[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale w tym czasie jeszcze wściekłość i gniew na cały świat okazały się silniejsze od jakichkolwiek uczuć.Wszystko w nim umarło i trzeba było wielu miesięcy, żeby przejrzał na oczy, stłumił w sobie gniew i by coś zaczęło się na nowo rodzić.Bardzo powoli, ale w końcu do niego dotarło, że ta kelnerka z zabitej dechami dziury w Bieszczadach, a dawniej jego sąsiadka z naprzeciwka, to jedyna osoba na świecie, która coś dla niego zrobiła.I w jaki sposób.Nie przestawał o niej myśleć.O tym, co zrobiła.Nie tylko dla niego, ale w ogóle.Ile siły musiała w sobie znaleźć i ile strachu pokonać.Ile odwagi, żeby rzucić wszystko na jedną szalę, nie mając żadnej gwarancji…na nic.On też w pewne styczniowe popołudnie rzucił wszystko na jedną szalę.Sprzedałmaszyny, plac z magazynami i siedzibą firmy, wsiadł w samochód i wrócił do miejsca, z którego pół roku temu chciał jak najszybciej uciec.Tylko że to nie miało nic wspólnego z odwagą.Wrócił do Doris, która coś dla niego ocaliła…– Pieniądze – palnęła Czesia.Lecz już w następnej chwili wiedziała, że palnęła głupstwo.Marek zapalił jeszcze jednego papierosa, wstał od stołu i gwizdnął na Absurda.– Pójdę z nim na spacer.– Jak się Doris dowie… – powiedziała ostrzegawczym tonem Czesia, ale urwała w półzdania.– Coś zamierzasz w ogóle… – rzuciła za Markiem Marlena.– W związku z Doris?– Może to zabrzmi zbyt patetycznie – odrzekł, odwracając się od drzwi – ale tak sobie pomyślałem, że może uda mi się też dla niej coś ocalić.Wyszedł.Czesia, sprzątając ze stołu, swoim zwyczajem zaczęła mamrotać pod nosem:– Taka niby Doris… Ofiara losu… Artystka ze spalonego teatru…– Szczęściara – podsumowała Marlena.To samo powiedziała o Oldze, która wpadła po południu z warzywami i nabiałem,przepraszając, że nie z rana, ale pojechali z Adamem tu i tam, a jak wracali, to jeszcze gdzieś indziej.– Teraz tylko będziecie jeździć – skwitowała Czesia.– Sama bym gdzieś pojechała, bo już mi się patrzeć nie chce na to wszystko.Na okrągło jedno i to samo.– Przecież dopiero co wróciłaś… – przypomniała jej tamta.– Z Capri.Marlena parsknęła śmiechem, ale nic nie powiedziała.Przyglądała się Oldze, od której biła autentyczna radość.Po jej wyjściu powiedziała:– Chłopak ją zostawił, rodzice jej się wyrzekli… Adam zastąpił jej wszystko, co z dnia na dzień straciła.Kochają się ponad życie.Szczęściara.– Szczęściara, szczęściara… – zaczęła ją przedrzeźniać Czesia, szykując dla Tuśkibieliznę pościelową do prania.– Ty jedna nieszczęśliwa.Zapominasz, że Adam od dwóch lat jest kaleką? Nie pamiętasz, jak w tamtym roku przyszła do Magnolii i zapytała jak ma go zabić, bo od pół roku ją o to błaga? Albo o dziecku, które zmajstrował jej jego syn i które z żalu za swoim pięknym światem straciła?– Właśnie o tym mówię! – przerwała ostro Marlena.– Że wszystko razem przeżylii dotarli do takiego momentu, w którym udało im się pogodzić z tym, co było złe, i cieszyć się po prostu z tego, że są razem.A ty wszystko musisz rozbić na czynniki pierwsze.Ta twoja dosłowność nieraz mnie powala.– Jaka dosłowność? – spytała Czesia, unosząc podbródek Marleny do góry i przyglądając się jej twarzy ze zmarszczonym czołem.– Coś taka blada?Marlena potrząsnęła głową i odepchnęła rękę tamtej.– Normalne, jak to przed śmiercią.– Powtarzasz się.Już zdążyłam się do tej twojej śmierci przyzwyczaić.Wymyśl cośinnego.Nie zdążyła, bo Zenek Jaszczuk zamaszystym krokiem wszedł do Magnolii, rozejrzał się i powiedział, żeby mu obiadu nie szykować.Zaraz za nim wpadła Tuśka.– A ty skądżeś się tu wzięła? – zawołała Czesia, wyglądając przez okno.– Z pisarzem pojechałaś.Gdzie i po co, nie wiem.– Wzgórze Wilków mu pokazałam, bo nie mógł trafić.Myślałam, że zobaczy i wrócimy.A on usiadł i siedzi.I patrzy.– A na co tam patrzeć?– A ja wiem? Siedzi, patrzy i ani go ruszyć.Dobrze, że Zenek podjechał zobaczyć, kto mu tam pod chatą siedzi, bo akurat skądś jechał i zobaczył z drogi auto, to się zabrałam.Książkę mam bardzo ciekawą do czytania, więc mi się trochę nie chciało tam siedzieć.Jeszcze jakbym wiedziała, że Maurycemu tyle zejdzie, tobym z sobą zabrała, a tak to…– Pościel zabieraj – przerwała Czesia.– Nie wyskakuj mi tu z książkami.– Chcę jak najszybciej skończyć, oddać do biblioteki i na nowo wypożyczyć Twarzmordercy Maurycego – tłumaczyła się Tuśka, zerkając na tobół pościeli naszykowanej do prania.– Mnie się zdaje, że okładka żywcem zdjęta ze Wzgórza Wilków, chcę sprawdzić, bo Maurycy milczy jak zaklęty, a poza tym chętnie jeszcze raz przeczytam, podobała mi się.Czesia już jej nie słuchała.Popatrzyła na tobół pościeli, na Zenka, ale Zenek,zorientowawszy się, o co chodzi, pokręcił gwałtownie głową, mówiąc, że z Anusią umówiony, do Galerii mają jechać do Rzeszowa, żeby sobie coś pokupowała, on zresztą też nie ma co na grzbiet włożyć, jak się jaka lepsza okazja trafi.– To sklepów naokoło mało? – zdziwiła się Czesia.– Do Rzeszowa musisz gnaćna zakupy?– Anusia byle gdzie nie kupuje – odparł z wyższością Jaszczuk, nie zważając na ironiczne prychnięcie Marleny.– Tak nauczona.Pożegnał się i wyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •