[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym razem się udało.Choćledwie trzymał się na nogach, obszedł celę naokoło, trzymając się ścian.Nie była duża i pozapryczą oraz śmierdzącym otworem w kącie nie zawierała niczego godnego uwagi.Kamiennaposadzka i leciutko wilgotne, zalatujące stęchlizną mury.Brune wrócił na pryczę i zwinął się na niej, ciasno obejmując ramionami.Oprócz zimnadręczyły go mdłości i narastające pragnienie.Marzył o kocu i łyku wody.Usiłował wpaść na jakiś konstruktywny pomysł  jakikolwiek  ale nic nie przychodziłomu do głowy, jakby specyfiki, które mu podano, stłumiły nie tylko dar, ale też zdolnośćracjonalnego myślenia.Mógł tylko czekać.Osłabienie sprawiło, że po jakimś czasie zapadł w niespokojną drzemkę, pełną majaczeńo mrocznych kształtach bez twarzy, niesprecyzowanych, kłębiących się potwornościach.Zbudziłsię wstrząsany dreszczami.W gardle czuł dojmującą suchość, pragnienie się nasiliło, podobniejak tętniący ból głowy.Brune z nienawiścią zapatrzył się w mrok.Ciekaw był, czy ktoś go obserwuje, czymagowie w białych szatach zastanawiają się teraz beznamiętnie, jaką strategię zabijania daruwybrać, czy też decyzje już zapadły i można jedynie czekać, aż zostaną wprowadzone w życie.Słyszał o Domach Godnego Odejścia różne koszmarne pogłoski; prawdy nie znał nikt.Nagle uświadomił sobie coś, co powinno go zdziwić już na samym początku.Stłumieniedaru nie objęło zmysłów maga.Nadal był w stanie sięgnąć umysłem w przestrzeń, by zbadaćtopografię swojego więzienia.Wypuściwszy się na mentalne przeszpiegi, po chwili zdziwił sięjeszcze bardziej.W ogóle nie wyczuwał obecności ludzi, tylko zimne mury i równie zimnemechaniczne ciała golemów.Na ile potrafił ocenić, budynek nie był szczególnie rozległy, alewznosił się na pięć czy sześć kondygnacji w górę.Więc chyba jednak nie Dom Godnego Odejścia.Raczej prywatna siedziba jakiegośsrebrnego maga, przypuszczalnie wieża na odludziu.A to mogło wróżyć jeszcze gorzej.Wyobraznia znów jęła mu podsuwać rozmaite paskudne obrazy.Ze wszystkich sił starałsię nie poddawać panice.Leżał, oddychając szybko, próbując odsunąć od siebie wspomnienie o konającymAdrienie de Vere z wizji Lorraine.Po jakimś czasie nie tyle się uspokoił, co stopniowo ogarnęłago obojętność.Będzie, co ma być. Osłabienie, ciemność i cisza w końcu zrobiły swoje i ponownie odpłynął w zmąconymajakami półsen, nie tracąc jednak dręczącej świadomości, że marznie.Gdy się ocknął, na posadzce obok niego stała miseczka z wodą.Brune w pierwszymodruchu chciał łapczywie wypić zawartość, powstrzymał się jednak i nieufnie ją powąchał,potem ostrożnie spróbował.Tak jak podejrzewał, woda miała gorzkawy posmak i leciutki zapachlukrecji, kojarzący mu się z lekami, bo lukrecją często doprawiano apteczne mikstury.Walcząc ze sobą, powoli odstawił miseczkę, po czym znów legł na twardym posłaniu,zamykając oczy.Minuty mijały nieznośnie powoli, odmierzane dreszczami, chrapliwym oddechem ipulsowaniem krwi w skroniach.Gorączkowy wir podsycanych strachem myśli stopniowo cichł,w miarę jak narastające pragnienie zaczynało uniemożliwiać skupienie się na czymkolwiekinnym.Woda.Niemal czuł w gardle jej orzezwiającą wilgoć.***Nie był pewien, ile czasu minęło, zanim się złamał.Może kilkanaście godzin.Może tylkokilka.Było mu już wszystko jedno.Sięgnął po miseczkę i upił łyk.Tym razem woda nie wydała mu się gorzkawa, a ohydnie gorzka.Z obrzydzeniemwypluł to, co miał w ustach, i zaklął głośno w bezsilnej wściekłości.Zmysłami maga niewyczuwał w pobliżu nikogo, lecz nie wątpił, że jest obserwowany.Zebrał w ustach ślinę i splunął.Nadal czuł na języku gorycz, a mdłości się nasilały.Zagryzł wargi, zastanawiając się, jaką substancję dodano do wody.Pomyślał, że cokolwiek tobyło, nie powinno podziałać, skoro nie połknął ani odrobiny  nie na ka-ira.W teorii.Po chwili ujrzał, że pokryty plamami sufit ożył.Wybiegły nań kohorty świecącychmrówek, fosforyzujących robaczków w odcieniach bladej zieleni, błękitu i sinawego różu.Stopniowo nabrały kolorów, zaczęły się rozpełzać i układać w tęczowe, zmieniające się wzory.Czując zawrót głowy, Brune opadł na pryczę.Jego ciało stało się lekkie  miał wrażenie, żeulatuje, unosi się, choć zarazem wiedział, że leży bezwładnie na wznak.Nie zatracił kontaktu z rzeczywistością.Przeciwnie, wszystkie niemiłe fizyczne doznaniastopniowo się nasilały.Panujące w lochu zimno kąsało teraz aż do kości, jakby leżał na śniegu.Obolała głowa, zdawałoby się, urosła jak bania, a w policzek wgryzały się tępe żelazne zęby.Zapach własnego potu wydawał się mdlący i gęsty niczym lepka mgła.Narkotyk nienaturalnie wyostrzył mu odczuwanie bodzców.Kiedy Brune pomyślał, doczego może to być wstęp, zacisnął zęby, ze wszystkich sił starając się powściągnąć panikę. Ciało ka-ira jest w stanie goić rany szybciej niż ciało zwykłego człowieka, ale jegomożliwości nie są nieograniczone.Bał się.Jak jasna cholera.***Może godzinę pózniej, może dwie godziny  nie potrafił tego w żaden sposób ocenić  wzamku szczęknął przekręcany klucz i okute drzwi otwarły się, uderzając o ścianę z głuchymłupnięciem.Brune poderwał się w panice, nim dotarło do niego, że dzwięk nie dobiega z jegoceli.W ścianie naprzeciwko pryczy znajdowało się teraz okienko zabezpieczone stalowymiprętami, z całą pewnością nieobecne wcześniej.Fragment muru w tym miejscu musiał być taknaprawdę iluzją, której środki blokujące dar nie pozwoliły Krzyczącemu wyczuć.Teraz jednak żmij wyraznie czuł za ścianą obecność.W sąsiednim pomieszczeniuznajdował się żywy człowiek.Zmaltretowany, obolały i gorączkujący.Bijąca odeń auracierpienia obudziła w Krzyczącym znajomy, paskudny głód.Zwlókł się z posłania i ostrożnie, nieufnie zbliżył do okienka.Zanim zdążył przebyć całąszerokość celi, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a klucz przekręcił się ponownie.Okienko znajdowało się jakieś pięć stóp nad ziemią.Krzyczący wyjrzał przez nie.W sąsiedniej celi na posadzce kulił się kilkunastoletni chłopak w zgrzebnych łachach, naoko  wiejska biedota.Blady jak śmierć, dyszał, oburącz trzymając się za brzuch.Brune wpierwszym odruchu chciał przemówić do niego, ale się powstrzymał.Nie miał wątpliwości, że sąobserwowani, a ponieważ nawiązanie kontaktu ze współwięzniem wydawało się logiczne, zalogiczne uznał też, że srebrni oczekują takiej właśnie reakcji.Spróbował ocenić stan dzieciaka.Gołym okiem było widać, że nie jest dobrze, a zmysłymaga to potwierdziły.Chłopak, choć jeszcze o tym nie wiedział, umierał.Pobito go brutalnie,uszkadzając organy wewnętrzne i fundując rozwijające się rozlane zapalenie otrzewnej.Zostałomu kilkanaście godzin konania w coraz większych mękach.Brune przygryzł wargę, walcząc ze sobą.Zrodki tłumiące dar nie osłabiły jego zdolnoścido wyczuwania bólu, a spowodowane głodem osłabienie wręcz ją spotęgowało.Choćnienawidził siebie za to, czuł się tak, jakby tam za kratą znajdowało się pożywienie.Smacznyobiad na tacy.Mimo woli wyobraził sobie, że cicho przemawia do współwięznia, namawia go dowstania, do podejścia bliżej, a potem wyciąga rękę przez pręty, dotyka go.i czerpie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •