[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na taką oko-liczność dziewczyna zawczasu przygotowała na dachu linę.Kilkakrotnie teżmiała już okazję z niej korzystać, czego efektem była całkiem spora kolekcjaniecenzuralnych zdjęć wysoko postawionych osób, gości rancza, leżąca so-bie teraz bezpiecznie w skrytce National Union Bank.Lecz dopiero dziś miała odbyć się ta najważniejsza sesja fotograficzna.Dziewczyna zaczekała, aż zupełnie się ściemni, wówczas bezszelestnieopuściła się na linie do wysokości pierwszego piętra.Taki wyczyn nie był dlaniej niczym niezwykłym, w Himalajach już jako pięcioletnia dziewczynkawspinała się na półki skalne.Przyklejona do ściany budynku, Jackie była poprostu jeszcze jednym cieniem pośród ciemności nocy.Tylko ledwie sły-szalny szum przesuwającej się kliszy w aparacie zdradzał obecność człowie-ka.A klisza przesuwała się bez ustanku, uwieczniając niezwykłą plątaninęnagich ciał za szybą.W ten oto sposób Jerry Lovestone rozładowywał napięcie, którego Jac-kie była przyczyną.Leżał związany niczym prosię, a trzy młode prostytutkiokładały go na przemian biczem, pieszcząc się przy tym wzajemnie. Rozdział VIIIW biurze Lovestone'a od rana panował grobowy nastrój.Pracownicychodzili na paluszkach, bojąc się wejść szefowi w drogę.Wreszcie, punktu-alnie o szesnastej, sekretarka oznajmiła:- Przyszedł niejaki pan Charlton Craver, mecenas.Twierdzi, że jestpełnomocnikiem spadkobiercy Helen O'Donnell.- Niech wejdzie.- Lovestone z trudem opanowywał drżenie, jakie od-czuwał na całym ciele.Do gabinetu wszedł mały, chudy człowieczek w bliżej nieokreślonymwieku; mógł mieć zarówno czterdzieści, jak i pięćdziesiąt lat.Gdy otworzyłusta, zdawało się, że nie mówi, a szeleści.- Dzień dobry - powiedział przybysz.- Jestem mecenas CharltonCraver.Lovestone odetchnął z ulgą.Spodziewał się jakiegoś znanego adwokata,tymczasem taką płotkę, jaką stanowił Craver, jego prawnicy pokonają bezproblemu.Charlton Craver miał w rzeczywistości pięćdziesiąt jeden lat i na co dzieńuczył historii w szkole niedaleko Denver.Kiedyś, jako początkujący praw-nik, zaczynał karierę w kancelarii mecenasa Anthony'ego Bearsa, lecz szyb-ko odkrył, że więcej zarobi jako nauczyciel, niż gdyby pozostał w niedającejnadziei na przyszłość, podupadającej kancelarii.Wyprowadził się do małegomiasteczka w pobliżu Denver w stanie Colorado, gdzie założył rodzinę.Dotej pory prowadził spokojny, skromny żywot uczciwego męża i ojca dwójkiprawie dorosłych dzieci.Taki było jeszcze przed dwoma tygodniami.Dwa tygodnie temu, gdy Craver wrócił z pracy, zastał żonę dziwnie pod-ekscytowaną.- Masz gościa, Charlton - powiedziała tajemniczo.Craver wszedł do pokoju.64 - Jak się masz, Charlton! - Na kanapie siedział stary mężczyzna.- Anthony Bears?! To naprawdę ty? - Craver stanął jak wryty.- Wła-snym oczom nie wierzę.Ile to już lat się nie widzieliśmy? Dwadzieścia pięć?- Będzie coś koło tego.- Obaj mężczyzni uściskali się serdecznie.-Widzę, że niezle się w życiu urządziłeś.Dla mnie los nie okazał się tak ła-skawy.- Właśnie, co u ciebie.Nadal prowadzisz kancelarię prawniczą?- Jakby to powiedzieć.- odparł Tony wesoło.- Jestem stajennym wstadninie pewnego biznesmena.Krótko po twoim odejściu rzuciłem w dia-bły prawo i zająłem się tym, co naprawdę lubię robić.Końmi.%7łona Cravera podała mężowi obiad, częstując także gościa.- A co przygnało cię w te strony? - zapytał Craver, gdy już skończylijeść i opowiedzieli sobie wzajemnie swoje dzieje.- Mam do ciebie interes, Charlton.Chcesz zarobić trochę zielonych?- No.nie wiem.- Craver stał się czujny.- To, co zarabiam, jakoś wy-starcza mi na życie.- Nie masz się czego obawiać.Chodzi o zupełnie czystą sprawę.Wy-egzekwowanie spadku.- Dlaczego sam się tego nie podejmiesz, Tony? Jesteś przecież bar-dziej doświadczonym prawnikiem niż ja.- Chętnie bym to zrobił, ale widzisz, jawna obecność mojej osobymogłaby wszystko zepsuć.A my chcemy pozostać incognito, przynajmniejna razie.- My?- Ja i spadkobierca wielkiej fortuny.- Ile konkretnie bym zarobił, biorąc tę sprawę? - Craver przeszedł dorzeczy.- Jakieś.dwa miliony dolarów, może więcej.Craver myślał przez chwilę.- I mówisz, że sprawa jest uczciwa?- Jak najbardziej.Uczciwa i pewna.- A co musiałbym robić?- Na początek wynajmiesz jakieś lokum w Nowym Jorku i założyszkancelarię.Zwitało, gdy samochód Anthony'ego Bearsa opuszczał posesję Craverów.65 Teraz Charlton Craver siedział naprzeciwko człowieka, przed którymdrżało pół świata.Dziwne, pomyślał, ja się go nie boję.- Obaj wiemy, co pana tu sprowadza - zagrzmiał Wielki Prezes zeswego tronu.- Proszę więc mówić krótko.Nie mam zbyt wiele czasu.- Będę mówił krótko - odpowiedział adwokat tym swoim szeleszczą-cym głosem.- W imieniu mego klienta żądam wypłaty dywidendy od dwu-dziestu procent akcji New York Oil and Company, a także włączenia megoklienta do rady nadzorczej firmy oraz zwrotu w całości rancza usytuowane-go na peryferiach miasta, a powstałego na podwalinie stadniny bezprawniezabranej pani O'Donnell dwadzieścia lat temu.Lovestone spodziewał się takich roszczeń, często sam je w myślach wy-suwał, ale wypowiedziane na głos nabrały teraz jakiegoś strasznego znacze-nia.- A kimże jest pański klient?- Spadkobiercą Helen O'Donnell naturalnie.- Przykro mi pana rozczarować, panie Craver, ale pański klient mu-siał wprowadzić pana w błąd.- Dlaczego pan tak sądzi?- Ja nie sądzę.Ja wiem! Wiem, że Helen O'Donnell nie miała żad-nych krewnych, a jedynie takim osobom, zgodnie z warunkiem umowysprzedaży działki, mogłaby zapisać swój majątek.Gdyby oczywiście sporzą-dziła jakikolwiek testament.A obaj wiemy, że biedna pani O'Donnell testa-mentu nie pozostawiła.- Nawet gdyby tak było, ów pakiet akcji należy się mojemu klientowijako spadkobiercy naturalnemu, powiązanemu ze zmarłą więzami krwi.- Chyba pan nie dosłyszał - Lovestone zaczynał się irytować.- Mówi-łem, że Helen O'Donnell nie miała krewnych.- Pozwoli pan, że nie uwierzę panu na słowo.Wielki Prezes nie dowierzał własnym uszom.Ta gnida ośmieliła się py-skować!- Wobec tego proszę przedstawić jakieś dokumenty na poparcie swo-ich roszczeń! - teraz rozzłościł się już na dobre.- I kim, do ciężkiej cholery,jest pański klient?! Chyba ma jakieś imię i nazwisko!- Owszem, jak każdy - zaszeleścił adwokat - jednak ze względów bez-pieczeństwa na razie zachowam jego personalia dla siebie.- Czego się pan obawia?66 - Cóż, istnieją pewne wątpliwości związane z morderstwem amery-kańskiej ekspedycji naukowej, popełnionym w tybetańskiej wiosce na po-graniczu Chin z Nepalem.A co do dokumentów, to nazwę jednego z nich jużpan wymienił.Mimo, że klimatyzacja działała bez zarzutu, Lovestone czuł, jak pot wy-chodzi mu na czoło.Nie! To musi być zły sen!- Testament, panie Lovestone - adwokat ciągnął nieubłaganie.- Ja imój klient jesteśmy w posiadaniu testamentu, jaki Helen O'Donnell sporzą-dziła na dwa lata przed śmiercią, czyli dwadzieścia lat temu.- Chce mi pan wmówić, że pański klient zwlekał dwadzieścia lat zprzyjściem tutaj? Za kogo mnie pan uważa?!- Niestety, mój klient do niedawna nie miał pojęcia, że Helen O'Don-nell w ogóle kiedykolwiek istniała.Dowiedział się o tym, jak również osmutnym fakcie jej śmierci, stosunkowo niedawno.To także było elemen-tem ostatniej woli pani O'Donnell [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl