[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bieg ów się odbył w tempie takim,że dopiero na zewnątrz tchu nabrałem, gdzie w poświacie lamp ulicznych ujrzałem powózprzez rumaka olbrzymiego ciągniony, który z impetem straszliwym na mnie prosto zmierza.W obliczu śmierci rychłej osłoniłem dłońmi oczy.Zrządzeniem dziwnym jednak na krawężnik mnie wtedy wywleczono.Uczułem chwytmocny za nadgarstki, z całej siły.Wybawca starał się bliżej ku sobie mnie przyciągnąć.Ośmieliłem się nań spojrzeć, otwierając oczy przymrużone wcześniej w bezwolnym lęku,niby podświadomie przewidując, iż będzie to zmora senna, nie zaś żywy człowiek.I kogowtedy ujrzałem? Edgara A.Poe we własnej osobie!- Clark! - szepnął, tuląc mnie do siebie, a usta pod wąsem ciemnym krzywiąc lekko.-Trzeba cię stąd zabrać.Wtedy - spojrzałem nań raz jeszcze i palcem go dotknąłem.Raptem świat jakbyzadrżał i rozpłynął się w kruczej czerni.W nikłym przebłysku świadomości zauważyłem, że oto się znajduję w ciemnej izawilgłej izbie.Czując, jak mnie ktoś w dół spycha, strach śmiertelny w sobie zmóc musiałemzaraz.Z powiekami na pół przymkniętymi kark uniosłem całą mocą, by dojrzeć w jasnościzupełnej przedmiot jeden tylko, poza którym mój umysł nic już nie mógł postrzec.Prostokątną tablicę z napisem: HIC TANDEM FELICIS CONDUNTUR RELIQUAE.Z westchnieniem się domyślając, iż jest to nagrobek, w zgrozie odczytałem własneepitafium: „Oto on wreszcie tutaj szczęścia zaznał”.28Znów mnie wchłonęła ciemność, a zbudzony z transu, zerwałem się w przerażeniu, żekrtań mi pali ostre pragnienie.Choć mrugać oczami byłem zdolny, to nic nie widziałemjednak, myśląc, iż mnie oślepiono - lub też zwyczajnie się znajduję w izbie pozbawionejświatła.Wtem z drugiej strony objawiło mi się światło lampy.Przy mnie się rozległ głosik:- Nie śpi już.Widząc koło siebie miskę wody, czym prędzej ją do ust podniosłem.- Nie - drugi głos pouczył.- To, aby dłoni ulżyć.Rękę na cmentarzu sobie poraniłem.W kręgu blasku płomyka zobaczyłem dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę, o jasnej,niemal zielonkawej cerze, która je upodobniała do chochlików jakichś.Po chwili, gdy lampęnaftową podkręcono lekko, mogłem się przekonać, iż dziewczę mi podsuwa szklankę z wodą,czekając, jak się zachowam, cierpliwie i niebywale wdzięcznie.Zawartość jak w gorączce zaraz wypiłem.- Gdzie.- pytanie mi uwięzło w gardle, gdy znowu ujrzałem ów nagrobny kamień!Teraz mi się przedstawiło jednak, iż to ledwie szkic pokaźny z detalami.Inskrypcję razjeszcze zatem pełną przeczytałem: HIC TANDEM FELICIS CONDUNTUR RELIQUAEEDGAR ALLAN POE, a poniżej: OBIIT OCT.VII 1849.Wdzięczny za dobroć zaznaną, zwróciłem się ku dziewczynce.I nagle się teżpoczułem odpowiedzialny za oboje.- Nic się nie boicie?- Gdzie tam - odrzekła mała.- Tylko o pana się martwimy.Gdy ojciec cię tuprzywiódł, toś wyglądał potwornie.Pierwszy raz od miesięcy powietrza zaczerpnąłem ze spokojem.Oto, nie wiedziećkiedy, przebrano mnie w ubiór czysty.Siedziałem na desce na dwu stołkach wspartej - moimłóżku prowizorycznym do tej chwili.- Obawy mam, proszę pana, że pod dachem rodziny Poe, gdzie sześcioro dziatek iniemowlę nowo narodzone, rzadko się znajduje wolne spanie! Niemniej ufam, iż zdołamy cizapewnić odrobinę wytchnienia.Człowiek to rzekł, przez którego zostałem z ulicy zabrany; ale nie Edgar, tylkoNeilson Poe, zdaje się.Lecz wyglądał inaczej, nie jak przy naszym widzeniu na posterunkupolicji.Szczuplejszy wyraźnie oraz z wąsem, mógłby na pierwszy rzut oka być brany zasławnego krewnego.- Josephine.Harriet.- surowo spojrzał na dzieci, co w oddaniu przy mnie nadalstały.- Czas spać! - nakazał, lecz bez skutku.- Ogromnie mi pomogłyście - rzekłem do nich konfidencjonalnym tonem.- A terazusłuchajcie ojca.Bezgłośnie opuściły izbę.- Cóż ja tu robię? - zapytałem gospodarza.- Sam pewnie wiesz najlepiej - odparł z troską, siadając naprzeciwko.Następnie mi wyjaśnił, że gdy doń dotarło, iż ktoś wygrzebać próbuje trumnę Poego zmiejsca spoczynku, pomimo późnej godziny najął powóz czym prędzej i na cmentarz powieźćsię kazał.Ze względu jednak na ulewę konieczny stał się objazd przez Amity Street, gdzieNeilson usłyszał straszną wrzawę dochodzącą z domu, w którym mieszkała dawniej MariaClemm, krewna jego, a gdzie też przed piętnastu laty Edgar Poe zamieszkiwał.Uznawszy ów zbieg okoliczności za nader osobliwy i niepokojący, skierował swójpojazd tam właśnie.Wysiadł, by się rozeznać w rzeczy - pamiętając jednak główny celwędrówki, poinstruował fiakra, aby zawrócił ponownie i ustawił pojazd czołem w drugąstronę, tak żeby czasu już później nie marnować.Wówczas, gdy woźnica czynił, co munakazano, ja się pojawiłem w drzwiach domu od frontu - pewien, iż na proch roztarty będępod kołami w jednej chwili.Neilson mnie wciągnął na chodnik, gdzie padłem zemdlony.Widząc, iż strój mam cały błotem umazany, stwierdził, że skarga, co doń z cmentarzadotarła, może się wiązać z mą obecnością przy Amity Street.Nie wiedząc, co mu odrzec, w milczeniu słuchałem.- Zaraz pana tu przywiozłem - ciągnął Neilson.- A chłopak mój na posyłki pomógł cięułożyć tu, na desce.Potem medyka ściągnął, który przecznicę obok mieszka; on zaś, pozbadaniu gruntownym, oddalił się dopiero co.Żona się modli w tej intencji, byś do sił rychłowracał.Byłeś pan dziś pod wieczór na cmentarzu owym?- Co to? - spytałem, wskazując rysunek kamienia nagrobnego.Spoczywał on niegroźnie na półce wśród różnych książek i papierów, lecz odkąd nasekundę może się ocknąłem w nikłym blasku lampy, na nim się wyłącznie - a w przestrachu -skupiła moja uwaga.- Szkic ów sporządzony przez człowieka najętego, by godnie oznaczył grób megokuzyna.O tym jednak może później pomówimy.Jesteś pan, jak widzę, wyczerpany mocno.- Spać więcej nie chcę - oświadczyłem, w istocie nagle ożywiony wypoczynkiem, ale iteż przez to, że choć obaj się nawzajem podejrzewaliśmy, poczułem się bezpieczny, dzieciNeilsona mając po swej stronie.- Wdzięczny jestem za wsparcie twej rodziny, obawiam sięjednak, iż więcej mi wiadomo, niżbyś sądził.Policji i mnie powiedziałeś, że Edgar nie tylkoci był krewnym, lecz też przyjacielem.Tymczasem ja wiem dobrze, jak on cię nazywał.- Nie pojmuję?- Wrogiem swym najgorszym na świecie! Skrzywiony, Neilson wąs pogładził ipokiwał głową najspokojniej.- Zaiste [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl