[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chcę tylko tego, czego wy chcecie.Po prostu pomyślałem, że powinienem jeszczeraz zapytać.- Ja chcę jechać do domu - odezwał się nagle cichutki głosik.Wszyscy jednocześnieobrócili się w stronę Harriet.Siedziała spokojnie żując hamburgera i przyglądając się przezokno płaczącemu dziecku, które rozlało na ziemię cały koktajl czekoladowy.Spostrzegłszy, iżwszyscy na nią patrzą, uśmiechnęła się szeroko i dodała: - Nie teraz.W wakacje.- Po czymodgryzła kolejny wielki kęs.Pozostali odetchnęli z ulgą i jak na komendę wybuchnęli śmiechem.David pochyliłsię nad kierownicą, by włączyć zapłon, lecz zawahał się, czując na ramieniu dłoń Sophie.- Tato? - Miała bardzo poważną minę.- Tak?- Dajesz sobie radę?David zawahał się na chwilę, potem uśmiechnął się i powoli pokiwał głową.- Tak, kochanie.Jakoś sobie radzę.- To dobrze.- Z ulgą oparła się na fotelu.- W takim razie wszyscy sobie poradzimy.David powiódł wzrokiem po twarzach dzieci.- Jasne! - rzekł z mocą i włączył silnik.- A teraz do szkoły, bo nasz mistrz krykietaprzegapi swoją wielką szansę!ROZDZIAŁ 10Wyjechali z Inchelvie o szóstej rano, lecz z powodu robót drogowych między Perth aStirling, gdzie ruch odbywał się wahadłowo tylko na jednym pasie, droga do Glasgow trwałagodzinę dłużej, niż planowano.W efekcie zatrzymawszy samochód przed terminalem Davidzdążył tylko rzucić rodzicom „do zobaczenia”, porwał walizkę i wbiegł do budynku.Ponuradziewczyna w punkcie odprawy zerknęła na jego bilet i z niekłamanym zadowoleniemoznajmiła mu, że się spóźnił - w tej chwili wpuszczają już tylko pasażerów klasy pierwszej.David zaklął w duchu.Mhairi wykupiła mu ostatnie wolne miejsce, a to akurat było w klasieturystycznej.Musiał użyć całego swego czaru i jawnie uwodzicielskich sztuczek, by skłonićurzędniczkę do zmiany zdania.- Wyjście numer dwa - burknęła oddając mu dokumenty - i niech się pan pospieszy, bozaraz ściągną rękaw.Odwzajemniwszy się oszałamiającym uśmiechem, David niemal przebiegł przezkontrolę paszportową, po czym sprintem pokonał czterysta jardów do wyjścia numer dwa i złoskotem pogalopował przez rękaw do samolotu, by natychmiast się stać atrakcją numer jedenjako Facet Który Ośmielił Się Spóźnić i ściągnąć na siebie potępiający wzrok wszystkichpasażerów bez wyjątku.Miał miejsce numer 21F, ale w dwudziestym pierwszym rzędzie nie było wolnegofotela.Obok przejścia siedziała młoda kobieta w syntetycznym amarantowym battledressie,ściskając pulchną piąstkę niespełna rocznej dziewczynki zajmującej środkowy fotel.Podoknem podskakiwał nadpobudliwy ruchowo pięciolatek, strojąc miny do siedzących za nimstarszych państwa.David sięgnął do kieszeni po odcinek biletu.Wyjął go w chwili, gdypodeszła doń stewardesa.- Nie znalazł pan swojego miejsca?- Jeszcze nie - wręczył jej odcinek.Przyjrzała mu się, po czym zwróciła się doamarantowej pasażerki:- Przepraszam, ile miejsc pani wykupiła?- Ino dwa - odparła kobieta ciężkim slangiem Glasgow.- Córa może iść na kolana, inomyślałam, że to miejsce jest wolne.- Niestety.- Stewardesa uśmiechnęła się przepraszająco.- 21F jest zarezerwowane dlatego pana.David spodziewał się, że młoda matka westchnie ciężko lub obrzuci go nieprzyjaznymspojrzeniem, tymczasem jednak zachichotała:- Ano, ryzyk-fizyk, trza było spróbować.- Odpięła pas, podniosła dziecko i przesiadłasię na sąsiedni fotel.- Chodź no, Tracy, do mamusi, a ty, Darren, siadaj i przestań rozrabiać!David podziękował jej uśmiechem, opadł na fotel, zapiął pas, oparł się wygodnie iwydał westchnienie ulgi.O mały włos! Prawdę mówiąc, już od wczoraj był ciągle spóźniony.W ciągu minionych dwóch dni zrobił bardzo niewiele, by przygotować się do podróży - wolałdokończyć prace w ogrodzie z Jockiem, tłumacząc sobie, że zdąży się spakować wponiedziałek.W poniedziałek jednak nazrywał żonkili i zawiózł je na mały cmentarzyk wDalnachoil, na grób Rachel.Wcale nie chciało mu się stamtąd odchodzić.W efekcieprzesiedział na cmentarzu kilka godzin, zwierzając się zmarłej żonie, aż wreszcie słońcecałkiem schowało się za górami.Silniki zawyły głośniej i samolot powoli odsunął się od terminalu.David zerknął wokno nad głowami współpasażerów i patrzył w nie, dopóki nie wznieśli się nad rzekę Clyde,by rozpocząć wspinaczkę przez nisko nawisie chmury.Gdy już nic nie było widać, oderwałwzrok od okna i wtedy spostrzegł, że trójka współpasażerów wpatruje się w niego zezdumieniem.Uśmiechnął się zdawkowo i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, żekurczowo ściska rączkę małej dziewczynki.- O Boże, przepraszam! - bąknął ze skruchą.- Zrobiłem to odruchowo.Zawszetrzymam za ręce moje dzieci podczas startu.Twarz kobiety ponownie rozjaśniła się w uśmiechu.- Ile pan ma dzieciaków? - spytała.- Troje.- Troje? Jezu, dla mnie dwa to aż za dużo.Oj, sporo musiał pan nagrzeszyć, żeBożyczek dał panu taką pokutę! - Jej gardłowy śmiech przeszedł w zgrzytliwy kaszel [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl