[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, na pewno nie spróbuje ponownie.- Pozwól, Ŝe jeszcze o coś zapytam - powiedział Cal.- Skoro jesteś jej najlepszą przyjaciółką, zapewne wiesz.czy ona mówiła kiedykolwiek o seksie?Samira zaśmiała się głucho.- O seksie? Pan Ŝartuje? Nie, ona nigdy o tym nie wspomina.Nienawidzi seksu.Powiem więcej: chciałaby mieć kiedyś dzieci, ale Ŝeby uprawiać seks dla przyjemności? Wykluczone.W przeciwieństwie do innych znanych mi osób - dodała, mrugając do Durella, który ukryłuśmiech za zaciśniętą pięścią.- Dzięki - rzekł Cal.- Powinienem był zadać ci to pytanie wiele tygodni temu.Rozdział 1917 października 2007środa, 6.15Nowy Jork, Stany ZjednoczoneZanim jeszcze doktor Jack Stapleton otworzył oczy, usłyszałdźwięk, którego nie znał.Przypominał daleki, stłumiony ryk, trudny do konkretniejszego opisania.Przez chwilę Jack zastanawiał się, co moŜe być jego źródłem.Dom, w którym mieszkali - przy Sto Szóstej Ulicy na Manhattanie, wzniesiony z cegły - przeszedł renowację zaledwie dwa lata wcześniej i być moŜe był to odgłos typowy dla świeŜo wyre-montowanego budynku, tyle Ŝe wcześniej umknął jego uwagi.Z drugiej strony jednak był zdecydowanie zbyt głośny.Szukając w wyobraźni precyzyjnego skojarzenia, Jack pomyślał o wodospadzie.Uniósł powieki.Wsunął rękę pod kołdrę po drugiej stronie łóŜka i gdy tylko stwierdził, Ŝe nie ma przy nim Ŝony, zrozumiał, co jest źró-dłem osobliwego dźwięku: prysznic.Laurie juŜ wstała i był to fenomen, o którym świat nie słyszał.Była nocnym markiem i rano trzeba było zwlec ją siłą z łóŜka, wierzgającą i krzyczącą, by na czas dowieźć ją do pracy.Jack tymczasem lubił zjawiać się tam wcześniej niŜ pozostali, by w spokoju wybrać sobie najciekawsze sprawy.W bezbrzeŜnym zdumieniu zrzucił z siebie kołdrę i zupełnie nagi -bo tak lubił spać - wszedł do zaparowanej łazienki, Laurie była praktycznie niewidoczna w kabinie prysznicowej.Jack uchylił drzwi.- Hej tam - zawołał przez szum wody.Z obłoku pary wynurzyła się namydlona głowa Laurie.193- Dzień dobry, śpiochu - powiedziała.- NajwyŜszy czas.Czeka nas pracowity dzień.- O czym ty mówisz?- O podróŜy do Indii! - odpowiedziała Laurie.Cofnęła się pod strumień gorącej wody i zaczęła energicznie płukać włosy.Jack uskoczył, by nie dać się ochlapać, i przymknął drzwi kabiny.Przypomniał sobie urywki nocnej rozmowy, gdy tylko się ocknął, ale zdawało mu się, Ŝe to jedynie ślady sennego koszmaru.Nie widział Laurie tak zmotywowanej, odkąd wraz z matką planowała ślub i wesele.Wkrótce się dowiedział, Ŝe załatwiła juŜ przelot i zakwaterowanie, choć jeszcze nie wiedzieli, czy Calvin w ogóle pozwoli im obojgu na jednoczesny urlop.Mieli wyruszyć wieczorem, z przesiadką w ParyŜu, i dotrzeć do Nowego Delhi nazajutrz późnym wieczorem.Zarezerwowała pokój w tym samym hotelu, w którym zatrzymała się Jennifer Hernandez.O siódmej rano Jack spoglądał juŜ w obiektyw cyfrowego aparatu w salonie przy Columbus Avenue.Podskoczył, gdy błysnął flesz.Kilka minut później byli z Laurie z powrotem na ulicy.- PokaŜ zdjęcie! - poprosiła Laurie i zachichotała, gdy je zobaczyła.Jack odebrał jej fotkę, zirytowany jej reakcją.– Chcesz zobaczyć moją? - spytała.Tak jak się spodziewał, wyszła znacznie lepiej; lampa błyskowa wydobyła z jej ciemnych włosów kasztanowe tony, jakby szeregowy pracownik salonu fotograficznego był zawodowym artystą fotografi-kiem.Największa róŜnica tkwiła w oczach.Brązowe, głęboko osadzone oczy Jacka wyglądały tak, jakby miał cięŜkiego kaca, niebieskozielone oczy Laurie błyszczały zaś energią.Gdy o siódmej trzydzieści dotarli do Inspektoratu, Laurie pomyślała, Ŝe sprawy prezentują się całkiem obiecująco.Gdyby zanosiło się na pracowity dzień, Calvin nie miałby specjalnej ochoty udzielić obojgu tygodniowego urlopu.Ruchu jednak nie było, a przynajmniej nie o tej 194porze.Gdy weszli do pomieszczenia, w którym rozpoczynali dzień pracy wszyscy zatrudnieni tu lekarze, ich kolega, doktor Paul Plodget, odpowiedzialny za wstępne rozpoznanie spraw, które napłynęły podczas nocy, siedział za biurkiem i czytał New York Timesa.LeŜała przed nim nadzwyczaj skromna kupka przejrzanych juŜ teczek.Obok niego, na brązowym, winylowym krześle, siedział Vinnie Amendola, jeden z techników zatrudnionych w prosektorium, którego zadaniem było zjawianie się na tyle wcześnie, by mógł pomóc w przekazaniu obowiązków technikom z nocnej zmiany.Ponadto zajmował się parze-niem kawy dla wszystkich.W tej chwili jednak był pochłonięty lekturą New York Posta.- Mamy dziś lekki dzień? - spytała Laurie, Ŝeby się upewnić.- Jeden z najlŜejszych - odparł Paul, nawet nie opuszczając gazety.- Jakieś ciekawe sprawy? - zainteresował się Jack i zaczął przeglą-dać stosik teczek.- ZaleŜy, kto pyta - odparł Paul.- Mamy jednego samobójcę, z któ-rym będzie kłopot.MoŜe widziałeś jego rodziców, siedzieli tu wcze-śniej.NaleŜą do bardzo dobrej i wielce ustosunkowanej Ŝydowskiej rodziny.Mówiąc wprost, nie Ŝyczą sobie autopsji i są dość stanowczy w tej sprawie.- Paul wyjrzał znad skraju gazety i spojrzał na Jacka, by się upewnić, czy słyszał.- A czy sprawa naprawdę wymaga autopsji? - spytał.Z mocy prawa zawsze dokonywano sekcji samobójców, ale pracownicy Inspektoratu starali się okazywać wyrozumiałość rodzinom, zwłaszcza gdy chodziło o względy religijne.Paul wzruszył ramionami.- Powiedziałbym, Ŝe tak, więc potrzeba tu pewnej finezji.- Czyli doktor Stapleton wykluczony - skomentował Vinnie.Zaraz potem podskoczył wystraszony, gdy Jack znienacka trzepnąłpalcami w jego rozpostartą gazetę.- Po takiej rekomendacji chyba mogę wziąć tę sprawę? - spytałStapleton.- AleŜ proszę - odparł Paul.195- Calvin juŜ jest? - spytała Laurie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •