[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stado brązowych, włochatych ciał wylało się z fałd wyświeconegogarnituru i pomknęło pomostem niczym odrażający przypływ, uciekając od wody.Gdybyświadomość Scruba wciąż nimi kierowała i łączyła w jedną całość, mogłyby pożreć mnieżywcem, ale Scrub - umysł i osobowość posługujące się tym imieniem - był duchem.Kiedy muzyka przegnała go z ciała, które owinął wokół siebie, poszczególne szczurze móżdżkiodzyskały władzę i znów zaczęły robić to, co chciały.Przypomniałem sobie ów dzień, gdy otworzyłem drzwi pokoju i zastałem Scrubasiedzącego na łóżku.Teraz wiedziałem już, jakim cudem przedostał się przez ledwo uchyloneokno, i zadrżałem odruchowo na tę myśl.Kiedy zagroził, że mnie zabije, nie pierdział sobiepod wiatr.Nie egzorcyzmowałem go, jedynie zdekoncentrowałem i ukradłem mu ciało.Zczasem może znalezć sobie inne i pewnie to zrobi.Pod tym względem loup-garouprzypominają chwasty: człowiek sądzi, że się ich pozbył, a one znów się pojawiają, kiedynajmniej się ich spodziewamy, zabijają ukochane geranium, pożerają psa i miażdżą namczaszkę jak skorupkę jaja.Ale tę myśl lepiej zostawić sobie na długie ciepłe letnie wieczory.W tej chwili miałemna głowie inne sprawy.Zebrałem się z pomostu, cofnąłem i zgarnąłem pozostawione w cieniurzeczy: wytrychy, obcęgi, flet irlandzki, cały podejrzany zestaw.A potem włożyłem buty,wróciłem na pokład  Mercedes i podszedłem do drzwi kabiny.Przyjrzałem się im szybko, wyciągając wytrychy.Standardowy, prosty yale, lekkoseksowny chubb.Nie łatwizna na jaką liczyłem, ale zdecydowanie nie niemożliwe.Zabrałemsię do pracy, od czasu do czasu zerkając przez ramię w stronę bramy, by sprawdzić, czy niktnie idzie w moją stronę.Nic.W niecałe dziesięć minut otworzyłem yale'a, potem jednakstraciłem kupę czasu na chubba.Był naprawdę kurewsko wypasiony, miał niewiarygodniewąskie dojście i podwójną blokadę.Podbijanie wytrycha nic nie dało, musiałem zatem zająćsię kolejnymi zapadkami.Cały czas czułem mrowienie skóry na karku.Zostało jeszcze jednoprzejście przez każdą zapadkę.Minuty płynęły.Gdy zamek w końcu szczęknął i drzwi uchyliły się do wewnątrz, tak bardzo mnie tozaskoczyło, że omal nie wpadłem do środka.Odzyskując równowagę, wstałem i wkroczyłemw mrok kabiny.Kilka chwil stałem bez ruchu, nasłuchując.Nic.Nie chciałem zapalać światła, bogdyby Damjohn niespodziewanie wrócił do domu, wolałbym go zaskoczyć, a nie zostaćzaskoczonym.Jeśli się zjawi, powinienem usłyszeć kroki, a może też głosy na pomoście.Gdyby jednak zauważył światło, wysłałby przodem ekipę na paluszkach i zanim bym sięzorientował, odgrywałbym ostatnią walkę Custera.Lekki ruch powietrza na twarzy świadczył o tym, że kabina bądz kambuz, w którymsię znalazłem, to pomieszczenie dość obszerne, nadal jednak niczego nie widziałem.Mojenapięte jak postronki nerwy krzyczały, zmusiłem się jednak do zaczekania, aż oczy przywykną do ciemności.Powoli, kawałek po kawałku pokój materializował się wokół mnie,w miarę jak ciemność rozdzielała się na subtelne odcienie.Tuż przed sobą miałem stół - długi, niski, idealnie nadający się do potykania.Wściany wbudowano dwie kanapy, a nieco dalej, pod kolejną ścianką, stało coś wyglądającegojak wysoka szafka.Obok przycupnął masywny, przysadzisty przedmiot.Między mną a szafkątkwiło krzesło, i im bardziej przyglądałem się mu, mrużąc oczy, tym większe odnosiłemwrażenie, że ktoś na nim siedzi.Przesunąłem się bezdzwięcznie na bok, by nie stać na tle otwartych drzwi.Oczywiścienie robiło to żadnej różnicy: jeśli ktoś siedział na tym krześle, już mnie zobaczył i mógłspokojnie zareagować na moje wejście.Ale cisza i bezruch trwały dalej i musiałem upomniećsię w duchu, że nie mogę sobie pozwolić na dłuższą zwłokę.Wyminąłem zatem stół i ruszyłem w głąb pokoju.Gdy znalazłem się bliżej krzesła,moje pierwsze wrażenie się potwierdziło - zdecydowanie było zajęte przez kogoś siedzącegobez ruchu w mroku, sztywno wyprostowanego, nadal patrzącego przed siebie, choć ja samzboczyłem dziewięćdziesiąt stopni w lewo.Znów się zastanowiłem, czy nie zapalić światła, i doszedłem do tych samychwniosków.Czując dreszcz lęku, zbliżyłem się do krzesła i nieruchomej, siedzącej na nimosoby.Wyciągnąłem rękę i położyłem ją łagodnie na jej ramieniu.Postać natychmiast poruszyła się konwulsyjnie, jej głowa obróciła się w moją stronę,plecy wygięły.Próbowała się cofnąć, ale nie zdołała zbyt daleko.Jej ruch w połączeniu zcałkowitą niemożnością odsunięcia się na moment mnie ogłupił: potem zrozumiałem, żepostać jest tam przywiązana.Dokładnie w tym samym momencie coś twardego i zimnegorąbnęło mnie w kark i posłało na kolana.Nie utrzymałem się na nich zbyt długo.Stopa wbitaw brzuch sprawiła, że z donośnym sapnięciem przeturlałem się po podłodze.Zapłonęły światła, oślepiając moje przywykłe do ciemności oczy.Nie zaszkodziło mito jednak tak bardzo, jak można by sądzić: oszołomiony, przyduszony i skulony w pozycjipłodowej i tak niewiele bym zobaczył.Przez mgłę bólu przebił się obłudny głos Damjohna.- Mam identyfikację numerów, panie Castor.- Jego głos ociekał pogardą.- GdyRichard zadzwonił do mnie z telefonu Arnolda, telefonu, który Arnold stracił wcześniej pobójce z panem w pubie, co niby miałem sądzić?Powiedział o jeszcze kilku innych sprawach, a przynajmniej wciąż mówił, kiedyodpłynąłem. 22Byłem nieprzytomny najwyżej minutę czy dwie.Wynurzając się boleśnie z czarnej studni,nad którą jakże lirycznie rozpływał się Chandler, nadal słyszałem głos Damjohna.Przemawiałostrym, rozkazującym tonem: najwyrazniej wydawał polecenia.W odpowiedzi na nie wkabinie rozległy się ciężkie kroki.Zwietnie.Skoro rozmawiał z kimś innym, mogę znówpójść spać.Ale ów ktoś dzwignął mnie bezceremonialnie i potrząsnął mocno, przeganiając zmojej głowy resztki snu - i przy okazji o mało jej nie urywając.Zamrugałem kilka razy iujrzałem przed sobą scenę przekrzywioną pod budzącym mdłości kątem.To, co zobaczyłem,nie dodało mi otuchy.Damjohn siedział w swobodnej pozie na jednej z kanap; zapalał właśnie czarnegopapierosa.Za nim stali Gabe McClennan i Arnold Aasica: widok jego posiniaczonej twarzy namoment wzbudził u mnie satysfakcję, w tych jednak okolicznościach niespecjalnie mniepocieszył.Dwóch kolejnych osiłków, których mi nie przedstawiono, stało u moich boków iprzytrzymywało mnie, bo moje gumowe nogi odmówiły wszelkiej współpracy.Głowę kobiety przywiązanej do krzesła zakrywała szara torba, okręcona wokół szyi.- Panie Castor.- W głosie Damjohna usłyszałem lekką nutkę ojcowskiej surowości.-Na pewnym etapie tej nieszczęsnej, skomplikowanej historii zrobiłem panu tę grzeczność ispróbowałem pana przekupić.Szczerze żałuję, że nie przyjął pan łapówki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •