.Przypomniałem sobie ten fakt, gdy tylko pani Anissina sięgnęła do kieszeni płaszcza.Dlatego uniosłem obandażowaną dłoń ku sufitowi i owinąłem palce wokółżarówek, unicestwiając ich blask, nim kobieta zdążyła wystrzelić.Dobra wiadomość brzmiała tak, że pani Anissina w ostatecznym rozrachunku byłajedną z Rajców i uczono ją magii, nie posługiwania się bronią.I tak wystrzeliła.Pełenprzyzwyczajających się do ciemności oczu pokój wypełnił biały rozbłysk.Usłyszałem, żektoś powiedział  ach , bardzo cicho.To nie byłem ja.Brzmiało to jak coś pośredniegomiędzy zaskoczeniem a poparzeniem przez pokrzywę.Wtem na moim gardle zacisnęły siędłonie pana Kemsleya.Jego palce - gdy już raczył je wyprostować - nie składały sięwyłącznie ze śmiertelnego ciała.Z linii u nasad jego paznokci wyrosła aluminiowa zbroja,ostra, zimna, twarda i nieustępliwa, a nade wszystko przewodząca prąd.Padłem na podłogę pod jego ciężarem, pozwoliłem, by mnie obalił i straciłrównowagę na skutek własnego impetu.Padając, sięgnąłem ku najbliższemu gniazdku izaczerpnąłem jego moc.Elektryczny ogień, posłuszny mej woli, przeszył powietrze, sięgającdo koniuszków moich palców.Zcisnąłem w garści błyskawicę i uderzyłem nią w skrońmężczyzny.Zrzuciłem go z siebie i cisnąłem na przeciwległą ścianę.Elektryczny błysk pozwolił pani Anissinie coś zobaczyć.Była czarnym cieniemunoszącym pistolet.Cisnąłem jasność ukradzioną ze zgaszonych świateł prosto w twarzkobiety.Oślepiająca sfera wielkości piłki futbolowej zawierała w sobie oświetlenie całegopokoju.Pani Anissina odwróciła głowę, zasłaniając ręką oczy.Pistolet znowu wystrzelił,koniec lufy eksplodował światłem gwiazd.W suficie pojawiła się dziura.Podniosłem się, porwałem torbę i okrążyłem po ciemku sofę od tyłu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •