[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prę­dzej, że­by nie pu­ścił ostat­niej pa­ry.We­szli do staj­ni, Jam­bro­ży za­brał się ostro do trzeź­wie­nia; Ku­ba le­żał bez­wład­ny, dy­chał coś nie­coś i rzę­ził przez zwar­te zę­by, że trze­ba by­ło je no­żem pod­wa­żać, by mu nie­co wo­dy wlać do gar­dła.No­gę miał prze­rą­ba­ną w ko­la­nie, le­d­wie się trzy­ma­ła na skó­rze i ob­fi­cie krwa­wi­ła.Na pro­gu czer­wie­ni­ły się pla­my krwi i le­ża­ła okrwa­wio­na sie­kie­ra, a ta­czal­nik do na­ostrza­nia, któ­ren za­wsze stał pod oka­pem staj­ni, wa­lał się te­raz pod pro­giem.— Ju­ści, sam so­bie ob­ciął.Bał się szpi­ta­la, my­ślał głu­pi, że so­bie po­mo­że, ale twar­dy chłop, ale za­wzię­ty! Je­zus, że­by so­bie sa­me­mu ob­ci­nać ku­la­sa! Pro­sto nie do wia­ry! Krew go moc­no ode­szła.Ku­ba otwo­rzył na­raz oczy i wo­dził ni­mi do­syć przy­tom­nie.— Od­le­cia­ła? Dziob­ną­łem dwa ra­zy, ale mnie za­mro­czy­ło.— szep­tał.— Bo­li cię to?— Nic a nic.Sił się ino wy­zby­łem do cna, ale zdrow­szym!Le­żał spo­koj­nie i ani krzyk­nął, gdy mu Jam­bro­ży no­gę skła­dał, mył i krę­po­wał w zmo­czo­ne szma­ty.Roch na klęcz­kach przy­świe­cał la­tar­nią i mo­dlił się tak go­rą­co, aż mu łzy cie­kły po twa­rzy, a Ku­ba ino się uśmie­chał ra­do­śnie, tkli­wo ja­koś i rzew­nie, jak to dzie­ciąt­ko w po­lu po­rzu­co­ne, któ­re nim po­zna, że bez mat­ki, ra­du­je się do traw, co nad nim szu­mią, za słoń­cem pa­trzy, do prze­la­tu­ją­cych ptasz­ków rącz­ki wy­cią­ga i po swo­je­mu ga­da ze wszyst­kim, i cie­szy się, tak ci i on czuł się te­raz; do­brze mu by­ło, spo­koj­nie i nie­bo­le­śnie, a tak na du­szy lek­ko i we­so­ło, że za nic so­bie miał cho­ro­bę, ino się z ci­cha prze­chwa­lał.ja­ko sie­kie­rę do­brze wy­ostrzył.no­gę uło­żył na pro­gu.i dziab­nął w sa­mo jabł­ko.za­bo­la­ło, ale no­ga od jed­ne­go ra­zu nie pu­ści­ła.więc dru­gi raz dziab­nął ze wszyst­kiej mo­cy.i oto nic go te­raz nie bo­li, po­mo­gło wi­dać.że niech­by tyl­ko miał wię­cej mo­cy, to nie gnił­by dłu­żej na wy­rku, a na we­se­le szedł.do tań­ca się brał.i pod­jadł­by nie­co, bo jeść mu się chce.— Leż spo­koj­nie i nic się nie ru­chaj, ja­dła do­sta­niesz ry­chło, po­wiem Jó­zi.Roch go po­gła­skał po twa­rzy i wy­szli z Jam­bro­żym na po­dwó­rze.— Do ra­na wy­ki­pi, uśnie ci­cho jak pta­szek, bo krew go cał­kiem ode­szła.— Księ­dza mu trze­ba przy­wieźć, pó­ki przy­tom­ny!— Kiej ksiądz po­je­chał na wie­czór do Wo­li, do dzie­dzi­ców.— Pój­dę po nie­go, zwle­kać nie moż­na!— Do Wo­li jest mi­la, po no­cy i przez las nie tra­fi­cie.Sto­ją tu go­to­we ko­nie lu­dzi, co ma­ją po wie­cze­rzy od­jeż­dżać, bierz­cie je i jedź­cie.Wy­pro­wa­dzi­li ko­nie na dro­gę i Roch siadł.— A nie za­po­mi­naj­cie o Ku­bie, trze­ba go przy­pil­no­wać! — za­wo­łał ru­sza­jąc.— Nie osta­wię go sa­me­go, nie za­po­mnę.Wnet jed­nak za­po­mniał; ty­le ba­czył, że Jó­zi po­wie­dział o ja­dle, a sam wró­cił za stół, do bu­tel­ki moc­no się przy­piął i tak ser­decz­nie, że ry­chło o Bo­żym świe­cie nie wie­dział.Józ­ka zaś, że to po­czci­we by­ło dziew­cząt­ko, co tyl­ko mo­gła, na­zbie­ra­ła na mi­secz­kę, wód­ki w pół­kwar­cie na­la­ła spo­ro i za­nie­sła ochot­nie.— Ku­ba, prze­jedz­cie ździeb­ko, użyj­cie i wy we­se­la!— Bóg ci za­płać! Kieł­ba­sa wi­dzi mi się czuj­na, wie­je od niej.— Dyć umyśl­nie przy­pró­ża­łam, by­ście po­sma­ko­wa­li.— Wra­zi­ła mu mi­skę w rę­ce, bo ciem­no by­ło w staj­ni.— Wy­pij­cie przó­dzi wód­kę.Wszyst­ko wy­pił do dna.— Po­siedź zdzieb­ko, tak mi się sa­me­mu ckni.Po­czął gla­mać, po­gry­zać, żuć, ale nie mógł nic prze­łknąć.— We­se­lą się, co?— Ta­kie we­se­le, ty­la na­ro­du, żem w ży­ciu nie wi­dzia­ła więk­sze­go.— Bo­ry­no­we prze­ciech, to nie dzi­wo­ta! — szep­nął z du­mą.— Ju­ści, a ociec się tak we­se­lą i cię­giem za Ja­gu­sią cho­dzą, cię­giem.— Jak­że.urod­na, pięk­na na gę­bie, kie­by ja­ka pa­ni dwor­ska!— Wie­cie, a Szy­mek Do­mi­ni­ko­wej to się ma do Na­st­ki Go­łę­bian­ki.— Sta­ra nie po­zwo­li, u Na­st­ki z dzie­sięć gęb sie­dzi na trzech mor­gach.— To­też ich roz­ga­nia, gdzie do­pad­nie, i sro­dze pil­nu­je.— Wójt jest?— Za­ba­wia dru­gich i naj­bar­dziej py­sku­je, a Jam­bro­ży tak­że.— Jesz­cze by nie, kiej na ta­kim we­se­lu są, u ta­kie­go go­spo­da­rza! Nie wiesz, co u Ant­ków? — za­py­tał ci­cho.— Jak­że, sko­czy­łam do nich na zmro­ku, dzie­ciom po­nie­słam mię­sa, plac­ków, to chle­ba.Z cha­łu­py me wy­pę­dził i ciep­nął77 za mną, com przy­nie­sła.Za­wziął się sil­nie i ta­ki zły, ta­ki zły.a bie­da u nich w cha­łu­pie i ten płacz.Han­ka ino się kłó­ci z sio­strą, że się już po­no i do ku­dłów bra­ły.Nie od­rzekł na to, nos ostro wy­cie­rał, a prę­dzej dy­chał ja­koś.— Jó­zia — rzekł po chwi­li — klacz po­stę­ku­je ja­koś i po­kła­da się już od wie­czo­ra, pew­nie jest na oźre­bie­niu.trza by przy­pil­no­wać.Pi­cie ja­kie na­rzą­dzić.Jak to se stę­ka! Bie­do­ta ko­cha­na, a ja nic nie po­tra­fię po­móc.okrut­niem sła­by.bez mo­cy cał­kiem.Zmę­czył się i za­milkł, i jak­by za­sy­piał.Józ­ka ode­szła spiesz­nie.— Ce­siu! Ceś, Ceś.— za­wo­łał przy­tom­nie­jąc.Klacz za­rża­ła prze­cią­gle i rzu­ci­ła się na uwię­zi, aż łań­cuch za­brzę­czał.— Pod­jem se choć raz do sy­ta! Do­sta­niesz, pie­sku, swo­je, do­sta­niesz, nie skom­lij ino.Wziął się ostro do kieł­ba­sy, ale nie mógł, nie chcia­ło mu się zu­peł­nie, ro­sło mu w ustach.— Mój Je­zus, ty­le kieł­ba­sy, ty­le mię­sa.a nie mo­gę.cał­kiem nie mo­gę.Dar­mo pró­bo­wał, ob­li­zy­wał, wą­chał, nie mógł, rę­ka mu opa­dła bez­sil­nie, cho­wał więc pod sło­mę, nie pusz­cza­jąc z gar­ści.— Mój Bo­że, ty­la te­go, że ni­g­dy w ży­ciu nie mia­łem, a nie mo­gę.Ża­łość ści­snę­ła mu du­szę i łzy po­cie­kły po twa­rzy, pła­kał rzew­nie, aż się za­no­sił, jak to dzie­ciąt­ko ukrzyw­dzo­ne.— Po­tem se zjem, od­pocz­nę nie­co i bal se spra­wię — po­my­ślał.Ale i po­tem nie mógł, za­pa­dał w sen, nie po­pusz­cza­jąc kieł­ba­sy z gar­ści, nie czu­jąc jed­nak, że Ła­pa mu ją po ci­chu ob­gry­zał.Otrzeź­wiał na­gle, bo po wie­cze­rzy mu­zy­ka gruch­nę­ła w cha­łu­pie z ta­ką mo­cą, aż ścia­ny staj­ni dry­ga­ły i prze­stra­szo­ne ku­ry gda­ka­ły z chle­wów.Wrza­ski buch­nę­ły we świat i pry­ska­ły od do­mu ni­by te ognie czer­wo­ne w noc ciem­ną, ni­by grzmo­ty bu­cha­ły po staj­ni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl