[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A tak - mruknął pastor, mrużąc oczy, żeby lepiej widzieć.- Bardzo dobre miejsce.- Tak właśnie myślałem - burknął pułkownik pod nosem, po czym, zauważywszy, że Rosalyn patrzy na niegopytająco, wyznał: - Miałaś rację.Mój brat z pewnością będzie chciał mnie zastrzelić.- Może powinniśmy to przerwać - zaproponowała, robiąc już krok do wyjścia, ale Colin zacisnął jej dłoń naramieniu.- Za daleko już zabrnęliśmy - powiedział, a ona się z nim zgodziła.Miała dwadzieścia sześć lat i w życiu nie czekałoją nic poza przeprowadzką do ciotki Agathy.Pułkownik Mandland był jej zbawieniem.- No to co? Gotowi? - zapytał z lekkim już zniecierpliwieniem pastor.- Gotowi - potwierdził Colin, a Rosalyn skinęła głową.Udając wielce udręczonego, duchowny znów uniósł Pismo na wysokość oczu.Nim jednak zaczął czytać, powie-dział:- Wiecie chyba, że byłoby mi sto razy łatwiej, gdybym się czegoś napił?- Po ceremonii - przypomniał kolejny raz Colin, za jego plecami zaś rozległ się śmiech myśliwych.- No cóż - mruknął pastor zrezygnowanym głosem i zwrócił się do Rosalyn: - Czy ty.?Znów zamilkł, uzmysłowiwszy sobie, że nie zna imienia panny młodej.- Rosalyn Clarice Wellborne.- Tak, Rosalyn Clarice Wellborne, bierzesz sobie za męża obecnego tu.- Znów cisza.156 - Colina Thomasa Mandlanda - pomógł Colin.W tej chwili jeden z myśliwych zakrzyknął:- Mandland? Ten bohater wojenny? Powiedz no Harry, czy to nie o Mandlandzie opowiadał nam Wellington zeszłejśrody?Colin popatrzył na mówiącego ze wściekłością.Potem odwrócił się z powrotem do pastora, wyrwał mu Biblię z rąki zatrzasnął ją z hukiem.- Nie tak to sobie wyobrażałem - powiedział do Rosalyn.- Ja też - zgodziła się ta z ulgą, choć też lekko zawiedziona.A więc jednak się nie pobiorą.Chciała odejść, alepułkownik ją zatrzymał, chwytając za dłoń, a potem, patrząc prosto w oczy, nakazał:- Powtarzaj za mną.Ja, Rosalyn Clarice Wellborne.Rosalyn zawahała się, choć po wzroku partnera widziała, żejest jak najbardziej poważny.Zaczęła więc mówić:- Ja, Rosalyn Clarice Wellborne.- Biorę sobie ciebie, Colinie Thomasie Mandlandzie, za prawowitego męża.Powtórzyła.- W chorobie i zdrowiu, na dobre i na złe.Ten akurat urywek nie stanowił dla niej trudności.- W chorobie i zdrowiu, na dobre i na złe.- I przyrzekam ci dozgonną opiekę i szacunek.- Przy słowie szacunek lekko się uśmiechnęła.Colin kończył z błyskiem powagi w oczach:- Aż śmierć nas nie rozłączy.- Aż śmierć nas nie rozłączy - powtórzyła.Colin odłożył Pismo na stół i ujął obie dłonie Rosalyn.- Ja, Colin Thomas Mandland, biorę sobie ciebie, Rosalyn Clarice, za żonę i przyrzekam, że będę się tobą opiekował,będę cię szanował i dbał o twoje dobro aż.aż śmierć nas nie rozłączy.157 Przysięgę przypieczętował pocałunkiem tak szybkim, że Rosalyn nie zdążyła zareagować.Lord Galen zaczajklaskać, a wraz z nim reszta jego towarzyszy.- No i stało się - stwierdził pastor, zacierając ręce.Podszedł do pary i nieomal na siłę stanął pomiędzy młodymimałżonkami.- A teraz czas na moje trzy gwinee i przyrzeczone piwo.- Najpierw świadkowie muszą złożyć podpis na jakimś dokumencie - odparł Colin.Bardzo szybko odnaleziono za kontuarem skrawek kartki, która mimo iż pognieciona i poplamiona, kiedy jużpojawiły się na niej podpisy świadków, stanowiła wystarczający dowód zawarcia ślubu.Tymczasem Rosalyn nie przestawała odnosić wrażenia, że śni.Została żoną - i to nie byle kogo, tylko człowieka,który przez innych uważany był za bohatera.Nawet Wellington o nim opowiada.Mężczyzny, który wkrótcezasiądzie w Izbie Gmin.Mężczyzny, który przed minutą obdarował ją swoim nazwiskiem i prestiżem.Mężczyzny, który podczas składania przysięgi małżeńskiej nie wspomniał słowem o miłości i nie obruszył się, żeona także o niej nie wspomniała.Rosalyn była tak bardzo rozczarowana, że nie mogła się nawet uśmiechnąć.Zanim się zorientowała, co się dzieje,wśród oklasków i życzeń spełnienia marzeń ze strony myśliwych, karczmarza i jego żony, Colin ujął ją za rękę ipociągnął na schody, a pózniej do pokoju na piętrze położonego na samym końcu korytarza.I tam, kluczem, który trzymał w dłoni, otworzył drzwi do dość przestronnego pomieszczenia, do którego przezotwarte okno wpadało świeże powietrze.Niebo było niebieskie, słychać było śpiew ptaków, ale Rosalyn widziałatylko jedno - dwuosobowe łoże z kolumnami, zajmujące środek izby.158 Jej stopy zamieniły się w sople lodu.Może małżeństwo nie było jednak najlepszym pomysłem, przemknęło jej przezmyśl.Lecz nim zdążyła zaprotestować, pułkownik poderwał ją z ziemi i wniósł do pokoju. Rozdział 10Rosalyn zesztywniała w jego objęciach i Colin zrozumiał, że będzie mu trudno namówić żonę do skonsumowaniamałżeństwa.Już w trakcie ceremonii oczekiwał, że Rosalyn albo ucieknie, albo zemdleje.Ale jeszcze tego nie uczyniła.Kopnięciem zamknął za nimi drzwi i zostali sami.Rosalyn popatrzyła na niego oczami tak wielkimi, że z całejtwarzy widać było tylko je.I nadal miała na głowie ten śmieszny kapelusz z wygniecionym rondem.Jego widoksprawił, że Colin zapragnął pocałować żonę.Nie tak jak na dole po zakończeniu ślubu, ale prawdziwie, jakmężczyzna, który pragnie uprawiać miłość.Tak też zresztą było - Colin chciał się kochać z Rosalyn.Zdumiewało go, że to pragnienie jest aż tak silne.Silniejszenawet od zmęczenia.Przed nim stała jego żona.Twardość w głębi jego serca, która towarzyszyła mu przez całe niemal życie, zmiękła nadzwięk tego słowa - żona.Nigdy nie sądził, że będzie pragnął mieć żonę.Zmieszne, jak życie się zmienia, myślał.Ale teraz przede wszystkimchciał tę żonę pocałować.Tyle że Rosalyn była bardzo spięta.Nie rozumiała chyba, jaki to ważny moment w ichżyciu.Wiedział zarazem, że się boi.Boi się tego, co ma nastąpić.I dlatego nie mógł jej pocałować.160 Chciał, żeby oddała mu się z własnej woli.Nie kłamał twierdząc, że nigdy nie przymuszał żadnej kobiety dozbliżenia.Niemniej wierzył, że kiedyś Rosalyn się przełamie, że ją do tego przekona.Podszedł do łóżka i położył na nim partnerkę.Materac był dość miękki i zafalował pod jej ciężarem.A Rosalyn, takjak się spodziewał, natychmiast przesunęła się do boku łóżka i ześliznąwszy się z niego, stanęła na równe nogi.Jejśmieszny kapelusz zsunął się jej przy tym na oczy.Szybko odsunęła go z twarzy.- Co ty wyprawiasz? - zapytała ze wzburzeniem.- Przeniosłem tylko żonę przez próg - odparł i westchnął.Widząc jej pobladłą twarz i dłonie zaciśnięte w pięści,pomyślał z żalem, że ożenił się z hardą kobietą.- Taki jest zwyczaj - wyjaśniał.- Może nie w twojej rodzinie, ale w mojej tak.- Zdjął marynarkę i przewiesił ją przezoparcie krzesła stojącego przy małym biurku.W kominku nie płonął ogień, ale Colin uznał, że to dobrze.On samogrzeje Rosalyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •